post-title „American dream“ w polskiej wersji

„American dream“ w polskiej wersji

„American dream“ w polskiej wersji

Wreszcie! Po tylu latach nieobecności znów mogłam się przejść po ulicach Manhattanu! Ten gwar, ten ruch, zapachy, kolory – przypomniały mi się  wszystkie bodźce, które zapamiętałam podczas pierwszego pobytu tam w 1998 r. Zatem podróż sentymentalna? Trochę tak. Moim przewodnikiem był pisarz i dziennikarz Janusz Szlechta. Wyemigrował z Polski w 1995 r., czyli dokładnie wtedy, kiedy ja przyjechałam na Słowację. Podczas spaceru po Nowym Jorku i okolicach w jego towarzystwie starałam się patrzeć na odwiedzane miejsca z jego perspektywy.

Manhattan jeszcze z pokładu samolotu? Owszem, robi wrażenie, ale z jeszcze większą ciekawością wypatrywałam go, jadąc podmiejskim autobusem. Drapacze chmur, widziane z daleka, wyłaniały się co jakiś czas, w zależności od licznych zakrętów.

Na koniec pojazd zanurzył się w tunelu Lincolna, by potem jeszcze na chwilę zaczerpnąć powietrza i ponownie wjechać do podziemi, gdzie na dworcu autobusowym Port Authority kończył swoją trasę. Stamtąd schodami ruchomymi dostaliśmy się do hali, z której wyszliśmy na zewnątrz.

I znów te same spostrzeżenia, co przed laty: drapacze chmur są takie wysokie i rzucają takie długie cienie, że słońce rzadko dociera na ulicę, więc okulary słoneczne potrzebne są tylko czasami.

 

Symbole Nowego Jorku

Oczywiście, że wszystko to, co widziane z lotu ptaka, robi niesamowite wrażenie. Nowy Jork z perspektywy 102. piętra Empire State Buliding jest niesamowity! Dwadzieścia cztery lata temu też podziwiałam miasto z góry – z tarasu World Trade Center. Nikt wtedy nie podejrzewał, że ten smukły wieżowiec i jego bliźniak kiedyś runą.

Tym bardziej przerażające były wieści płynące z USA 11 września 2001 roku. Dziś, w miejscu dwóch wież WTC, można podziwiać niesamowity pomnik – kaskady wody, spływające do środka, w przejmujący sposób obrazujące spadające wieżowce. Obrzeża tych kaskad lamują tablice z nazwiskami osób, które wówczas straciły tu życie. Ten widok wzrusza do głębi…

O dziwo, panuje tu raczej atmosfera wypoczynku, relaksu, ale i melancholii. Stąd już tylko kilka kroków do wybrzeża w pobliżu Battery Park, z którego odpływają statki na Staten Island. Z ich pokładu można podziwiać Statuę Wolności.

Wróćmy jednak do serca Manhattanu.

 

Z redakcji – hotel

„Prawie całe moje amerykańskie życie to praca w Nowym Dzienniku“ – mówi Janusz, gdy docieramy na 38. ulicę w centrum Manhattanu, gdzie pod numerem 333 West mieściła się redakcja. Po zmianie właścicieli w 2011 r., w ramach oszczędności redakcję przeniesiono do Garfield w stanie New Jersey.

„Nie mogłem w to uwierzyć, kiedy przyjechałem tu pewnego dnia i zobaczyłem, że tego budynku, w którym pracowałem, już nie ma. Zburzyli go!“ – wspomina Janusz. Najpierw myślał, że pomylił adres, potem zrozumiał, że w tym miejscu powstanie zupełnie coś nowego. I tak się stało, teraz mieści się tu hotel La Quinta.

Moje wspomnienia związane z tym adresem sięgają 1998 r. Przyprowadził mnie tu wtedy znajomy Polak, czytelnik „Nowego Dziennika“. Podsunął mi pomysł nawiązania współpracy z redakcją, a ta zaowocowała korespondencjami z Bratysławy, które przygotowywałam przez kilka lat.

Wtedy gazetę czytało wielu mieszkających w Nowym Jorku Słowaków, a więc również z myślą o nich pisałam swoje artykuły. Pierwszy numer „Nowego Dziennika” ukazał się 27 lutego 1971 roku. Jego założycielem i pierwszym redaktorem naczelnym był Bolesław Wierzbiański. W najlepszych czasach świetności gazeta ukazywała się w nakładzie 50 tysięcy egzemplarzy i była największym polskim dziennikiem poza granicami Polski.

