post-title Perfect – pożegnanie (?) legendy

Perfect – pożegnanie (?) legendy

Perfect – pożegnanie (?) legendy

 CZUŁYM UCHEM 

Dwudziestego czwartego maja swoją działalność zakończył zespół Perfect. Tworzę ten wpis na gorąco, ponieważ Perfect, obok Dżemu i TSA, stanowi dla mnie fundament polskiego rocka. To od niego zacząłem drążyć temat polskiej muzyki, to również pierwszy duży koncert, na którym byłem.

I chociaż dziś już jestem odporny na zmiany i wiem, że są one naturalne, to kolejny raz w serduszku pękła struna. Perfect nie był zespołem mojego pokolenia. Odziedziczyliśmy go po naszych ojcach. Byliśmy naocznymi świadkami tego, czym zespół rockowy może się stać dla pewnej grupy ludzi.

Dzięki tej obserwacji dowiedzieliśmy się, jak smakuje tęsknota, miłość do kobiety czy bunt w obliczu zastanej rzeczywistości. I tak poniekąd przywłaszczyliśmy sobie emocje złamanego pokolenia, które między innymi dzięki Perfectowi mogło od czasu do czasu stanąć dumne i wyprostowane. Muzyka Perfectu towarzyszyła nam od urodzenia. Dla nas Perfect był od zawsze. Jego istnienie było czymś oczywistym… Ale oto kolejny raz na naszych oczach to, co oczywiste, przestaje takie być.

Początki zespołu można datować na przełom 1977 i 1978 r. Grupa powstała z inicjatywy muzyków ówczesnego zespołu Breakout, perkusisty Wojciecha Morawskiego i basisty Zdzisława Zawadzkiego. Później do składu dołączył Zbigniew Hołdys, który przejął pozycję lidera. W początkach swojej działalności zespół koncentrował się przede wszystkim na wykonywaniu coverów znanych przebojów, akompaniując różnym wokalistkom, m.in. Basi Trzetrzelewskiej, i miał ambicję bycia najlepszym zespołem dancingowym w Polsce. Robił to na tyle dobrze, że dostał angaż na występy w USA

Po powrocie ze Stanów Hołdys miał już w swojej głowie wizję przekształcenia zespołu w rasowy rockowy band. Do Hołdysa i Zawadzkiego dołączyli Ryszard Sygitowicz na gitarze i Piotr Szkudelski, zastępując za bębnami Morawskiego, który zasilił szeregi wysoko notowanego wtedy Porter Bandu. Tutaj chciałbym podkreślić obecność w szeregach zespołu Bogdana Olewicza, nadwornego autora tekstów, które śpiewają już całe pokolenia, i który również, jako przyjaciel Hołdysa, wpłynął na niego, aby ten oddał mikrofon komuś, kto bardziej nadaje się na wokalistę.

Dzięki temu zaangażowano Grzegorza Markowskiego, który był już znany z Victoria Singers  (późniejszy VOX) i nie miał absolutnie nic wspólnego z muzyką rockową. Trudno sobie dzisiaj wyobrazić, że jeden z najbardziej ekspresywnych i charyzmatycznych polskich wokalistów, łamacz żeńskich serc, był – delikatnie to ujmując – mocno onieśmielony prowadzeniem się kolegów z zespołu. Na początku nie zrobił wrażenia ani na Olewiczu, ani na Hołdysie. Ten drugi wyczuł jednak jego potencjał i wręczył mu płytę The Police, pokazał Micka Jaggera, tworząc w ten sposób sceniczne zwierzę na miarę ówczesnych trudnych czasów.

Pierwszy album Perfectu nagrano podczas trzech sesji, które odbyły się w 1981 roku, ale z powodu stanu wojennego został wydany dopiero rok później. Za jego realizację odpowiedzialny był Wojciech Przybylski, prawdziwy cudotwórca, który pomimo siermiężnego sprzętu potrafił wydobyć piękne brzmienie na płytach. Za okładkę i jednocześnie logo zespołu, inspirowane logotypem pewnego napoju chłodzącego, odpowiedzialny jest wspaniały Edward Lutczyn.

Zespołowi już na pierwszej płycie udało się wypracować niepowtarzalny styl mocno inspirowany dokonaniami The Police i Rolling Stones z tamtego okresu, co w połączeniu z nieśmiertelnymi tekstami Olewicza stworzyło niepowtarzalną mieszankę. Zestaw zawartych na płycie utworów to The Best Of Perfect i długo można by było pisać o tych songach, ale… po co.

Łukasz Cupał

MP 7-8/2021