RETROHITY
„Masz gumę?” – to pytanie było chyba najczęściej zadawane przez chłopaków, spędzających czas na peerelowskich podwórkach. No i nie bez powodu. Guma do żucia bowiem w owych czasach była słodkim powiewem z Zachodu. Co prawda, słodycze dostępne były w sklepach spożywczych, nawet kioskach Ruchu, jednak gumy do żucia tworzyły swoisty wyjątek.
Dlaczego? Otóż społeczeństwo kiedyś z dezaprobatą traktowało balonowe gumy do żucia, a nadymanie policzków, robienie balonów czy bąbelków w trakcie ich żucia, odbierane było jako wyraz braku kultury. Kto by wtedy przypuszczał, że kilka dekad później guma do żucia stanie się naszą codzienną towarzyszką życia i będzie bohaterką reklam promujących higienę jamy ustnej.
Kiedy popatrzymy na historię gumy do żucia, musimy przyznać, iż człowiek od samego początku lubił coś żuć. Nie bez powodu już w dawnych czasach powstały różne żywice dosładzane miodem lub ziołami. Rok 1869 przyniósł patent w postaci nowoczesnej produkcji gumy do żucia, za którym stał Amerykanin William Finley Semple. Pierwszą gumę balonową wyprodukowano w 1906 r., a w 1974 r. to właśnie guma jako pierwszy produkt została oznaczono kodem paskowym.
Bolek i Lolek
W Polsce gumy do żucia na masową skalę produkować zaczęto po II wojnie światowej. Nawet ówczesny sztywny ustrój rozumiał, że guma to nie tylko „pierwiastek kapitalistyczny”. Produkcją zajęły się zakłady cukiernicze „Odra” w Brzegu. Na rynek weszły gumy o nazwie „Bolek i Lolek”.
Nazwa ich została przejęta od bohaterów wówczas bardzo popularnej kreskówki dla dzieci. Jakość tych produktów była jednak marna: szybko traciły smak, były twarde, innymi słowy były to podróbki, z których nie dało się robić balonów. W związku z tym produkt szybko zniknął z półek sklepowych, choć do dziś na różnych giełdach internetowych można kupić jego kolekcjonerskie opakowania.
Donaldy
Bolek i Lolek mieli na polskim rynku mocną zachodnią konkurencję, lepszej jakości i wyrazistym smaku – słynną gumę do żucia o nazwie „Donald”. Donaldy czy donaldówki na początku, choć nieśmiało, ale mocnym krokiem weszły na polski rynek w latach 70., najpierw do Peweksów, gdzie sprzedawano je w opakowaniach po 10 sztuk, potem – z biegiem czasu – zajmując miejsce w niemalże każdym sklepie spożywczym, kiosku Ruchu, a nawet osiedlowym warzywniaku, sprzedawane już na sztuki.
Mimo że sprowadzane były z Amsterdamu, zapakowane w woskowy kolorowy papier z jednej strony z kaczorem Donaldem, z drugiej strony z kreskówkową historyjką, stosunkowo szybko znalazły swoje miejsce w siermiężnych, szarych czasach komuny. Te małe prostokąciki z rowkiem, o słodkim zapachu i wyrazistym smaku, sprzedawane były w czterech kolorach – czerwonym, niebieskim, zielonym i żółtym.
I pomimo że nie wszystkie polskie dzieci znały amerykańskie kreskówki, to właśnie nie tylko owocowy smak, ale też historyjki z Kaczorem Donaldem stanowiły swoisty łącznik z produkcją filmów animowanych, za którymi dzieci przepadały. Historyjki były ciekawe i zabawne, każda miała jakąś puentę. Guma nie kosztowała dużo, było na nią stać większość rodziców. Produkcję donaldów zakończono w 2003 r.
Kuleczki
Kolejnymi gumami do żucia, które można było kupić w owych czasach, były kolorowe kulki, sprzedawane w podłużnych tubach. Ich popularność nie osiągnęła poziomu donaldów, bo były one twarde i trudno się z nich robiło balony. Za to pozostawiały po sobie ślad – kolorowy język. Niejeden z nas stawał wtedy przed lustrem, by przyjrzeć się swojemu zafarbowanemu językowi.
Miętówki
Lata 80. przyniosły jeszcze jedną nowość – gumy w plasterkach o smaku owocowym i miętowym. Właśnie firma Wrigley Spearmint, wchodząc na rynek polski zaoferowała coś, czego wcześniej w Polsce nie było – miętowe gumy do żucia, które preferowali dorośli, bo dzieci wolały Wrigley Orange o mocnym smaku pomarańczy.
Turbo
Koniec lat 80. oznaczał też wejście na rynek polski gum do żucia marki Turbo, produkowanych przez turecką spółkę Kent. Te gumy o mocnym brzoskwiniowym smaku szybko znalazły duże grono odbiorców. W ich opakowaniach można było znaleźć obrazki z różnymi samochodami, motocyklami i różnymi środkami transportu. Młodzież chętnie je kolekcjonowała. Produkcję gum Turbo zakończono w roku 2007 za sprawą nieprawdziwych pogłosek o ich rakotwórczości
Dziś guma do żucia jest już nie tylko wspomnieniem z dzieciństwa, często towarzysząc tak dzieciom, jak i dorosłym w ich życiu codziennym.
Andrej Ivanič