post-title Mieczysław Rakowski: Polacy mają zamiłowanie do historii…

Mieczysław Rakowski: Polacy mają zamiłowanie do historii…

Mieczysław Rakowski: Polacy mają zamiłowanie do historii…

ale tylko wybiórczo

 WYWIAD MIESIĄCA 

Zapewne większośç z nas zapamiętała go z czasów komunizmu, kiedy występował w rolach wicepremiera od 1982 roku i ostatniego premiera PRL w latach 1988–1989. Historyk, dziennikarz, pisarz, człowiek, który kształtował rzeczywistośç szarej, beznadziejnej Polski. Jak dziś ocenia tamte i aktualne wydarzenia? O tym rozmawiałam z Mieczysławem Rakowskim podczas jego wizyty w Instytucie Polskim w Bratysławie.

 

Ponieważ rozmawiamy jeszcze przed obchodami 25. rocznicy „Solidarności“, chcę zapytać, czy będzie Pan w jakiś sposób świętować tę rocznicę?

Będę na Mazurach, piszę moją kolejną książkę. Oczywiście „Solidarność“ spełniła swoją historyczną rolę, ale na tym się skończyło. Obecna „Solidarność“ to cień tamtej „Solidarności“. Nie mogło być inaczej. Żywiołowe ruchy mają to do siebie, że kończą się po spełnieniu swoich celów. Nie sądzę, by były potrzebne jakieś wielkie obchody 25-lecia „Solidarności“, jakieś „jasełka“.

Potrzebna jest trzeźwa ocena roli, jaką „Solidarność“ spełniła. Żaden członek „Solidarności“ nie spodziewał się tego, że będzie stał pod bramą i czekał na pracę. A praca w życiu człowieka jest najistotniejsza. Wszystko można przeżyć, śmierć żony, kochanki, ale jak żyć bez pracy?

 

Ale nikt nie wiedział, że trzeba będzie zapłacić taką cenę za zmiany…

Ja wiedziałem, że przeżył się system realnego socjalizmu, ale przypuszczałem, że będzie następował ewolucyjny proces przechodzenia od jednej formacji do drugiej. Tak się nie stało. Nie mogę mówić o tym, że spotkał mnie zawód. Dla milionów ludzi zawodem było to, że wydarzenia nie potoczyły się tak, jak sobie wyobrażali. Wyobraźnia nie zawsze idzie w parze z polityką.

Kiedyś w 1981 roku rozmawiałem z działaczami „Solidarności“, którzy stwierdzili, że dla 97 procent Polaków nieważne jest to, czy cenzura jest, czy jej nie ma, ważne jest to, co ludzie mają w garnku. Człowiek kształtuje swój stosunek do ustroju czy haseł partii politycznych w oparciu o własne doświadczenia, a nie o doświadczenia tych, którzy je wygłaszają. Dla mnie „Solidarność“ była ruchem, który chciał, żeby ludzi pracy traktowano podmiotowo, a nie przedmiotowo.

Czy tak musiało być? Nie wiem. „Solidarność“ tworzyła także inteligencja. Intelektualiści mają tę cechę, że dla nich świat jest ideałem, potem przychodzi naga, okrutna rzeczywistość.

 

Niczego Pan nie żałuje?

Nie, wręcz przeciwnie.

 

Czyli w Pana życiu wszystko potoczyło się tak, jak Pan chciał?

Nie, ja w ogóle nie planowałem kariery politycznej. O tym zdecydował bieg zdarzeń.

 

Miał Pan poczucie misji?

Nie, żadnej misji. Miałem poczucie, że służę innym.

 

Jak Pan ocenia fakt, że podczas obchodów 60. rocznicy zakończenia II wojny światowej w Moskwie generał Jaruzelski otrzymał medal?

Pozytywnie. Uważam, że to nie był akt wrogi w stosunku do Polski, choć tak to jest teraz przedstawiane przez media i prawicowych polityków. Istotne jest to, że został nagrodzony człowiek, który przeszedł drogę od Syberii do Berlina. Wszystko inne jest przedmiotem gry politycznej.

 

W tym rejonie Europy generał Jaruzelski jest symbolem ataku na Czechosłowację…

Wiem, nie przywiązuję takiej wagi do tego typu deklaracji. Prezydent Klaus, który akt uhonorowania generała Jaruzelskiego ocenił negatywnie, ma swoje racje. Ja nie byłem akurat zwolennikiem „bratniej“ pomocy dla Czechosłowacji.

Należy jednak pamiętać, że wtedy była określona sytuacja polityczna, świat był podzielony na bloki, przewaga Związku Radzieckiego nie była w tym regionie Europy kwestionowana przez mocarstwa zachodnie, pewne procesy musiały dojrzeć.

Upłynęło ileś lat, zanim przyszedł Gorbaczow, który miał zupełnie inną koncepcję. Tak to w historii bywa. Miałem bić głową w mur? A może Polacy mieli powiedzieć, że nie pójdą na tę wyprawę? Teoretycznie można było powiedzieć, że nie pójdziemy do Czechosłowacji, ale nie mogliśmy sobie na to pozwolić.

