post-title Od księżniczek do (nie)zwykłych kobiet

Od księżniczek do (nie)zwykłych kobiet

Od księżniczek do (nie)zwykłych kobiet

 CO U NICH SŁYCHAĆ? 

Poznałyśmy się kilkanaście lat temu na jednym z plenerów malarskich, które organizował w ramach działalności Klubu Polskiego Tadeusz Błoński. Plener ten, skupiający malarzy z Polski i polskiego pochodzenia ze Słowacji, odbywał się w Medzilaborcach. Wśród kilkunastu artystów była tam też młodziutka Anna Jagodová – córka Polaka i Słowaczki z Humennego. Potem na jakiś czas straciłam ją z oczu. Ania w tym czasie ukończyła Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie. Dziś mieszka w miejscowości Udavské.

Wybitna artystka?

Kiedy dowiedziałam się, że Marek Berky zaprosił Anię Jagodovą do wzięcia udziału w przedsięwzięcia Klubu Polskiego „Przyjaźń bez granic“ i to właśnie jej prace będą prezentowane na zamku w Beckowie, ucieszyłam się, że znów się z nią zobaczę, porozmawiam, dowiem się, jak potoczyły się jej losy przez ostatnie lata. I tak się stało.

„Kiedy skończyłam studia, jakiś czas jeszcze mieszkałam w Polsce, ale wróciłam na Słowację, choć nadal współpracuję z Polakami: jeżdżę na plenery, wystawiam tam moje prace, współpracuję z galeriami“ – wymienia i dodaje, że dość dużo w jej życiu się dzieje. Kiedy pytam, czy czuje się wybitną artystką, skoro skończyła prestiżową ASP, skromnie odpowiada, że to zweryfikuje czas. „Myślę, że są dużo lepsi ode mnie. Ja staram się robić to, co umiem najlepiej, jak potrafię, żebym nie musiała się za swoje obrazy wstydzić“ – opisuje.

 

Początek dał akt kobiecy

Jej prace są intrygujące. Na celownik bierze kobiety. To one – ich wnętrza, ale i ich ciała – są jej inspiracją. Ta przygoda artystyczna rozpoczęła się jeszcze w czasie studiów, kiedy uczęszczała na zajęcia rysunku aktu kobiecego. „Uczyłam się aktu, ale potem, gdy zaczęłam tworzyć własne dzieła, potrzebowałam pokazać coś więcej – wnętrze człowieka, by odbiorca mógł to interpretować po swojemu i dlatego zaczęłam zgłębiać życie kobiety, jej duszę, emocje“ – opisuje Ania i dodaje, że obrazy, które maluje, są o kobietach, ale nie tylko dla kobiet.

Obiektami jej prac są kobiety, które spotyka, które opowiadają jej swoje historie. Czasami sięga też do postaci historycznych i literackich. „Przecież dzisiejsze kobiety przeżywają to samo, co te, urodzone 100 lat temu“ – tłumaczy i dodaje, że to fascynujący temat.

 

Księżna Diana

Ania namalowała już około 30 obrazów, których bohaterkami są przedstawicielki płci pięknej. Jedna z nich jest nawet księżna Diana. Właściwie od niej się to wszystko zaczęło. Kiedy Ania była jeszcze nastolatką, dotarła do niej wiadomość o śmierci księżnej. Nie dowierzała, że taka piękna oosoba, która – zdawać by się mogło – miała wszystko: i sławę, i pieniądze, a jednak była nieszczęśliwa, zmarła tragicznie. I to był impuls do namalowania pięknej, ale nieszczęśliwej księżnej.

 

Zwykłe niezwykłe

Na jej płótnach znajdują się też zwykłe kobiety. „Oczywiście, lepiej potrafię wyrazić daną osobę, jak ją poznam, choć to nie musi być cały życiorys, czasami wystarczy tylko impuls czy jakaś opowiedziana drobna przygoda życiowa“ – opisuje. Inspiracją są też bohaterki filmów kostiumowych, czasami bezimienne. Obiektem jej zainteresowań stała się także Wenus. Moja rozmówczyni wspomina też pewną artystkę, Joannę Sierko-Filipowską, z którą się przyjaźni, a która była dla niej inspiracją i jednocześnie modelką.

A każdy obraz to inny temat. Czasami Ania tworzy autoportrety. Szczególnie wtedy, gdy w jej życiu wydarzy się coś szczególnego, próbuje to uchwycić. „Smutek? Coś tragicznego?“ – zastanawia się na głos, kiedy dopytuję ją o konkrety i przyznaje, że niespełniona miłość bywa bardzo malownicza.

 

Galerie

Obrazy Ani Jagodovej znajdują się w prywatnych kolekcjach, przede wszystkim w Polsce, ale i w niektórych galeriach w Krakowie czy Lublinie. Sporo ma ich też we własnym domu. Jej pierwszą samodzielną wystawę zorganizowało Stowarzyszenie Słowaków w Krakowie, jeszcze podczas studiów.

Potem były kolejne: w Lublinie, Krakowie, Nowym Targu, Rabce czy w Dolnym Kubinie na Słowacji. „Nie było tych wystaw jeszcze zbyt dużo, bo nie zależy mi na ilości, ale na jakości obrazów, które wystawiam. Wolę więc pokazywać je rzadziej, ale być zadowolona z efektu“ –  wyjaśnia. W Humennym trwa remont pracowni Ani.

