post-title 47. festiwal polskiego kina w Gdyni

47. festiwal polskiego kina w Gdyni

47. festiwal polskiego kina w Gdyni

 KINO OKO 

Złote Lwy dla Agnieszki Smoczyńskiej za The Silent Twins

Festiwal niespodzianek i nieoczekiwanych przegranych

Przez sześć dni pokazano w Gdyni łącznie 130 polskich filmów bardzo różnych tematycznie. Prezentowano je w cyklach, np. Czystą Klasykę poświęcono w tym roku Jerzemu Kawalerowiczowi w setną rocznicę urodzin reżysera, była Gdynia Industrie, były filmy krótkometrażowe – pokazano ich trzydzieści, a nagrodzono Viktorię w reżyserii Karoliny Porcari z ważną rolą Katarzyny Figury. Prezentowano filmy niskobudżetowe. W tej kategorii nagrodę zdobył Słoń w reżyserii Kamila Krawczyckiego.

Największe jednak emocje budził konkurs główny, w którym zaprezentowano aż dwadzieścia filmów. To rekordowa liczba, bo w Gdyni w ostatnich latach pokazywano zazwyczaj szesnaście filmów. Tegoroczny wrześniowy maraton polskiego kina oblegali widzowie we wszystkich salach projekcyjnych i to dobry znak, szczególnie po okresie pandemii.

Był to festiwal wielu nowych nazwisk i twarzy. Plejada młodych reżyserów i mniej znanych aktorów zdominowała uznanych twórców, których tym razem nie zauważyło też jury. Najboleśniej przegranym wydaje się Jerzy Skolimowski z filmem IO, polskim kandydatem do Oskara w kategorii najlepszy pełnometrażowy film międzynarodowy.

Skolimowski za ten film dostał już nagrodę na festiwalu w Cannes, a z Gdyni wyjechał z niczym. Przypowieść o osiołku, a tak naprawdę o błądzeniu i poszukiwaniu, o niepokoju i nieprzystosowaniu do okrutnego świata nie znalazła uznania w oczach jurorów pod przewodnictwem reżysera Jerzego Domaradzkiego. A z pewnością jest to poetycki film z pięknymi zdjęciami.

Poza uwagą jurorów znalazł się też Tata, wyreżyserowany bardzo sprawnie przez Annę Maliszewską, film drogi ze świetną rolą Eryka Lubosa. Kiedy mężczyzna naprawdę staje się ojcem, kiedy podejmuje najistotniejsze zobowiązania wobec własnego dziecka, kiedy otwiera serce dla innych, a nie tylko zajmuje się sobą – o tym jest Tata. Wielka szkoda, że umknął jury.

Przepadł też właściwie film Wojciecha Smarzowskiego Wesele, który po premierze wywołał ponownie dyskusję o odpowiedzialności za ludobójstwo i udział w nim  Polaków w 1941 r. To ważny i bardzo trudny rozrachunkowy film. Dobrze, że chociaż nagrodą za kostiumy jury obdarzyło Magdalenę Rutkiewicz-Luterek, która ze swoją częścią ekipy ubrała w Weselu 158 aktorów, ponad 6 tysięcy statystów i wyczarowała ponad 6 ton kostiumów.

Jury nie dostrzegło też walorów filmu Chleb i sól (reżyser Damian Kocur), któremu nagrodę w Gdyni przyznali akredytowani na festiwalu dziennikarze. Reżyser przyjechał na festiwal polskiego kina ze świeżą nagrodą specjalną, którą otrzymał na festiwalu w Wenecji. Opowieść o rodzącej się nienawiści między ludźmi różnych narodowości i kolorów skóry porusza; film nawiązuje do autentycznych wydarzeń sprzed kilku lat, które rozegrały się w niewielkim polskim miasteczku.

Przepadł też w Gdyni film w reżyserii Leszka Dawida Broad Peak – historia wyprawy himalaistów z 2013 r., ze znakomitymi zdjęciami Łukasza Gutta. Ten film można już obejrzeć na Netflixie.

Na szczęście jury dostrzegło Strzępy i nagrodziło ich reżyserkę Beatę Dzianowicz za debiut. Dzianowicz dobrze znana jest jako dokumentalistka, a tym filmem zadebiutowała brawurowo w fabule. To przejmująca, a równocześnie niezwykle subtelna i wnikliwa opowieść o postępującej chorobie Alzhaimera, pokazana przez trudne doświadczenia rodziny, a w szczególności syna (świetna rola Michała Żurawskiego), który opiekę nad chorującym ojcem, profesorem politechniki, uznał za swój najważniejszy obowiązek. Nagrodę za męską rolę drugoplanową chorującego ojca jury przyznano Grzegorzowi Przybyłowi.

