post-title Sztokholmski spacer wspomnieniami podszyty

Sztokholmski spacer wspomnieniami podszyty

Sztokholmski spacer wspomnieniami podszyty

„Iskrzenie śniegu czy udekorowane światełkami okna przywołują przykre wspomnienia emigranckie“ – tak po ponad 40  latach wspomina grudniowy Sztokholm Tadeusz Urbański. A jednak to miasto go przyjęło i dało szansę na lepsze życie.  Jemu i jego rodzinie, choć ta nie od razu dołączyła do niego, ponieważ w Polsce generał Jaruzelski właśnie wprowadził stan wojenny.

Zapraszam Państwa na nietypowy spacer po Sztokholmie w towarzystwie naszego rodaka, który wspomina m.in. spotkania ze szwedzkim królem, noblistką Wisławą Szymborską i wyjaśnia, dlaczego alkohol w Szwecji można kupić tylko w specjalnych sklepach.

W kieszeni 20 koron

Przypłynął promem, który – jak sam ocenia – był zapowiedzią jakiejś przygody. Stało się tak na trzy tygodnie przed wprowadzeniem stanu wojennego. Ale kto by podejrzewał, że do tego dojdzie?

„Znajomy polecił znajomego, a tamten jeszcze innego i tak się plątałem z trzema torbami podróżnymi po różnych mieszkaniach, gdzie użyczano mi łóżka do spania“ – wspomina Tadeusz Urbański pierwsze dni w Sztokholmie. Śniegu było wtedy po pas, ale miasto było wysprzątane.

„Nawet dziś, kiedy idę przez Stare Miasto, to iskrzenie śniegu czy udekorowane światełkami okna przywołują przykre wspomnienia emigranckie, tak bardzo mnie wtedy uderzała ta ich radość, której mi brakowało“ – opisuje osamotnienie i tęsknotę za rodziną. W kieszeni 20 koron, a on w zupełnie innym świecie.

Dziś ten świat aż tak nie oszołamia – stojąc na jednej z ulic Sztokholmu, widzimy te same sieci handlowe, znane nam z Polski czy Słowacji „Wtedy w PRL-u na półkach były jedynie wiadra plastikowe, kalosze i ocet. A tu? Dostatek!“ – wspomina i dodaje, że nie nęciła go zachodnia zamożność, ale wyjechał, by uciec od rzeczywistości, gdzie brakowało wszystkiego.

 

W biednych peerelowskich butach

Plan był taki, że się rozejrzy i sprowadzi żonę z dwójką dzieci. Udało się, ale dopiero dwa i pół roku później – tyle czasu minęło, zanim Danusi Urbańskiej udało się wyswobodzić z opresyjnej komunistycznej rzeczywistości. A Tadeusz wspomina 13 grudnia 1981 r. „Ten dzień to w Szwecji największe święto – świętej Łucji – ale kiedy w Polsce wprowadzono stan wojenny, na centralnym placu w Sztokholmie było pół miliona protestujących“ – opisuje, kiedy stoimy przed Domem Kultury przy pl. Sergela, gdzie właśnie trwa manifestacja na rzecz Ukrainy.

„Byłem na tamtym proteście, było też wielu naszych rodaków. Od razu można było nas rozpoznać po tych biednych peerelowskich butach i paltach, które nie pasowały do tutejszej rzeczywistości – mroźnej i śnieżnej“ – wspomina mój rozmówca i dodaje, że ta solidarność z Polską była przejmująca, a temat nie schodził z pierwszych stron gazet.

 

U brzegu Bałtyku

Szwecja przygarnęła polskie rodziny, w tym naszego bohatera. Kiedy zbliżał się przyjazd jego żony, specjalny urzędnik przyszedł sprawdzić, czy mieszkanie, które zajmował, jest odpowiednie dla czteroosobowej rodziny. To były dwa pokoje z kuchnią, ale w ocenie urzędnika – niewystarczające, dlatego przydzielono im mieszkanie czteropokojowe.

„Ponad 30 lat mieszkaliśmy w dzielnicy Fisksatra, czyli w dzielnicy rybnej. To tam wyrosły nasze dzieci“ – opisuje Tadeusz z lekką nostalgią, bo mimo że zamieszkali na obrzeżach stolicy, to było to miejsce urokliwe, nad jeziorami, w których Tadeusz uczył syna łowić ryby. Osiedle otaczało dwa i pół tysiąca hektarów lasów, w których można było zbierać grzyby. Zresztą cały Sztokholm jest bardzo urokliwy, położony na wodzie.

