post-title Nowy film Joanny Kożuch o morzu, którego już nie ma

Nowy film Joanny Kożuch o morzu, którego już nie ma

Nowy film Joanny Kożuch o morzu, którego już nie ma

Ktoś kiwa głową, ktoś nie mówi nic

Animowany film naszej rodaczki Joanny Kożuch pt. „Było sobie morze“ (po słowacku: Bolo raz jedno more) wszedł na ekrany słowackich kin 14 października i jest wyświetlany w całym kraju jako support innego filmu, fabularnego, pt. „Cenzorka“ w reżyserii Petra Kerekesa (ten film został wystawiony przez Słowaków jako kandydat do Oscara).

„Bardzo jestem zadowolona z tej transakcji wiązanej, gdyż w ten sposób dotrzemy do większej liczby widzów“ – cieszy się Joanna. I choć według niej każdy z filmów jest zupełnie inny, to jednak coś je łączy. „Głównych bohaterów spotykamy w takich sytuacjach, w których byśmy nie chcieli się znaleźć, kiedy życie ich przerasta i każdy z nich walczy o nową szansę i ludzką godność“ – opisuje twórczyni.

O czym jest film naszej rodaczki? Historia rozgrywa się w Uzbekistanie, na brzegu suchego Jeziora Aralskiego, zwanego Morzem Aralskim, kiedyś czwartego największego jeziora na świecie, które w wyniku ludzkiej głupoty zaczęło wysychać. „To, że jeziora czy morza wysychają, to się zdarza, ale to wyschło bardzo szybko, co spowodowali ludzie“ – mówi Joanna, która pierwszy raz miasto portowe Mojnak odwiedziła w 2008 roku.

Od tego czasu nosiła się z projektem realizacji filmu o dawnym porcie rybackim i jego mieszkańcach. Do miasta wracała jeszcze dwukrotnie. Prace nad filmem rozpoczęła ponad trzy lata temu. „Realizacji filmu nie sprzyjała sytuacja związana z pandemią, ale daliśmy radę“ – uśmiecha się z zadowoleniem Joanna.

To ciekawe, że Polka mieszkająca na Słowacji zrealizowała film o ludziach z tak daleka, którzy dla przeciętnego człowieka zdają się być obcy, a ich problemy nietutejsze i niedzisiejsze. „Owszem, historia dzieje się strasznie daleko, a my ją oglądamy, siedząc w ciepłym, mięciutkim fotelu, ale to, co dotyczy tamtych ludzi, ten schemat działań, który ich dotyka, wcale nie jest nieznany i odległy.

To schemat graczy przy stole, którzy grają w grę polityczną lub biznesową, albo w obie naraz. I podejmują jakąś głupią decyzję albo ktoś kiwa głową, ktoś nie mówi nic, co powoduje, że durne plany zaczynają być realizowane“ – opisuje artystka. Jej film dotyczy jednej z największych ekologicznych katastrof, ale jednostkowo przygląda się ludziom, których tragedia dotyka. Ich życie diametralnie się zmienia w skutek czyjejś gry.

To nie decydenci borykają się z problemami, ale zwykli ludzie, którzy muszą sprostać nowym wyzwaniom i walczą o ludzką godność. „O wielkiej historii opowiadam przez pryzmat zwykłych ludzi, którzy nie są temu winni, że urodzili się tam, gdzie się urodzili“ – wyjaśnia Kożuch i porównuje to do skomplikowanej sytuacji uchodźców, którzy znaleźli się na białorusko-polskiej granicy.

„Dlatego tak ważne jest, kogo wybieramy, by decydował o nas, kto będzie zasiadał u władzy“ – przestrzega twórczyni. Jej bohaterowie także nie są temu winni, że urodzili się nad morzem i całe wcześniejsze życie dostosowali do tego, by żyć z morza.

„Przecież to jasne, że kapitan statku nie chce żyć na piasku, bez dostępu do wody, a z drugiej strony wsiąść do pociągu w poszukiwaniu nowego życia wcale nie jest mu tak łatwo, bo niby do kogo ma jechać“ – pyta artystka, choć dobrze wie, że nie ma jednoznacznych odpowiedzi.

Jej bohaterowie tam, gdzie się urodzili, mają swoje domy, swoje rodziny, przyjaciół. „Podobnie jest z uchodźcami, którzy w akcie strasznej desperacji decydują się sprzedać wszystko, kupić bilet i polecieć do nowego świata z wiarą, że tam im będzie lepiej, a tam wpadają w pułapkę“ – mówi Kożuch. Nie wyklucza, że część uchodźców należy odesłać z powrotem do ich kraju, ale najpierw im trzeba pomóc.

Jej film stał się też poniekąd głosem dotyczącym aktualnych wydarzeń, które rozgrywają się całkiem niedaleko stąd, choć początkowo wcale nie było to jej zamiarem.

Do słowackich kin weszła 16-minutowa wersja filmu, którego akcja kończy się w 2014 roku. Obecnie Joanna pracuje nad wersją telewizyjną, 26-minutową, dłuższą o jedno opowiadanie, która zahacza o bardziej współczesne wydarzenia.

Nasza rodaczka jest pełna oczekiwań, jak daleko z filmem uda jej się dotrzeć. Data wejścia na polski rynek zależy od warunków, jakie zaoferuje polski koproducent. Przed Joanną otwierają się też inne rynki, bowiem obecnie jest na etapie podpisywania umowy z międzynarodowym dystrybutorem.

Trzymamy mocno kciuki za polską artystkę z Bratysławy! A naszych czytelników zapraszamy do słowackich kin, by obejrzeli film Joanny Kożuch.

Małgorzata Wojcieszyńska

MP 11/2021