Od stycznia 2016 r. wychodzi raz w tygodniu. „Teraz, po dwukrotnej zmianie właścicieli, widzę, że nadrabiamy straty. Zainteresowanie naszym pismem rośnie, a jego nakład, czyli 2 tysiące egzemplarzy, rozchodzi się coraz szybciej“ – ocenia Janusz.

 

Nad dachami… słowackich zamków

Dziś siedziba redakcji mieści się w Clark znajdującym się 35 km na południe od Nowego Jorku. Tu poznajemy obecną redaktor naczelną Jolantą Wysocką, z którą prowadzimy rozmowę na temat Polonii amerykańskiej i słowackiej.

Na półkach, stojących w korytarzyku redakcji, widać przepastne kolorowe roczniki gazety oprawione w twarde okładki. To olbrzymi, ponad 50-letni dorobek. Janusz ma dyżur w redakcji raz w tygodniu, w pozostałe dni pracuje z domu lub w terenie. Do jego obowiązków należy obsługa medialna wydarzeń polonijnych, a tych jest tutaj sporo.

Co chwilę dzwonią organizatorzy różnych wydarzeń, zapraszając go na koncerty, pikniki, zawody sportowe, spotkania. Sami jesteśmy uczestnikami jednego z nich.  Głównym jego gościem jest właśnie Janusz. To wieczór autorski w Trenton, stolicy stanu New Jersey, na którym nasz przewodnik prezentuje licznie przybyłej Polonii swoją książkę pt. „Lot w stronę wolności.

Historia wielkiej ucieczki stanu wojennego“. Jej bohaterem jest pilot Krzysztof Wasielewski, który autorowi publikacji opowiedział historię swojej ucieczki z socjalistycznej Polski do Wiednia w 1982 r. Co ciekawe, ucieczka ta się powiodła dzięki temu, że pilotowany przez niego samolot leciał bardzo nisko, ponad zamkami w Trenczynie i Čachticach, które dla uciekinierów były ważnymi punktami nawigacyjnymi. Lot zakończył się pomyślnie, choć był bardzo niebezpieczny i nie obyło się bez nieprzewidzianych zdarzeń.

 

U Jagiełły w Central Parku

Kiedy zbliżamy się do odwiedzanego przez blisko 38 mln osób rocznie Central Parku, którego historia sięga połowy XIX wieku, kiedy to rozpoczęto trwające 15 lat prace nad zagospodarowaniem terenów, Janusz dzieli się swoją wiedzą na temat tego miejsca „Wyobraź sobie, że na budowę parku nowojorczycy wydali dwa razy więcej pieniędzy niż na zakup Alaski od Rosjan!“ – mówi.

Central Park był trudnym do realizacji przedsięwzięciem ze względu na skalisty i bagnisty krajobraz. Około 20 tysięcy robotników posadziło tu kilkaset tysięcy drzew i krzewów i przywiozło niemal 3 mln ton ziemi z Long Island i New Jersey. Efekt jest niesamowity! Wiele tu malowniczych ścieżek, mostów, stawów, rzeczek i jeziorek, restauracji i kawiarenek, deptaków, pomników, ciekawych zaułków.

Zimą prym wiedzie lodowisko! Ale w jednym z takich miejsc króluje… polski król. „Pomnik Władysława Jagiełły to odlana z brązu rzeźba, wykonana przez Stanisława Kazimierza Ostrowskiego, przywieziona do Nowego Jorku na Światową Wystawę w 1939 roku“ – opowiada Janusz i dodaje, że wybuch II wojny światowej uniemożliwił powrót rzeźby do Polski.

Po wojnie mieszkający w Nowym Jorku Polacy znaleźli dla niej miejsce i za zgodą władz miasta Jagiełło stanął w Central Parku. „To jedyny polski pomnik w parku“ – mówi Janusz, który w 2000 roku, wraz z nowojorską projektantką mody Utą Szczerbą – pomysłodawczynią tego wydarzenia, zaczął organizować w tym miejscu Śniadania Wielkanocne.

„Wyruszaliśmy spod katedry św. Patryka przy Piątej Alei, uczestnicząc w Paradzie Kapeluszy, a potem wędrowaliśmy do Central Parku, by przy pomniku naszego króla rozpakować wielkanocne smakołyki, czyli co kto miał“ – opowiada. Z roku na rok liczba uczestników tego spotkania rosła, aż sięgnęła 400 osób!

