post-title O życiu i albumie, którego nie ma

O życiu i albumie, którego nie ma

O życiu i albumie, którego nie ma

 CZUŁYM UCHEM 

H.B. był poetą, pijakiem, recydywistą i szaleńcem. A może inaczej… Kochał szlugi, rock’n’rolla, w sumie dobry człowiek, co miał dobre serce. – Wiesz, jak poznasz poczciwego człowieka? – spytał mnie raz. – Poczciwy człowiek, jak wstaje z klęczek, nie strzepuje z portek kurzu –  mówił to z czułością i błyskiem w oku, pochylając się lekko w moją stronę, z kiepem sterczącym z siarczyście pożółkłych palców.

Siedzieliśmy pod pomnikiem Kazimierza Wielkiego w Bochni, z którym H.B. często toczył zajadłe dyskusje. Stawał przed majestatem króla na płycie rynku i zaczynał swoją jednoaktówkę. – Kaziu! – intonował. – Kaziu! – wył. – Czy ty nie widzisz…? – w tym miejscu wyznawał królowi, co go bolało.

Potem był smutny i wyczerpany. Milczący Kazimierz wydawał się być niewzruszony. Było jednak coś, co napełniało H.B. nadzieją! Oto Ewa Demarczyk miała w starej Ochronce otworzyć teatr w Bochni, po tym jak Kraków okazał się mniej gościnny. H.B. miał w nim pracować. Chodził tam i pomagał, sprawa była zaklepana, umowy podpisane, toasty wzniesione, a H.B. w siódmym niebie. Oprócz bocheńskiej Czarnej Madonny miał Czarnego Anioła w Bochni.

Postaram się unikać patosu, zapomnieć o egzaltacji i nie być pretensjonalny. Samo obcowanie ze słowem Demarczyk może się okazać pułapką. Niech będzie zatem… Pani Ewa. Pani Ewa brzmi bezpiecznie w tym kontekście, na tyle przyziemnie, że czubkami palców można muskać bruk. Wymóg drugi. Będę surowy. Żadnej taryfy ulgowej w tym względzie i żadnych kompromisów. Pani Ewa taka była. Sam narzucę sobie ograniczenia. Ograniczenia to warunek konieczny! Bez nich nic nie może się udać. Prosto z mostu, ale w punkt.

Ta płyta jest do bani! Tak, dobrze widzicie. Choć okładka świetna – Szaybo, to sam tytuł już nie taki: Ewa Demarczyk śpiewa piosenki Zygmunta Koniecznego. I co z tego! Kogo to interesuje! Pan Zygmunt genialny, chapeau bas! Ale w 1967 r. płyta winna nosić tytuł… Dziwny jest „ten świat”.

A może to miało brzmieć tak przedwojennie…? Nie wiem. Nie broni się i tyle! Koniec kropka! Idąc tropem Niemena, bo przecież album mógł zapożyczyć sobie tytuł od jednej piosenek. Na krążku aż roi się od kandydatów. Karuzela z Madonnami, jaki doniosły tytuł dla albumu! Albo Grande valse brillante! Albo Taki pejzaż! Groszki i róże –  cóż za rozkoszny tytuł dla albumu, choć raczej nie w tym wypadku!

Aby jednak tak się stało, należałoby spełnić jeden warunek. Materiał na albumie musiałby tworzyć spójną całość, tymczasem mamy do czynienia ze składanką, nie z albumem. Piosenki nie zostały nagrane w tych samych warunkach i przez tę samą ekipę. Mają różną jakość i zwyczajnie to słychać. Pani Ewa miała dużo zastrzeżeń do tego wydawnictwa. Absolutnie nie spełniało jej kryteriów. Chodzi o to, że jakość kompozycji i jej interpretacji nie koresponduje z końcowym rezultatem.

Dlaczego zatem wspominam o tym albumie? Bo nic innego nie ma! Dyskografia Pani Ewy jest uboga! Jest odwrotnie proporcjonalna do tego, co sobą Pani Ewa reprezentowała jako artystka. Oprócz dwóch innych pozycji, mamy tylko tę składankę. Takie The Best Of. Pani Ewa była doskonała w piosenkach, ale coś się nie zgrało w jej karierze. Czy to byli inni, czy raczej ona sama, nie mnie oceniać.

Z tego teatru na koniec też nic nie wyszło. Nie pierwszy raz w życiu Pani Ewy sprawy się nie posklejały. To już dwa lata, H.B. zmarł dużo wcześniej, słucham składanki. Mam jedyny tomik wierszy, który H.B. wydał. Też taka składanka – wiersze i satyry. Na pierwszej stronie jest zdjęcie H.B. siedzącego na schodach Ochronki, gdzie miał być teatr. Na stronie drugiej motto: Rozczarowało mnie życie.

Łukasz Cupał

MP 9/2022