Uświadamiam to sobie, spacerując z moim rozmówcą po dzielnicy Bershamra, niedaleko uniwersytetu, 10 minut jazdy metrem od centrum, gdzie mieszka obecnie. „Gdy dzieci się wyprowadziły, zdecydowaliśmy się z żoną na przeprowadzkę do trzypokojowego mieszkania, gdzie płacimy niższy czynsz“ – wyjaśnia Tadek. Dzielnica ta jest również niezwykła – lasy i woda na wyciągnięcie ręki! I to nie byle jaka woda, ale zalew Morza Bałtyckiego!

 

Emigracja tylko dla pokornych

Po przyjeździe żonę Tadka natychmiast skierowano na kurs języka szwedzkiego i dodatkowo kurs księgowości, by mogła w Szwecji pracować w zawodzie wyuczonym w Polsce. Z kolei Tadeusz, ponieważ w Polsce pracował jako  początkujący publicysta, przeszedł w Sztokholmie kurs zawodowy w największym dzienniku szwedzkim „Dagens Nyheter”.

„Sporo mi to dało, dostałem nową pracę w drukarni, ale życie przyniosło mi dużo więcej niespodzianek zawodowych: pracowałem w fabryce IBM, robiłem rozruszniki serca, a nawet miałem zakład szewski i firmę reklamową!“ – wymienia i dodaje, że emigracji trzeba się nauczyć. „Nikomu jej nie życzę, bo to ciężki kawałek chleba, wszystkiego trzeba się uczyć od początku i nie mówię tylko o języku, bo to oczywiste, ale trzeba obserwować, mieć pokorę, bo jest się obcym. Jeśli się spełni te warunki, to później wszystko się ułoży“ – konstatuje.

 

Co z tym alkoholem?

A do tego jeszcze te siarczyste zimy! Szwedzi sobie radzą, czyniąc ten czas przyjemniejszym, choćby w ten sposób, że zdobią okna światełkami, popijając glögg, czyli grzane wino z przyprawami korzennymi, które w okresie przedświątecznym dostępne jest na straganach i w lokalach.

Ale kupno alkoholu w Szwecji to bardziej skomplikowana sprawa. Uświadamiam to sobie, stojąc w zwykłym sklepie spożywczym, w którym w ogóle nie ma półek z alkoholem (wyjątek stanowi niskoprocentowe piwo). Alkohol w Szwecji sprzedawany jest tylko w specjalnych sklepach „System Bolaget“. Trzeba podkreślić, że nie ma ich wiele, dlatego niektórzy, chcąc go kupić, muszą jechać do innej, często odległej dzielnicy.

„Kupno alkoholu wiąże się z pewnym planowaniem, wyprawą“ – wyjaśnia Tadek i opisuje, że wcześniej Szwedzi traktowali alkohol jako środek na przetrwanie i od XVIII w., a może nawet wcześniej pili bardzo dużo. Mówi się, że przeciętny Skandynaw, stojąc na skrzyżowaniu ulic, miał do dyspozycji pięć sklepów z alkoholem. „Obawiano się, że ten naród się rozpije.

Z roku na rok pito więcej, dlatego w latach 50. ubiegłego wieku wprowadzono kartki na alkohol“ – opowiada Tadeusz. Obecnie tego typu ograniczeń już nie ma, ograniczeniem też nie jest asortyment sklepów z alkoholem, bo ten jest bardzo bogaty. Ograniczenie stanowią cena alkoholu, dostępność sklepów alkoholowych i czas ich działania – otwarte są w określonych godzinach w dni robocze, a od trzech lat również w soboty (od 11 do 15), w niedzielę są nieczynne.

„Tu trzeba planować, myśleć, zresztą Szwedzi są praktyczni i przewidywalni, nie tylko w kwestii alkoholu – to ich cecha, dająca poczucie bezpieczeństwa“ – ocenia Tadek.

Z noblistką w autobusie

Spacerując po mieście docieramy do filharmonii, gdzie co roku wręczane są Nagrody Nobla. Tu w 1996 r. Nobla w dziedzinie literatury odbierała Wisława Szymborska, którą Tadeusz poznał dzięki ich wspólnej znajomej – tłumaczce. Wspomina jedną z zabawnych historii, kiedy z ową przyjaciółką i polską noblistką jechał w Sztokholmie zwykłym autobusem.