„Bywała tu Urszula Dudziak z córką, kompozytor i muzyk Adam Makowicz, konsulowie RP, którzy urzędowali na Manhattanie, mnóstwo rodaków i nie tylko” – wspomina. W tym roku odbyło się takie spotkanie po raz 22. Jego organizację pomysłodawcy powierzyli Polskiej Fundacji Kulturalnej w Clark.  „Uznaję to za jedno z większych, emocjonalnie ważnych przedsięwzięć, które udało mi się zorganizować dla Polonii“ – podsumowuje nasz nowojorski przewodnik.

Times Square

Spacerując z Januszem po Manhattanie, zatrzymujemy się też na Times Square, odwiedzanym tłumnie przez ludzi nie tylko w sylwestra – jest ich tu mnóstwo o każdej porze dnia i nocy. Magnetyzm tego miejsca, które okalają barwne reklamy świetlne oraz ruchliwa ulica, robi wrażenie.

Jeszcze kilka miesięcy temu w spotach Spotify pojawiały się tu dwie twarze polskiej sceny muzycznej – Moniki Brodki i Ewy Farny – spoglądające na tłumy przechodniów z góry. W powietrzu unosi się zapach marihuany. „Rok temu w stanie Nowy Jork trawka została zalegalizowana w celach rekreacyjnych, więc nic dziwnego, że czujemy ją niemalże na każdym kroku“ – wyjaśnia Janusz.

Od blichtru i poczucia sukcesu do porażki tylko mały krok, co potwierdza tutaj obecność bezdomnych, mieszających się z tymi, którym się powiodło. „Podobno funkcjonuje tu spore podziemne miasto, liczące blisko 5, a może nawet 50  tysięcy bezdomnych, którzy podczas pandemii musieli opuścić ulice. Pewności nie ma, bo są to szacunkowe dane mediów nowojorskich“ – mówi Janusz, który napisał książkę pt. „Ulica włóczęgów“. Ze swoją dziennikarską lupą opisuje w niej Polaków, przybyłych do USA, którzy śnili american dream, ale coś poszło nie tak…

 

Ulotny american dream

„Poznałem go na ulicy w Passaic w stanie New Jersey. Nie powinien tam być“ – Janusz zaczyna opowieść o chłopaku, który przyjechał, by zarobić na maszyny rolnicze, które miały mu pomóc w modernizacji sadów pod Sandomierzem. Szło mu bardzo dobrze, już niewiele mu brakowało do potrzebnej kwoty.

Zgubiła go bliskość sukcesu i to, że zaczął ten sukces opijać. Kiedy pierwszy raz po weekendzie nie przyszedł do pracy, wybaczono mu, ale drugi raz już nie było taryfy ulgowej. Stracił pracę. Potem stracił pieniądze i wylądował na ulicy. Żebrał. „Najczęściej przyczyną upadku Polaków jest alkohol“ – twierdzi Janusz, a wie, co mówi, bo materiały do „Ulicy włóczęgów” zbierał 10 lat, spotykając się z ludźmi, którym się nie powiodło. To smutna lektura, ale ważna.

Niektórzy z jego bohaterów pożegnali się tu z życiem. Przedwcześnie. Tragicznie. Alkohol zaślepia, a scenariusz upadku zazwyczaj jest bardzo podobny: balangi, strata pracy, środków do życia i dachu nad głową. Potem wyżebrane pieniądze zamieniane na alkohol. I tak w kółko.

„Próbowałem zrozumieć tych ludzi, pomóc im, załatwić pracę czy dach nad głową, ale to nie takie proste“ – mówi Janusz, który jest człowiekiem wrażliwym na ludzkie nieszczęście. Gdy pytam, czy wie, czego tym osobom zabrakło, co poszło nie tak na ich drodze do spełnienia się american dream, Janusz odpowiada, że prawdopodobnie wytrwałości.

„Nikt nie ma wytyczonej ścieżki życiowej, usłanej samymi sukcesami, zdarzają się zakręty i chodzi o to, żeby z nich wyjść, by mieć obok siebie kogoś, kto poda rękę, i umieć tę pomoc przyjąć“ – opisuje, a mnie ciśnie się na usta pytanie, z jakim najtrudniejszym zakrętem zmierzył się mój rozmówca.

