post-title Polscy lekarze na Słowacji

Polscy lekarze na Słowacji

Polscy lekarze na Słowacji

Tym razem chcemy przybliżyć Państwu pracę naszych rodaków lekarzy.

Irena Haluzová urodziła się w słowackiej rodzinie w polskiej wsi na pograniczu, w Pieninach. Ma polskie obywatelstwo i wyrastała w polsko-słowackim środowisku. „Od dziecka chciałam być lekarzem, nawet niedawno, będąc w Polsce w domu rodzinnym, znalazłam zeszyt ze swoimi wypracowaniami z języka polskiego z klasy ósmej, w którym był mój życiorys.

Na końcu tego życiorysu wyraziłam nadzieję, że będę lekarzem” – opowiada. Ponieważ znała doskonale język słowacki, naturalnym wyborem były studia w Bratysławie.

Otton Moroń urodził się w Polsce na terenie dzisiejszej Białorusi. Do szkoły średniej uczęszczał w Wadowicach. „Nie wiedziałem, jakie studia wybrać. Chciałem studiować albo medycynę, albo na Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie” – wspomina. Złożył papiery do jednej i drugiej szkoły wyższej, ale jego losem pokierowała mama, pomagając w wyborze życiowej drogi, w efekcie czego studiował na medycynie w Krakowie.

Ireneusz Przewłocki z Katowic, już wybierając klasę w liceum, zdecydował się na kierunek biologiczno-chemiczny. „Chciałem, aby moja praca była związana z biologią bądź zoologią” – opowiada. Później przeważyła chęć studiowania medycyny. „Coś mnie ciągnęło do tego zawodu, choć to na pewno nie był urok białego fartucha czy zapach lizolu” – wyjaśnia.

Kiedy dowiedział się o możliwościach studiowania za granicą, postanowił o takie studia się ubiegać. W latach 80-tych wchodziły w rachubę studia w krajach socjalistycznych. „Nie znałem na tyle języka niemieckiego, by zdecydować się na wyjazd do Niemiec. Węgry, a tym bardziej Rosja nie wchodziły w rachubę, więc wybrałem Czechosłowację” – wspomina. W Bratysławie była możliwość podjęcia studiów na medycynie ogólnej, wybrał więc Bratysławę.

 

Radiolog, stomatolog, anestezjolog

Irena Haluzová po studiach pozostała w Bratysławie. Tu założyła rodzinę. W 1985 roku podjęła pracę w szpitalu w Ružinovie, gdzie pracuje do dziś jako lekarz radiolog. „Praca jak każda inna” – ocenia moja rozmówczyni. „Nie mam wrażenia, żebym pełniła jakąś misję, to może w literaturze tak jest opisywany ten zawód” – dodaje.

Z językiem słowackim nigdy nie miała żadnych problemów, a polskie obywatelstwo nigdy nie było przeszkodą w wykonywaniu zawodu. „Chyba byłoby mi trudniej podjąć pracę w Polsce, terminologia z zakresu medycyny w języku polskim jest o wiele bardziej skomplikowana niż w języku słowackim, który posługuje się głównie łacińskimi nazwami” – ocenia moja rozmówczyni.

Otton Moroń po studiach dostał nakaz pracy na Orawie. Tam pracował przez 12 lat w gabinecie stomatologicznym. „Mój pierwszy pacjent, lepiej nie wspominać, jeszcze podczas moich studenckiej praktyki musiał wiele wycierpieć, ponieważ jego zębem wraz z koleżanką zajmowaliśmy się trzy godziny” – wspomina z uśmiechem.

Ponieważ w Jabłonce miał słowackich pacjentów, toteż już wtedy trochę poznał ich język. Właśnie na Orawie spotkał swoją przyszłą żoną – słowacką nauczycielką, która po studiach podjęła pracę w tamtejszej szkole. Nie od razu po ślubie mógł wraz z żoną wyjechać do Bratysławy. Najpierw musiał odbyć służbę wojskową, potem pracował w Niemczech.