Jedyny kraj, który nie wziął udziału w najeździe na Czechosłowację, to Rumunia. Ale można sobie postawić następne pytanie: jaka to była Rumunia? Tam panowała dyktatura bezwzględna. Czy w Polsce była taka dyktatura? Nie.

I to jest przykład na to, że nie da się historii oceniać w oderwaniu od realiów. Uważam, że są to rzeczy mało istotne dla biegu wydarzeń w Europie Środkowej. Ale jeszcze trochę czasu upłynie, zanim opadną wszystkie namiętności.

 

Ale w chwili obecnej te emocje są bardzo widoczne. Co więcej, politycy prawicowi domagają się odebrania przywilejów nie tylko generałowi Jaruzelskiemu, ale wszystkim działaczom komuny. A to oznacza, że również i Panu. Co Pan na to?

Nie można karać człowieka za poglądy. Ale proszę bardzo, mogą mi odebrać wszystkie przywileje, w końcu już niewiele lat mi zostało z tego życia. Trzeba pamiętać jednak o tym, że społeczeństwo polskie jest podzielone, 45 procent uważa, że stan wojenny był konieczny.

 

A Pan?

Ja od początku uważałem stan wojenny za konieczny. Taka jest moja przeszłość. Dla mnie największą wartością jest państwo polskie, a ono wtedy było zagrożone. To będzie temat sporny. I niech będzie, ale dla historyków, a nie dla polityków.

To jest granie na różnych namiętnościach i krzywdach, które spotkały ludzi w okresie stanu wojennego. Ale pytam się, co by było, gdyby doszło do rozlewu krwi? Nie można tego wykluczyć. Moskwa kilka razy udowodniła, że nie ma zahamowań w obronie własnych interesów. I koniec.

 

A jeśli scenariusz prawicowych polityków się spełni?

Tu dużą rolę odgrywa chęć pozyskania elektoratu. Sądzę jednak, że to się nie uda. Zobaczymy, jaka będzie reakcja społeczeństwa. Byli komuniści to też elektorat. Trzeba się zastanowić, jak on zareaguje, gdy okaże się, że ich życie zostanie zagrożone, ich dzieci będą cierpieć, gdy rozpocznie się zaglądanie do życiorysów, czy tatuś był w PZPR, czy nie.

 

Już się zaczęło zaglądanie, przecież sprawa teczek Instytutu Pamięci Narodowej budzi ogromne emocje.

Tak, to przykład, jak bardzo nierozważne jest harcowanie po przeszłości. Polacy mają zamiłowanie do historii, ale tylko wybiórczo.

 

Czy prezydent Putin poprzez swoje zachowanie nie przekazuje Polakom przesłania, że wciąż odbiera nasz kraj jako satelitę Rosji?

Nie sądzę. Uważam, że teraz Polska jest Rosji mniej potrzebna niż za czasów Związku Radzieckiego. Polska wtedy była oknem na Europę. Nieprzypadkowo dziewczyny rosyjskie szukały mężów Polaków, by stamtąd wyjechać.

 

Nadal szukają.

Ale dziś Polska nie jest tym oknem, jak kiedyś. Każdy, kto przejdzie się po Moskwie, zobaczy, że tam wpływy amerykańskie są olbrzymie. To jest kraj, do którego ciągną wszyscy z Zachodu.

 

A może Polska dostaje po nosie za to, że wstąpiła do Unii Europejskiej, NATO, zaangażowała się w wydarzenia na Ukrainie?

Rosja na pewno nie jest zadowolona z obecności Polaków na Ukrainie. A Ameryka byłaby zadowolona, gdyby w region, który jest przedmiotem jej zainteresowania, wszedł ktoś trzeci? A czy Pani sądzi, ze w Unii Europejskiej nie ma walki interesów?

Dziś może jeszcze w większym stopniu, niż kiedyś. Dawniej, w czasach istnienia Związku Radzieckiego, siłą napędową Unii był przeciwnik, któremu Unia chciała udowodnić, że jest lepsza. I udowodniła. A teraz już widzimy, jak wyłażą sprzeczności narodowe w Unii. I będą wychodzić.

 

Uważa Pan, że stanowisko Polski jest nieodpowiednie?

Należy mierzyć siły na zamiary. My nie jesteśmy jak do tej pory przykładem chociażby dla narodów tego regionu. Mamy bezrobocie, afery różnego typu. To nie jest kraj, na który się orientuje Słowacja, Węgry czy Czechy.

 

Jak Pan ocenia politykę Polski jako członka Unii Europejskiej względem Rosji?

Wstąpienie Polski do Unii było koniecznością. Te wszystkie zasady, przepisy, które funkcjonują w Unii, zmuszają nas do solidnej pracy i realistycznego myślenia. I to już u nas widać. Polski chłop, początkowo niechętny, który mówił, że nas wykupią, zrobią z nami Bóg wie co, zaczyna „doić“ krowę europejską.

Ale nie wierzę w to, że możemy z ramienia Unii czy NATO wywierać naciski na Rosję, by ta poszła w demokratycznym kierunku. Nie wierzę w realność takiego postulatu. Dla Francji, Niemiec i innych krajów dobre stosunki z Rosją są ważniejsze od tego, co Polska myśli na temat Rosji. Może się mylę? Czas pokaże.

Małgorzata Wojcieszyńska

MP 9/2005