„To było sześć lat po uzyskaniu Nobla, a ktoś ją w autobusie rozpoznał i narobił zamieszania“ – wspomina mój rozmówca, dodając, że nasza poetka wzbudziła takie zainteresowanie pasażerów, że ci zasypali ją pytaniami, których tłumaczka nie nadążała tłumaczyć. Postanowili więc wysiąść dwa przystanki wcześniej. „Widziałem na twarzach Szwedów niedowierzanie, ale i zadowolenie, że w autobusie spotkali noblistkę!“ – wspomina Tadek.

Poetka trochę się na niego wówczas boczyła i w żartach zarzucała mu, że to zapewne on dał pasażerom sztokholmskiego transportu publicznego znak, że mają do czynienia z noblistką. „Lubiła żartować, lubiła sytuacje niezwykłe, które ją mile zaskakiwały“ – konstatuje.

 

Przy popielniczce

Dzieli się też wspomnieniem z pewnego spotkania w Instytucie Polskim w Sztokholmie, na które Wisława Szymborska przybyła w roli gościa specjalnego. „To były czasy, kiedy można było tam jeszcze palić papierosy, a że oboje byliśmy palaczami, więc szukaliśmy popielniczki“ – opisuje Tadek, który przypomniał sobie wtedy, że przy sobie ma malutką popielniczkę, zamykaną jak podręczne lustereczko.

„Pani Wisława się nią zachwyciła, więc ją jej podarowałem. Kilka tygodni później otrzymałem od niej przesyłkę, w której był tomik poezji z podziękowaniem za prezent oraz zrobiona własnoręcznie przez nią wyklejanka!“ – opisuje.

 

„Obsługiwałem szwedzkiego króla!“

Kiedy spacerujemy po Gamla Stan, czyli po Starym Mieście, obok pałacu królewskiego, Tadeusz wspomina spotkanie, na które go kiedyś zaproszono. Było to podczas oficjalnej wizyty prezydenta Polski Aleksandra Kwaśniewskiego. Zaproszenie otrzymał jako wydawca i redaktor naczelny gazety polonijnej „Przewodnik“. Jak sam ocenia, był to dla niego wielki zaszczyt.

W pamięci łowi też inne spotkania z królem Karolem XVI Gustawem w roli głównej, którego widział kilkakrotnie na ulicy. W okolicach pałacu królewskiego mijamy pewien lokal, a Tadeusz wspomina swoje pierwsze zawodowe kroki w Sztokholmie, kiedy pracował  w restauracji. „Ja nawet… obsługiwałem szwedzkiego króla!“ – mówi z uśmiechem, opisując, jak imał się różnych prac.

„Zmywałem garnki razem z kolegą, a szef wpadł na kuchnię spanikowany, ponieważ na sali zobaczył… króla w towarzystwie dwóch postawnych bodyguardów, którzy przyszli na obiad!“ – wspomina i dodaje, że goście ze smakiem zjedli posiłek i opuścili lokal. „A ja musiałem po królu pozmywać talerze“ – mówi, śmiejąc się, Tadeusz.

 

Ze Szwedami na ty

Podczas pobytu w Sztokholmie, spotykając polskich znajomych Tadka, dostrzegam, że z łatwością przechodzą na ty. Czyżby Szwedzi nie mieli barier w spoufalaniu się, czym zarazili też naszych rodaków? Podobno wynika to ze swobody i wygody, którą Szwedzi preferują. „Jeszcze w XIX w. i na początku XX panowała tu straszna tytułomania.

Zwracając się do kogoś, należało wymieniać wszystkie jego tytuły i zajmowane stanowiska, co było bardzo kłopotliwe“ – opisuje Tadeusz. Szwedzi znaleźli rozwiązanie, jak sobie ułatwić życie i w latach 60. ubiegłego wieku wprowadzili dekret znoszący obowiązek tak skomplikowanego zwracania się do siebie. Cała Szwecja przeszła więc na ty. „Niektórzy nawet są w stanie się pogniewać, kiedy z grzeczności zwrócę się do nich per pan czy pani“ – dodaje.