 

Na zakręcie?

W sieci sklepów „Piast“ w Garfield, w stanie New Jersey, mają wszystko to, co na półkach sklepowych w Polsce: od ogórków kiszonych, wędlin, kiełbas, przez pierogi własnej roboty, serniki czy inne ciasta po dania gotowe, jak zupa ogórkowa, zrazy z kopytkami i mnóstwo innych. Czuję się jak w jednym z wielu sklepów w Polsce. Nawet muzykę disco polo słyszę w tle. Jedynie ceny w dolarach oraz waga w funtach zdradzają, że to nie Polska.

Janusza tu znają, bo pomaga w rozwożeniu towaru i w ten sposób sobie dorabia. To było jedno z miejsc, w których się zahaczył, gdy stracił pracę. „Zwolnili mnie z Nowego Dziennika po 21 latach pracy, kiedy dokonywano redukcji etatów o połowę“ – wspomina trudny rok 2016. Na początku był szok. Nie każdy ze zwolnionych sobie z tym poradził, tym bardziej, że zawód dziennikarza wiąże się z prestiżem.

„Ego bolało, czułem się jakbym dostał cegłą w głowę. Wykonywałem zawód wyuczony, lubiany, który dawał mi ogromną satysfakcję, i nagle wszystko się zmieniło“ – opisuje. Na szczęście znaleźli się znajomi, którzy polecili mu inne miejsca pracy. Czyścił więc schody, sprzątał pomieszczenia, wyrzucał zbędne rzeczy na śmietnik, pracował na budowie, malował ściany, zrywał tapety, kładł nowe, wymieniał łóżka w domu seniora na Bronksie, dostarczał jedzenie i inne towary dla wspominanej sieci sklepów „Piast“.

„To uczy pokory i wytrwałości, ale wykorzystałem też ten czas właśnie na zbieranie doświadczeń i ludzkich historii, by je potem opisać“ – pokazuje pozytywną stronę tego, co mu się z początku zupełnie nie podobało. A jednak dał radę! Potem odzyskał pracę w „Nowym Dzienniku“.

Dzięki temu doświadczeniu napisał kilka książek. Ma ich na swoim koncie sześć: tomik poezji „Pieśń niedokończona”, dwa zbiory reportaży – „Oswajanie Ameryki“ i „Ulica włóczęgów“, wywiady ze znanymi Polakami w USA – „Widziane stąd“, ale i z Polakami z różnych zakątków świata – „Widziane stamtąd“. Ostatnią książką, którą niedawno wydał, jest wywiad-rzeka  „Lot w stronę wolności“.

 

Parady

Kiedy kroczymy ulicami Manhattanu, Janusz opowiada o corocznej Paradzie Pułaskiego, stanowiącej silny polski akcent.  To druga najstarsza etniczna parada –  po irlandzkiej św. Patryka – organizowana na ulicach Manhattanu od 1937 roku. Odbywa się zawsze w pierwszą niedzielę  października i skupia tłumy Polaków, prezentujących się w biało-czerwonych strojach na Piątej Alei, co budzi zainteresowanie licznych widzów.

Januszowi udało się zorganizować – przy wsparciu kolegów Wojtka i Andrzeja – kilka polskich parad w stanie New Jersey. Po wejściu Polski do Unii Europejskiej, z okazji Dnia Flagi Polskiej i Dnia Polonii, czyli w okolicach 2 maja, z ich inicjatywy ozdobione biało-czerwonymi elementami samochody wyruszały w trasę przez trzy miasta: Wallington, Garfield i Passaic.

„Była to cudowna demonstracja polskości w miastach, gdzie mieszka sporo Polaków“ – opisuje i dodaje, że Polacy przebierali się z tej okazji, dekorowali w polskie barwy swoje pojazdy, a nawet zwierzęta. „Tęsknię za tym wydarzeniem. Niestety, po kilku latach organizowania tej imprezy, musieliśmy ją zawiesić z uwagi na rosnące opłaty, które trzeba było uiścić za zgodę na jej organizację“ – dodaje.

Greenpoint

„Może kupicie przyprawy? Mamy wyprzedaż“ – zwraca się do nas po polsku dziewczyna, stojąca przed sklepem mięsnym na Greenpoincie, oferująca różnego rodzaju papierowe torebeczki z przyprawami marek dostępnych w Polsce. Jeszcze zanim dotarliśmy do tej dzielnicy, od lat kojarzonej z Polakami, Janusz mówił nam, że odwiedzimy najlepszy sklep mięsny w okolicy.