Zamierza w niej nie tylko tworzyć swoje obrazy, ale udostępnić je publiczności. Znajdzie się tam też miejsce na prace innych artystów. „Myślę, że środowisko, w którym mieszkam, jest spragnione takich możliwości obcowania ze sztuką“ – ocenia.

 

Precyzja

Praca artysty malarza jest bardzo czasochłonna. Najczęściej Ania potrzebuje około miesiąca, by stworzyć obraz.  „Oczywiście, zależy to od jego wielkości i elementów, które na nim się znajdą“ – precyzuje.  Cza powstania mniejszego obrazu to ok. dwóch tygodni. Te większe, bardziej wymagające od strony technologicznej, powstawały nawet dwa miesiące.

Tu proces nakładania pierwszej, drugiej warstwy farby wymaga czasu na wyschnięcie, by móc nałożyć kolejną warstwę. Również ilość szczegółów, które znajdują się na obrazie, bywa praco- i czasochłonna.  „To realistyczne malarstwo, gdzie wszystkie detale, również te anatomiczne, muszą się zgadzać, tu każdy, nawet najmniejszy błąd jest od razu widoczny“ – precyzuje malarka.

 

Nie do szuflady

Ania jest artystką z krwi i kości, jej życie zawodowe toczy się wokół malarstwa. Utrzymuje się ze sprzedawanych obrazów. „Miałam szczęście, że w życiu spotykałam ludzi, którzy mi pomogli, otwierali przede mną drzwi, już nawet na studiach!“ – opisuje.

Nadal bierze udział w plenerach, gdzie może tworzyć i obcować ze światem artystycznym. „Moje studia nie poszły na marne, mogę malować, a moje prace nie lądują  w szufladzie“ – mówi z zadowoleniem. Czasami maluje na zamówienie, ale najczęściej to, co jej w duszy gra. „Dziękuję losowi, że mogę robić to, co lubię“ – dodaje.

 

Od małych do dużych sztalug

Na Słowację wróciła stosunkowo niedawno – cztery lata temu. Tu wychowuje swoją 4-etnią córeczkę Helenkę, która – podobnie jak mama – codziennie rozkłada swoje malutkie sztalugi i maluje. „Kto wie, jak potoczą się jej losy. Do niczego jej nie będę zmuszać, bo ona też bardzo chętnie tańczy, więc nic nie jest jeszcze przesądzone“ – mówi Ania i uśmiecha się. Sama jest wdzięczna swoim rodzicom, że wsparli ją w jej wyborach.

To właśnie rodzice zauważyli, że mała Ania ma zdolności plastyczne i zapisali ją do podstawowej szkoły artystycznej, do której uczęszczała popołudniami. Była to elitarna szkoła, do której trzeba było zdać egzaminy, a w klasie było tylko 7 uczniów. „Jak zaczęłam rysować i malować, to nie mogłam skończyć“ – śmieje się Anna. Później kontynuowała naukę w średniej Szkole Sztuki Użytkowej w Koszycach (Škola užitkového vytvarnictva). Odpowiadając na pytanie, po kim odziedziczyła talent, twierdzi, że ojciec jej mamy dobrze rysował, wspomina też uzdolnioną kuzynkę z polskiej strony – architektkę.

 

Rodzina

I tak dochodzimy do tematu dotyczącego jej pochodzenia: jej tato jest Polakiem z  Imielina na  Śląsku, który przyjechał do Humennego do pracy. W miejscowym sklepie spotkał młodą sprzedawczynię, w której się zakochał.

Tu został, założył rodzinę i firmę. Od wielu lat prowadzi interesy z Polakami i jest szefem złomowiska w mieście. Państwo Jagodowie mają trójkę dzieci: najstarszą Annę oraz dwóch synów: Tomaša, który zamieszkał w Krakowie, oraz Františka, który mieszka w Bratysławie.

Częściowo Polka

Dopytuję Anię, kiedy odkryła, że mając polskie pochodzenie, jest inna niż rówieśnicy. „Jestem częściowo Polką, ale poczułam to dopiero wtedy, gdy wyjechałam na studia do Polski. Wcześniej tego nie zauważałam“ – zdradza. Owszem, wiedziała o swoich polskich korzeniach, jeździła na wakacje do polskiej babci, dobrze się tam czuła, ale dopiero podczas studiów zaczęła sobie uświadamiać, kim jest.

„Na pewno miała na to wpływ polska kultura, która mnie zaczęła fascynować. Wtedy zrozumiałam, że przynależę także do narodu polskiego i że przed tym człowiek nigdzie nie ucieknie“ – dodaje. Ponieważ chwalę jej znajomość języka polskiego, Ania przyznaje, że nauczyła się go dopiero na studiach. „Byłam zmuszona rozumieć i porozumiewać się w tym języku, więc nie było wyjścia“ – mówi z uśmiechem. Z rodzicami zawsze rozmawiała po słowacku i tak jest do dziś. Ze swoją córeczką też mówi w tym języku, zaś od komunikacji z nią po polsku jest tato – Polak.

Na koniec naszej rozmowy Ania zdradza, że zawsze unikała wywiadów. „Trudno mi mówić o sobie, ale jestem szczęśliwa i dziękuję Bogu, że mogę robić to, co kocham, że rodzina mi pomaga i że spotykam w życiu wspaniałych ludzi“ – podsumowuje.

Małgorzata Wojcieszyńska
zdjęcia: archiwum rodzinne, Paweł Korowicz

MP 5/2021