Złote Lwy dla filmu The Silent Twins nie były specjalnym zaskoczeniem. Ten film został już bardzo dobrze przyjęty – owacją na stojąco – na tegorocznym Festiwalu w Cannes. Szeptane opinie przed ogłoszeniem werdyktu jury wskazywały na ten właśnie film i na IO Jerzego Skolimowskiego.

Złotymi Lwami uhonorowano reżyserkę Agnieszkę Smoczyńską, znaną już z Fugi i Córek dancingu, oraz producentki, nagrodami jury uhonorowało także scenografkę Jagnę Dobesz i twórców muzyki: Zuzannę Wrońską i Marcina Macuka. Ten film, odwołujący się do prawdziwych wydarzeń, opowiada historię dwóch ciemnoskórych bliźniaczek – sióstr Gibbons, które w Walii w latach 70. i 80. zamknęły się we własnym pokoju i w swoim świecie. Nie chciały nikogo dopuścić do swoich tajemnic.

Rodzice i rodzeństwo byli bezradni wobec ich zmowy milczenia, podobnie jak nauczyciele w szkole i wszyscy, z którymi już w dorosłym życiu miały kontakt. Siostry zostały później pisarkami. Książka June Gibbons Pepsi-Cola addict – o historiach jej własnych lalek – właśnie przetłumaczona została na język polski. W filmie Agnieszki Smoczyńskiej w role sióstr wcieliły dwie ciemnoskóre aktorki Letitia Wright i Tamara Lawrance. Film porusza tą opowieścią o świecie, w którym brak tolerancji dla inności, odmienności doprowadza do tragedii.

Srebrne Lwy otrzymał Michał Kwieciński, reżyser filmu Filip, a także producenci tego obrazu, jak również Michał Sobociński za zdjęcia i Dariusz Krysiak za charakteryzację. Główny bohater Żyd z warszawskiego getta (w tej roli Eryk Kulm), chłopak, który przed wojną studiował architekturę, trafia do Frankfurtu, gdzie pracuje jako kelner. Nie chce poddać się wojennym obsesjom, szuka przyjaciół, kochanek i zabawia się w zakazanym przez hitlerowców świecie.

Wojna przynosi jednak nieprzewidziane zdarzenia. Scenariusz filmu powstał na podstawie autobiograficznej powieść Leopolda Tyrmanda. To ważne, bo tytułowy Filip to oczywiście Tyrmand ze swoimi różnym szaleństwami. Film spowodował spore zamieszanie i podzielił oceniających: znalazł zwolenników i przeciwników. Dyskusja była zacięta. Ja uważam, że to dobre kino, warte obejrzenia, w którym pojawiają się odległe wspomnienia choćby z „Zaklętych rewirów” Janusza Majewskiego czy epickich opowieści Filipa Bajona.

Platynowe Lwy wręczono w tym roku właśnie Filipowi Bajonowi. Tę nagrodę przyznaje Stowarzyszenie Filmowców Polskich. Bajon jest twórcą blisko 40 filmów, reżyserem, który wielokrotnie udowodnił, że robi kino ważne (Whadełko, Aria dla atlety) i z wielką klasą (Magnat), a także tworzy filmy z ciekawością i uwagą oglądane przez widzów (Kamerdyner).  Publiczność na uroczystej gali festiwalowej w Teatrze Muzycznym w Gdyni oklaskiwała Bajona na stojąco długo i serdecznie.

Pisarz, aktor, scenarzysta, reżyser filmowy i teatralny, pedagog, który poświęca siebie innym – tak mówiono o Bajonie. Jako dziekan w szkole filmowej w Łodzi i pedagog w szkole katowickiej wychował całe pokolenia filmowców, wspiera młodych również w Studio im. A. Munka. W czasie uroczystej gali w Gdyni nagrodzony reżyser namawiał młodych twórców, by byli czujni i szczególnie wrażliwi na wypowiadane dzisiaj słowa, które zbyt szybko i zbyt często zmieniają swoje znaczenie.

Nagrodę publiczności, która gremialnie oglądała filmy konkursowe w kilku salach kinowych na 47. gdyńskim festiwalu, uzyskał film Johnny. To niezwykła opowieść o niezwykłym księdzu – Janie Kaczkowskim – doktorze nauk teologicznych, bioetyku, a przede wszystkim twórcy hospicjum w Pucku. Ksiądz Kaczkowski sześć lat temu zmarł na glejaka mózgu. Ważna w jego posłudze była wiara w drugiego człowieka. Każdemu dawał szansę.