Niestety, wejścia do niego broni wspominana dziewczyna. „Zamknięte, likwidacja! Wyprzedajemy resztki towaru“ –  wyjaśnia. W ciągu paru minut sporo osób odchodzi zawiedzionych sprzed tego sklepu. Rozmawiamy ze sprzedawczynią. Okazuje się, że to Słowaczka, która ma polskiego chłopaka. Już jej się mieszają języki – polski i słowacki – ale domyślamy się, co chce powiedzieć.

Otóż właściciel sprzedał budynek jakiemuś przedsiębiorcy żydowskiego pochodzenia za jakieś ogromne pieniądze, dlatego nikt się nie dziwi, że doszło do transakcji. Janusz domyśla się, że budynek zostanie zburzony, a na jego miejscu powstanie biurowiec. I tak oto jesteśmy świadkami znaczących zmian w tej dzielnicy.

Coraz więcej tu nowoczesności. W odnowionej okolicy East River znajdują się parki i nowoczesne wieżowce, z których rozciągają się niesamowite widoki na centralną część Manhattanu. Greenpoint w polskiej wersji odchodzi już do lamusa, o czym przekonujemy się podczas spaceru.

 

I po krzyku

Piekarnia „Rzeszowska“  też zamknięta. Janusz przeciera oczy ze zdumienia, bo właśnie tu mieliśmy kupić zachwalane przez niego pieczywo. Coraz więcej takich sklepów i lokali znika z mapy Nowego Jorku i okolicy. Dlaczego? „Zaczęło się to po ataku na WTC. Amerykanie zaczęli uciekać z Manhattanu i skierowali swoje kroki na Greenpoint, a w związku z tym ceny mieszkań i lokali zaczęły tu rosnąć, co skłaniało naszych rodaków do poszukiwania tańszych miejsc do zamieszkania“ – wyjaśnia jedną z przyczyn.

Druga to kryzys gospodarczy, trzecia to pandemia, a kolejna to starzenie się Polonii, której członkowie albo umierają, albo wracają do Polski. Idąc przez Greenpoint nasz przewodnik pokazuje kultowe niegdyś polskie kawiarnie, cukiernie, księgarnie – większość już jest tylko wspomnieniem.

Zanim pójdziemy na flaczki i żurek do polskiej „Karczmy”, odwiedzamy Centrum Polsko-Słowiańskie, które właśnie świętowało 50-lecie istnienia. „Tu organizowałem kilka edycji kabaretonów“ – wspomina Janusz i pokazuje scenę, na której występował z własnym kabaretem „I po krzyku“. „Od dziecka marzyłem, że będę aktorem, ale mama wybiła mi to z głowy, twierdząc, że mężczyzna musi mieć dobry fach i zarobić na rodzinę.

Wybrałem więc Akademię Górniczo-Hutniczą w Krakowie, potem jeszcze robiłem podyplomowe studia dziennikarskie w Warszawie, ale tu, w Ameryce, spełniłem swoje największe marzenia aktorskie“ – opisuje. Po założeniu własnego kabaretu wpadł na pomysł, aby zorganizować przeglądy podobnych grup polonijnych działających w USA i Kanadzie.

W Centrum Polsko-Słowiańskim odwiedzamy jeszcze dyrektor Agnieszkę Granatowską, która przyjmuje nas serdecznie i opowiada o planach kulturalnych tej placówki. Okazuje się, że choć nazwa instytucji nawiązuje do szerszej grupy Słowian, tak naprawdę najbardziej aktywni są tu Polacy. „Teraz, żeby przyciągnąć młodych, staramy się organizować bliskie im wydarzenia i dlatego na plakatach widzicie zaproszenie na występ polskiego stand-upera Tomka Kołeckiego“ – wyjaśnia pani dyrektor.

 

Książka za jagodzianki

„Znam historię tego miejsca. Spotkałem się z jego pierwszym właścicielem Bronisławem Stolarzem i pisałem o nim“ – mówi Janusz, kupując chleb w polskiej piekarni w Passaic w stanie New Jersey. Ekspedientka z zaciekawieniem spogląda na niego. „Chętnie bym o panu Bronisławie poczytała. Człowiek powinien wiedzieć coś więcej o założycielu piekarni, w której pracuje“ – mówi dziewczyna.

