post-title Polka na czele największej firmy w powiecie rożniawskim

Polka na czele największej firmy w powiecie rożniawskim

Polka na czele największej firmy w powiecie rożniawskim

 CO U NICH SŁYCHAĆ? 

Spotykamy się w Rožniawie, gdzie mieszka od trzech lat. Stąd ma blisko do pracy do Gemerskiej Hôrky, gdzie mieszczą się największe zakłady w regionie – Essity – zatrudniające tysiąc osób! Nasza rodaczka, Marta Błyszczyk, jest jej dyrektorem.

 „Takie spotkanie to wspaniała odskocznia od szarej trudnej rzeczywistości, zwłaszcza w lutym 2022 roku, kiedy jeszcze panuje pandemia“ – mówi na początku naszej rozmowy. Nie zna w okolicy żadnych Polaków, ale na brak kontaktów międzyludzkich nie narzeka, bo te zawodowe są bardzo intensywne.

„Nasz zakład zatrudnia całe rodziny. My tu naprawdę dbamy o bardzo dobre relacje“ – podkreśla. Nasza rodaczka ma kontakt z pracownikami na różnych szczeblach, stara się poznać ich problemy od podszewki. Kiedy zachwycam się jej osiągnięciami, mówi, że jest osobą skromną i po prostu wykonuje pracę, którą lubi.

„Zarządzam zespołem ludzkim, a ten zespół opiekuje się maszynami, które produkują wyroby. To artykuły higieniczne dla pań i panów, podpaski, wkładki, wszystko, co potrzebne do higieny“ – opisuje.

 

Wyzwania idealne

Kiedy pytam moją rozmówczynię, jaką przebyła drogę, by dotrzeć na Słowację, uśmiecha się i wyjaśnia, że jest zwolenniczką małych kroków, stawia na ewolucję, nie rewolucję. Jej opowieść jest tego dowodem. „Pokochałam produkcję, odpowiada mi współpraca z ludźmi, zarządzanie oraz tworzenie czegoś, co jest dobrem, produktem, pomagającym w życiu codziennym“ – zaczyna opowiadać. Jej pierwszym pracodawcą był Procter and Gamble. Potem były jeszcze dwie inne firmy.  W sumie w produkcji przepracowała już 27 lat.

„Nadal mnie to cieszy, jestem zmotywowana i zaangażowana w to, co robię, dla mnie to wyzwania idealne“ – ocenia. Dopytuję, czy potrafiłaby stanąć przy maszynie. „Obecnie nie, ale wszystkie podstawowe zadania związane z czyszczeniem maszyn potrafię wykonać. Jestem kobietą pracującą, żadnej pracy się nie boję“ – kwituje z uśmiechem.

 

Na taśmie w NRD

W naszej rozmowie wracamy pamięcią do czasów, kiedy moja rozmówczyni dokonywała różnych wyborów życiowych. Pochodzi z Mazur, z okolic Kętrzyna, skąd wyjechała na studia do Warszawy.  Skończyła Wydział Mechaniki Precyzyjnej na Politechnice Warszawskiej, ale pierwsze doświadczenia zawodowe zyskała jeszcze przed rozpoczęciem studiów, w latach 80. podczas praktyk robotniczych w NRD, w okolicach Drezna.

„To był wyjazd integracyjny. Taki bonus dla studentów roku zerowego i w sumie atrakcyjna praca! A za pieniądze wtedy zarobione można było sporo kupić“ – wspomina. Wtedy pracowała na taśmie montażowej zamrażarek i – jak z uśmiechem wyjaśnia – była odpowiedzialna za wkręcanie dwóch śrubek. „Obiadami za 1 markę zachęcano nas do pracy na nocnej zmianie, więc pracowaliśmy w nocy“ – opisuje.

 

Wokół kineskopu

Kolejne praktyki to praca w firmie Polkolor w Piasecznie, gdzie nasza bohaterka pracowała w dziale produkcji działek elektronowych do kineskopów. „Nie była to taśma, ale miejsce, gdzie się komponowało elementy. Z koleżankami przeszłyśmy wtedy przez wszystkie stanowiska, od manualnych do najbardziej odpowiedzialnych“ – opisuje i dodaje, że obie te praktyki dały jej nie tylko doświadczenie zawodowe, ale przyniosły więzi koleżeńskie, które przetrwały do dziś.