Widzowie z trudem ukrywali łzy. Scenariusz filmu napisał Maciej Kraszewski – to jego debiut w fabule, podobnie ja młodego reżysera Daniela Jaroszka. Księdza Kaczkowskiego gra sugestywnie Dawid Ogrodnik, aktor wielkiej klasy, który wielokrotnie był już nagradzany, także w Gdyni. I tym razem nie zawiódł. To świetna rola. Ale nagrodę za pierwszoplanową rolę męską, za kreację w filmie Johnny jury przyznało Piotrowi Trojanowi, aktorowi, który znany jest z głośnego filmu 25 lat samotności.

Trojan w filmie Johnny gra młodego chłopaka, mającego kłopoty z prawem, który trafia do hospicjum księdza Kaczkowskiego w ramach odbywanej kary więzienia. Tam, obdarzony zaufaniem, staje się wartościowym człowiekiem. Ten wątek filmu, podobnie jak cały scenariusz, powstał na podstawie wydarzeń autentycznych. Polecam ten film, który pomimo widma nieuchronnej śmierci, daje też nadzieję.

Złoty Pazur – Inne Spojrzenie – tę nagrodę na festiwalu w Gdyni przyznaje się za „odwagę formy i treści”. Otrzymali ją producenci filmu Apokawixa i reżyser Xawery Żuławski, który nie ukrywał, że jego film wymagał rzeczywiście odwagi od tych, którzy skierowali go do produkcji. Będzie o Apokawixie z pewnością jeszcze głośno.

To horror z elementami czarnej komedii. Środowisko „złotej” warszawskiej młodzieży po maturze wyrywa się na wielkie party nad morze. Balangę przerywają niespodziewanie dziwni bohaterowie – zombie. To film pełen szaleństwa, zaskakujących sytuacji, odwagi wykraczającej poza stereotypowe normy.

Film Orzeł. Ostatni patrol i jego twórcy zdobyli w Gdyni cztery nagrody. Jacka Bławuta nagrodzono za reżyserię, choć uważam, że raczej za konsekwencję i cierpliwość w dochodzeniu do celu. Nagrodzono też montaż i dźwięk w tym filmie. I to są słuszne nagrody. Natomiast zdecydowanie gorzej ma się sprawa scenariusza.

Niestety, ten ostatni patrol okrętu Orzeł w 1940 roku opowiedziany jest bardziej technicznie – mało w nim prawdziwych relacji między członkami bohaterskiej załogi. Historia okrętu podwodnego Orzeł po raz pierwszy pojawiła się w filmie fabularnym, wyreżyserowanym przez Leonarda Buczkowskiego w roku 1958. Jacek Bławut bardzo długo i starannie przygotowywał się do swojej wersji, ale szkoda, że efekt końcowy nie powala i nie wciąga widza w historię brawurowej ucieczki z internowania w Estonii do Wielkiej Brytanii.

I jeszcze jedna nagroda, na którą warto zwrócić uwagę. To nagroda za pierwszoplanową rolę kobiecą dla Doroty Pomykały z Teatru Starego w Krakowie za rolę w filmie Kobieta na dachu. W tej opowieści, wyreżyserowanej przez Annę Jadowską, aktorka stworzyła wybitną rolę kobiety, reprezentantki tysięcy polskich żon, matek, ciągle zajętej domem i pracą, obciążonej obowiązkami, dźwigającej na swoich barkach cały ciężar rodzinnych kłopotów. I te kłopoty niszczą ją stopniowo, choć tego procesu nikt nie zauważa, nawet najbliżsi.

Tegoroczny 47. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni był pełen dziwnych, czasami zaskakujących, czasami przypadkowych wydarzeń. Były filmy w konkursie głównym, które zawiodły, takie jak Zadra Grzegorza Mołdy, Infinite Storm Małgorzaty Szumowskiej czy Brigitte Bardote cudowna znakomitego skądinąd reżysera Lecha Majewskiego.

Można powiedzieć, że liczba rozczarowań równa się liczbie pozytywnych zaskoczeń. Na pewno w tym roku było mniej gwarnie i mniej rozrywkowo. Filmowych komedii nie było zupełnie – ani na ekranie, ani w festiwalowym życiu poza ekranowym. Ekscesy festiwalowe raczej przypominały „wydarzonka” niż warte opisu zdarzenia. To z pewnością festiwal naznaczony pandemicznymi doświadczeniami  i obciążony wojną na Ukrainie.

Alina Kietrys

MP 10/2022