Piekarnia ma już nowego właściciela, ale to ten pierwszy ją rozsławił.  Janusz otwiera swój spory plecak, by schować chleb, a w zamian z przepastnych kieszeni wyjmuje książkę. „Jest! Mam!“ – mówi z zadowoleniem. „Oswajanie Ameryki“ to pozycja składająca się z 26 rozdziałów poświęconych Polakom mieszkającym na wschodnim wybrzeżu USA.

Jeden z nich, zatytułowany „Życie pachnące chlebem“, opowiada o miejscu, w którym właśnie jesteśmy. Dziewczyna z zainteresowaniem sięga po książkę, a Janusz wpisuje do niej specjalną dedykację. „Ojej, bardzo dziękuję! Proszę zatem sobie wybrać jakieś ciastka czy bułki gratis“ – mówi, nie kryjąc zadowolenia, i podpowiada, że właśnie mają świeże jagodzianki. Zupełnie takie, jakie się spotyka w Polsce! Niesamowite!

Tymczasem za nami przy ladzie tworzy się kolejka. Wszyscy mówią po polsku. Kiedy Janusz podaje ekspedientce książkę, przez ramię przygląda mu się jedna z pań. „Ojej, to pan! – mówi z zachwytem. – Czytałam Pańską książkę Ulica włóczęgów. bardzo mnie poruszyła. Wpadła mi w ręce zaraz po tym, jak się przeprowadziłam tutaj“ – wyjaśnia. W piekarni robi się gwarno, klienci z zainteresowaniem spoglądają na Janusza. My też czujemy się poniekąd w centrum zainteresowania – w końcu jesteśmy tu z nim na zakupach!

Na walizkach

Czy tu jest drogo, czy tanio? Amerykanie narzekają na drogie paliwo, ale to w porównaniu z europejskimi cenami wciąż jest w atrakcyjnej cenie – za galon benzyny płacą 4,8 dolara (1 litr =  ok. 1,3 euro). Jednorazowy przejazd metrem na Manhattanie kosztuje obecnie 3 dolary, a kiedy byliśmy tu 24 lata temu, płaciliśmy dokładnie połowę.

Wjazd na Manhattan z większości kierunków jest płatny, na przykład przejazd samochodem osobowym przez Lincoln Tunnel  kosztuje jednorazowo 16 dolarów! Roczne podatki za domy liczy się w kilkunastu tysiącach dolarów, ale zakupy odzieży robi się tu świetnie! Jest ogromny wybór i dużo lepsze ceny niż w Europie.

„Kiedyś kupowałem więcej rzeczy, dziś się ich pozbywam“ – zdradza Janusz. Już zimą zamieścił ogłoszenia, że wyprzedaje umeblowanie mieszkania. Pierwsza poszła kanapa, potem stół z krzesłami. Wysłał też kilka paczek do Polski, głównie z książkami. „Bo ja tu przyjechałem na rok, półtora, żeby trochę zarobić i wrócić na komunię córki“ – wspomina powód swojego wyjazdu z Tarnowa 27 lat temu.

Na komunię córki, owszem, wrócił, ale potem znów „na chwilę“ wyjechał. I tak z roku na rok jego pobyt się przedłuża. Miał wracać przed pandemią. Teraz pretekstem, by powrót odłożyć, stała się wojna w Ukrainie. „Czasami, kiedy szukam czegoś, okazuje się, że już to wysłałem do polskiego domu“ – mówi z uśmiechem.

Tytułem podsumowania pytam Janusza, czy uważa, że odniósł w Ameryce sukces. „Sukces? Nie odbieram siebie w takich kategoriach“ – mówi skromnie i wyjaśnia, że sukcesem są na przykład osiągnięcia Igi Świątek. „W naszym życiu te cele się zmieniają. Dziś jest taki, za miesiąc inny.

Sukcesem jest normalnie funkcjonować, zarabiać na swoje utrzymanie, mieć przyjaciół i przy okazji zrobić coś fajnego dla innych“ – ocenia Janusz, który według tej miary, a także w moich oczach jest człowiekiem sukcesu. Mimo zakrętów amerykańskich, a może także dzięki nim,  spełnia nie tylko swój american dream.

Małgorzata Wojcieszyńska, Nowy Jork, Trenton, Wallington, Garfield, Passaic, Clark
Zdjęcia: Stano Stehlik

MP 6/2022

 PODCAST