 

Zburzona część miasta

Stoimy na ulicy Sergel Torg w centrum stolicy, a Tadeusz pokazuje nam metalową makietę Sztokholmu. Starą, sprzed około 60 lat. I w tym momencie dowiaduję się, że w latach 50. ubiegłego wieku Szwedzi zburzyli część swojego miasta! Sami! Po to, by zbudować w tym miejscu nowoczesne budynki, garaże podziemne i pociągnąć linię metra. „Nie do wiary, prawda? Tym bardziej, że podczas wojny na miasto nie spadła żadna bomba!“ – mówi Tadek.

Oczywiście przebudowa nie dotyczyła Starego Miasta, usytuowanego na trzech wyspach – to zostało nietknięte. „Nie mniej jednak zrównano z ziemią całe kwartały starych ulicy, na których stały trzypiętrowe wspaniałe kamienice, w których kiedyś mieszkali poeci czy artyści“ – mówi nasz przewodnik, wskazując budynki z makiety.

Tu obecnie ciągną się ulice handlowe, usiane markowymi sklepami. Niedaleko stąd, na rogu Tunnelgatan i Sveavägen widnieje tabliczka upamiętniająca premiera Olafa Palme, który w 1986 r. został tu zastrzelony, kiedy wracał z żoną z kina.

 

Najdłuższa galeria sztuki

„Pod centrum pociągnięto metro, które wydrążono w skale“ – uświadamia nas Tadeusz i dodaje, że Sztokholm ma doskonałą sieć metra z aż 120 stacjami! „Nie wszystkie trasy prowadzą pod ziemią; poza centrum metro wychodzi z podziemia i estakadami wozi pasażerów do odległych dzielnic“ – dodaje.

Korzystając z metra, przyglądamy się zdobieniom stacji – są niezwykłe! Każda stacja z malowidłami na ścianach! Każda inna, w innym stylu, wykonana przez innego artystę. „Mówi się o nich, że to najdłuższa galeria sztuki“ – uzupełnia. A nas, jak wielu innych, zdobienia te inspirują do robienia zdjęć. Okazuje się, że niektórzy pasjonaci planują wycieczki do Sztokholmu tylko po to, by zwiedzać jego podziemia. Później dzielą się w Internecie niebanalnymi fotografiami.

 

Hotel, przez który mknie droga

Podczas spaceru po mieście moją uwagę zwraca jeszcze pięknie usytuowany hotel Hilton, z którego rozciąga się przepiękny widok na port. Budynek jest jednak nietypowy, ponieważ znajduje się przy zjeździe z mostu, po którym jeżdżą samochody, metro i pociągi. Mało tego, wszystkie te nitki wiodą niejako przez ten hotel. Aż się nie chce wierzyć, widząc, że do hotelu wjeżdżają pociągi i inne pojazdy!

Dopytuję mojego znajomego, czy hotel ma jakieś nadzwyczajne wyciszenie i czy hotelowi goście nie skarżą się na huk. Okazuje się, że hotel powstał na początku lat 80. „To nic niezwykłego, słyszałem, że specjalnie skonstruowano te piętra, znajdujące się tuż nad autostradą – zamontowano specjalne wyciszenia i podpory, by szyby się nie trzęsły“ – wyjaśnia i dodaje, że ufa Szwedom, ponieważ nie podejmują decyzji raptownie, ale działają w sposób przemyślany.

„Może to ten protestancki sposób myślenia powoduje, że Szwedzi są właśnie tacy?“ – zastanawia się na głos i podaje przykład, że na kościele św. Jakuba widnieje ogromny napis po łacinie: „Najpierw szukaj chleba, później Boga“. „To ciekawe, prawda? Bo my zawsze słyszeliśmy, że trzeba odwrotnie: najpierw się modlić, a potem pracować“ – dodaje Tadek.

Zastanawiam się razem z moim rozmówcą, do jakiego stopnia przesiąkamy mentalnością kraju, w którym mieszkamy? Odpowiedź dostaję, kiedy pytam go, czy planuje powrót do Polski. „Nie, ja już przywykłem do tej szwedzkiej przewidywalności, która daje mi poczucie bezpieczeństwa“ – mówi i dodaje, że życie poza ojczyzną nie jest łatwe. „Emigrant nigdy nie może spocząć na laurach, emigracja dla niego nie kończy się nigdy“ – konstatuje.

Małgorzata Wojcieszyńska, Sztokholm

Zdjęcia: Stano Stehlik, Małgorzata Wojcieszyńska

MP 12/2022

 PODCAST