„Każda praca fizyczna uczy pokory i szacunku, ale tę lekcję wyniosłam także z domu“ – mówi i dodaje, że dorosłe życie zawodowe otworzyło ją na miłość do środowiska produkcyjnego. „Widok namacalnych wyników pracy przynosi mi największą satysfakcję“ – konstatuje.

 

Inwestycja z Australii

Po skończonych studiach, na początku lat 90., podczas zmian ustrojowych i gospodarczych w Polsce wcale nie było łatwo znaleźć odpowiednią pracę. Wtedy pani Marta postanowiła wyjechać do swojej siostry, do… Australii.

„Siostra mieszka w Sydney i wtedy właśnie urodziła dziecko, ale by móc wrócić do pracy, potrzebowała opiekunki. I to było moje zadanie, a wieczorami uczyłam się języka angielskiego“ – wspomina i ocenia, że to była bardzo dobra inwestycja we własne wykształcenie. Znajomość angielskiego w kombinacji ze znajomością rosyjskiego i niemieckiego otworzyła jej drzwi do świata.

 

Międzynarodowa przygoda

„Firma Procter mnie zatrudniła, ponieważ znałam angielski“ – twierdzi. A potem małymi kroczkami pięła się dalej – z Warszawy do Wielkiej Brytanii, a trzy lata temu rozpoczęła przygodę ze Słowacją. „To było spotkanie dwóch potrzeb: szwedzka firma poszukiwała dyrektora zakładów na Słowacji, a ja rozglądałam się za nowym wyzwaniem“ – opisuje.

Jak wspomina swój pierwszy dzień na Słowacji? „Jechałam samochodem z lotniska w Budapeszcie, był maj i urzekająca przyroda, choć jakość dróg nie zachwyciła“ – opisuje z uśmiechem. Kiedy pytam, co wiedziała wcześniej o Słowacji i Słowakach, przyznaje, że niewiele, gdyż jej doświadczenia sięgają wyjazdu na narty dwadzieścia lat temu. „Bliski sąsiad, kraj Słowian, bogata kultura, bardzo gościnni, szczerzy ludzie z przyjaznym podejściem, co się potwierdziło“ – opisuje.

 

Pandemia największym wyzwaniem

Jak Słowacy przyjęli Polkę na stanowisku dyrektora? Czy nasza bohaterka spotkała się z nieufnością? „Na pewno trzeba było się poznać, ale zdobyliśmy wzajemne zaufanie“ – konstatuje. Kiedy wybuchła pandemia, należało zachowywać dystans i postawić na inny rodzaj komunikacji.

Opanowywanie sytuacji związanej z pandemią moja rozmówczyni ocenia jako największe wyzwanie, z którym się spotkała w nowym miejscu pracy. „Kiedy dochodzi do jakiejś awarii, wpływającej na produkcję, to trzeba działać szybko i skutecznie, ale COVID-19 przyniósł wyzwania dużo większe“ – opisuje.

Na szczęście produkcji nie musiała wstrzymywać, choć – jak twierdzi – największym wrogiem w takich sytuacjach są strach i obawy przed zakażeniem. „To nie tylko inny rodzaj organizacji pracy, inwestycja w środki ochronne, ale dzięki świetnemu zespołowi radzimy sobie“ – podkreśla. Owszem, pani Marta przyznaje, że pandemia wiąże się też ze zmęczeniem wszystkich.

Ona sama jest dla swoich pracowników zawsze dostępna pod telefonem, nawet podczas weekendów. „Kiedy odkryliśmy pierwsze przypadki zachorowania na COVID-19, narada odbyła się w  niedzielne południe i wszyscy musieliśmy zmienić nasze osobiste plany po to, byśmy zapewnili sobie bezpieczeństwo w pracy“ – wspomina wiosnę 2020 roku.

Pytam więc, czy tego typu wydarzenia jakoś negatywnie wpłynęły na pracę w zakładach, a pani Marta uspokaja. „Pandemia przysporzyła nam dodatkowej pracy, bo trzeba było przyjąć nowe reguły, obostrzenia, obowiązki“ – wymienia. Dlatego uczula swoich pracowników, by dbali o zdrowie. „Bardzo cenię tych ekspertów, którzy jasno mówią, że poprzez szczepienie chronimy siebie i bliskich“ – dodaje.