Kiedy trafił do Bratysławy, musiał czekać na miejsce pracy i wtedy robił atestację w języku słowackim, dzięki czemu podszkolił się nie tylko w zawodzie, ale i w języku. Trzydzieści sześć lat temu dostał pracę w przychodni w Račy i tu pracuje do dziś. „Moi pacjenci nigdy nie dali mi odczuć, że czegoś nie rozumieją albo że mam obcy akcent” – opisuje Moroń i dodaje, że jego praca to głównie zręczność rąk. „Kłamałbym, gdybym twierdził, że powoduje mną poczucie misji – konstatuje – ale już 50 lat staram się traktować mój zawód poważnie i szanować każdego pacjenta”.

Oczywiście najprzyjemniejsze są spotkania z pacjentami, którzy do dziś pamiętają jego pracę i chwalą efekty. „Może te plomby już dawno wypadły, ale ich wdzięczność i pochwały są dla mnie bardzo cenne” – dodaje Moroń.

Ireneusz Przewłocki zdecydował się na specjalizację z anestezjologii. „Zainspirował mnie mój starszy kolega z Polski, stąd ten wybór” – wspomina. Po studiach, kiedy podjął pracę w bratysławskim szpitalu na Kramarach, poznał młodą słowacką lekarkę, też anestezjologa, i to zadecydowało o pozostaniu na Słowacji.

Pierwsze miesiące zgłębiania wiedzy w obcym języku były trudne, a po trzech miesiącach czekały go egzaminy. „Wcześniej w ogóle nie znałem słowackiego, a nauka w obcym języku, głównie biofizyki, była bardzo trudna” – opisuje. Dziś, po 17 latach pracy mówi o satysfakcji. Półtora roku temu przeniósł się do szpitala w Malackach, gdzie jest ordynatorem oddziału anestezjologii intensywnej opieki medycznej. Tam też pracuje jego żona.

„Spotkałem się z wieloma przypadkami, nie wszystkie kończyły się szczęśliwie, na szczęście nasza pamięć działa wybiórczo” – twierdzi. Nie wszystkich można było uratować. Kiedy myśli o swoich pacjentach, ma przed oczami głównie tych, o których życie trzeba było długo walczyć. „Nie tak dawno, już w mojej nowej pracy w Malackach, do szpitala trafił po ciężkim wypadku młody Polak, pochodzący z okolic Wrocławia” – wspomina. „Przewieźli go z kliniki jako pacjenta, który nie rokuje nadziei, a myśmy mu pomogli. Dziś ten chłopak studiuje!”.

 

Liczy się pacjent

Praca lekarza w szpitalu wymaga pełnej dyspozycyjności. Jak twierdzi Ireneusz Przewłocki, do dzwoniących telefonów, nieprzespanych nocy można się przyzwyczaić, choć czasami obserwuje on u siebie większe zmęczenie, niż w czasach, kiedy podejmował pracę. „Bywało i tak, że trzeba było przerwać urlop i biec do pacjentów” – mówi Przewłocki. „Żadne pieniądze nie są w stanie tego zrekompensować, ale z drugiej strony nic tak nie cieszy lekarza jak fakt, że mógł pomóc pacjentowi” – ocenia.

Otton Moroń w tym roku zamierza przejść na emeryturę. „Nie żałuję mojej życiowej decyzji” – ocenia. „I choć to bardzo trudny zawód, medycynę wybrała moja córka i moja wnuczka” – dodaje.

Każdy z nich w swojej pracy spotkał się z życzliwością ze strony słowackich kolegów. Każdy z nich ma polskie obywatelstwo, ale na Słowacji są ich domy. I choć zapewne mogliby pracować w jakimkolwiek kraju, wszędzie przecież są potrzebni lekarze, oni dbają o zdrowie Słowaków i, jak twierdzą, nieistotne jest, kto ma jaką narodowość czy obywatelstwo – liczy się pacjent.

Małgorzata Wojcieszyńska

MP 6/2006