 

Po słowacku

Nie każdy, kto przyjeżdża na Słowację, zaczyna żyć jak pani Marta, która od razu postawiła na naukę języka słowackiego. „Wszyscy mi mówili, że słowacki jest bardzo podobny do polskiego, ale żeby się porozumiewać skutecznie, chciałam znać język, a nie polegać tylko na intuicyjnym porozumiewaniu się“ – mówi i dodaje, że dla niej nauka kolejnego języka obcego to także ważny element ćwiczenia pamięci. Wieczorami ogląda słowacką telewizję, by być na bieżąco z wydarzeniami dotyczącymi kraju, w którym przyszło jej mieszkać.

 

Firma wielopokoleniowa

Praca w środowisku wielokulturowym to dla niej nie nowość, ale przyznaje, że ten region Słowacji jest szczególny. Tu stykają się dwa języki – słowacki i węgierski – a obie kultury wzajemnie się przenikają. „To jest ciekawe i piękne, ale trzeba być bardzo uważnym, żeby nikogo nie urazić ze względów kulturowych czy językowych właśnie“ – opisuje.

Poza tym w Gemerskiej Hôrce zakłady tworzą ludzie wyjątkowi; w ich życiu firma jest traktowana jak rodzina. „Tu pracują całe pokolenia, najpierw pracowali tu dziadkowie, potem ojcowie, a teraz przyszła kolej na tych młodszych. Nigdy wcześniej z czymś takim nie miałam do czynienia“ – przyznaje.

Co ciekawe, pani Marta z zadowoleniem mówi, że pracę podejmuje coraz więcej kobiet, choć nadal panuje tu stereotyp, że dział produkcyjny to typowo męskie środowisko. „U nas zatrudnionych jest niemalże 50 procent kobiet, choć wciąż jest ich zbyt mało na stanowiskach kierowniczych. Zachęcam więc dziewczyny do podejmowania studiów na politechnikach, na kierunkach ścisłych i już widzę pierwsze efekty“ – zdradza z zadowoleniem.

W tym roku zakład obchodzi 30-lecie istnienia na Słowacji. „To wielka rzecz dla pracowników. Tych 30 lat to ciąg dużych inwestycji i rozwoju, ale też wielka odpowiedzialność na kolejnych 30 lat“ – mówi nasza rozmówczyni. Jeśli sytuacja pandemiczna pozwoli, pani Marta ma zamiar zorganizować imprezę jubileuszową, by świętować wspólnie z pracownikami i ich rodzinami.

 

Światowo, ale na wsi

Nasza rodaczka stoi na czele dużego zakładu, atrakcyjnego pracodawcy w regionie, który daje możliwość bezpośredniego kontaktu ze środowiskiem międzynarodowym, a jednocześnie z przyrodą. „To idealna kombinacja, gdzie to, co światowe przeplata się z intymnością i bliskością przyrody i gór“ – konstatuje.

Co jeszcze naszą bohaterkę urzekło na Słowacji? „Zbyt mało miejsc odwiedziłam, miałam dużo większe plany, bo to piękny kraj, ale COVID-19 do tej pory mocno ograniczał podróże“ – opisuje i wymienia miejsca, które już odwiedziła, a które ją zauroczyły: pałacyk w Betliarze, Zamek Spiski czy Koszyce. Do jej ulubionych dań należą halušky i koložvárska kapusta, która przypomina jej polskie gołąbki.

Wolne chwile dzieli między Słowacją a Polską, gdzie odwiedza rodzinę, czy Wielką Brytanią, gdzie studiuje jej syn. Umiejętność pogodzenia wszystkich elementów tej barwnej układanki, jaką jest życie pani Marty, z pewnością nie jest proste. „Mnie ekscytują wyzwania, duże zakłady i odpowiedzialne zadania“ –  podsumowuje moja rozmówczyni, która wykonując swoje obowiązki, pracuje także na dobrą renomę Polaków mieszkających na Słowacji.

Małgorzata Wojcieszyńska, Rožniava
zdjęcia: Stano Stehlik

MP 3/2022