post-title Piotr M. Kaczyński: O miłości i nienawiści do braci Kaczyńskich

Piotr M. Kaczyński: O miłości i nienawiści do braci Kaczyńskich

Piotr M. Kaczyński: O miłości i nienawiści do braci Kaczyńskich

 WYWIAD MIESIĄCA 

Podczas Drugich Polsko-Słowackich Warsztatów Dziennikarskich z referatem o obecnej sytuacji na polskiej scenie politycznej wystąpił politolog, pracujący w Centre for European Policy Studies w Brukseli, Piotr M. Kaczyński.

Na samym wstępie wystąpienia prelegent zapewnił słuchaczy, że zbieżność nazwisk z braćmi Jarosławem i Lechem Kaczyńskimi jest przypadkowa. „Nie jesteśmy spokrewnieni, ale dzięki rządom braci Kaczyńskich przynajmniej w świecie nauczono się wymawiać moje nazwisko i nie robi się błędów w jego pisowni“ –  wyjaśnił.  Po wykładzie gorący temat zbliżających się wyborów stał się  pretekstem do rozmowy z jego autorem, którą prezentujemy czytelnikom „Monitora Polonijnego“.

 

W jaki sposób zmieniła się Polska podczas dwóch lat rządów braci Kaczyńskich?

Zmieniło się i dużo, i nic. To, co się zmieniło, nie ma związku z rządami Kaczyńskich i partii Prawo i Sprawiedliwość. Zmiany wiążą się z wejściem Polski do Unii Europejskiej: spadek bezrobocia o połowę – z 20 na 10 procent, 6-, 7-procentowy wzrost gospodarczy i jedna z najniższych inflacji w Europie. Ale na to nie miały wpływu rządy PiS.

Tego, na co mogli wpłynąć bracia Kaczyńscy, tego nie zrobili. Mam tu na myśli reformę finansów publicznych. Za to, że reforma nie została przeprowadzona, odpowiedzialna jest cała scena polityczna.

 

Co się zmieniło dzięki braciom Kaczyńskim?

„Dzięki“ to jest pozytywne słowo, tutaj należałoby użyć sformułowania „z powodu“, bo mówimy o konsekwencjach ich rządów. Rządy braci charakteryzują się zupełnie innym stylem rządzenia niż za czasów ich poprzedników. Zgadzam się z poglądem Jarosława Kaczyńskiego, że w Polsce z przyjściem PiS skończył się okres postkomunizmu. Oni zmienili styl polityki, społeczeństwo zostało spolaryzowane, a polityka zagraniczna została zniszczona.

Okazało się, że zadania, które chcieli zrealizować, na przykład lustracja czy dekomunizacja, nie zostały dobrze przygotowane. Są niekompetentni. W rządach braci Kaczyńskich chodzi głównie o rządzenie i zyskanie władzy. Premier Jarosław Kaczyński skoncentrował debatę polityczną wokół własnej osoby i nadal to robi perfekcyjnie. Stąd jego wielkie szanse na wygraną w wyborach.

 

Wyborcom to się podoba?

To jest fenomenalna gra polityczna Jarosława Kaczyńskiego i jego ludzi. To, jak ukierunkowuje debatę polityczną, jest fascynujące. Z pewnością na ten temat powstanie wiele prac doktorskich. Sytuacja w Polsce obecnie wygląda następująco: nie lubimy braci Kaczyńskich, ale kto ich zastąpi? Nie ma jasnej alternatywy.

Kaczyńskim udaje się zwalczać korupcję na najwyższych szczeblach, tu może Lepper nie jest tego przykładem, ale z pewnością w kraju jest teraz mniej afer korupcyjnych, w które byli zaangażowani urzędnicy w latach poprzednich.

 

Również telewizyjna reklamówka wyborcza PiS mówi o walce z korupcją…

Podejście antykorupcyjne to silna strona tej partii. To jest pozytywne, ale w konsekwencji takiej postawy w PiS panuje absolutny brak zaufania do przedsiębiorców prywatnych, a co za tym idzie brak współpracy z nimi.

 

Twierdzi Pan, że Polacy nie lubią braci Kaczyńskich, to czym wyjaśnia Pan tak duże poparcie dla nich?

Polacy nie lubią braci, ale nie mają na kogo głosować. Społeczeństwo jest bardzo spolaryzowane: albo kochamy braci, albo ich nienawidzimy. Tych 30 procent ich wyborców być może głosowałoby na kogoś innego, ale nie ma na kogo.

 

To znaczy, że Platforma Obywatelska nie jest dla nich alternatywą?

Nie, ponieważ Prawo i Sprawiedliwość straszy ludzi, że Platforma stworzy koalicję z komunistami i znów będą afery korupcyjne.

 

Nie zachwiał pozycją braci Kaczyńskich przedwczesny rozpad rządu?

Ich główne przesłanie brzmi: chcieliśmy rządzić, ale nie pozwolono nam.

 

I to jest wiarygodne?

Dla tych 30 procent tak. Bracia Kaczyńscy nie starają się przekonywać nowych wyborców, ale mobilizują własnych.

 

Czy może dojść do tego, że wygrają wybory tak, by mogli sami rządzić?

Aż tak nie, chyba że tych wyborach będzie niska frekwencja. Ale sądzę, że do urn pójdzie około 50 procent Polaków. Wygra ten, komu uda się zmobilizować więcej wyborców.

 

Dlaczego sądzi Pan, że w tych wyborach frekwencja będzie wyższa niż w tych dwa lata temu?

Ponieważ jest większa polaryzacja społeczeństwa, a wynik wyborów nie jest jednoznaczny. Dwa lata temu zwycięzca był jednoznaczny, Polacy nie mieli więc motywacji, by głosować.

 

Mówił Pan podczas wykładu, że PiS i PO mają bardzo podobne programy, ale inny styl polityki. Mogłoby więc dojść po wyborach do zbudowania dużej koalicji tych dwóch partii?

Jasne! To chyba najbardziej prawdopodobny scenariusz, że będą rządzić PiS i PO albo PO i PiS.

 

Różnice w stylu rządzenia nie będą przeszkodą?

Będą. Będzie dochodziło do częstych kłótni i znów powtórzy się sytuacja z ostatnich dwóch lat. Do tej pory PiS kłóciło się z radykalnym Lepperem i Giertychem, a tym razem to będą spory między konkretnymi ministrami. Chyba że uda się pogodzić te dwa obozy Janowi Rokicie.

 

Według Pana Jan Rokita może zostać premierem? Przecież wycofał się z kandydowania z listy PO ze względu na żonę, która podjęła pracę w kancelarii prezydenta i kandyduje do pralamentu z ramienia PiS.

On się wycofał, aby mógł wrócić. Teraz to Rokita jest idealnym kandydatem na premiera obydwu partii. I nie jest ważne, która z tych dwóch partii wygra wybory.

 

Co może zdecydować o wygranej w wyborach?

Trudno powiedzieć, co przeważy szalę. Z pewnością decydujące byłoby to, gdyby okazało się, że premier kłamie, aby wygrać wybory. Byłby podobny scenariusz do tego na Węgrzech, gdyby ktoś przed wyborami przyłapał Jarosława Kaczyńskiego na kłamstwach. To by mogło zaważyć, ponieważ jedyne, co może osłabić pozycję Pis, to atak w samego Jarosława. Nie twierdzę jednak, że premier kłamie.

 

Cała kampania jest postawiona na wzajemnych atakach…

Absolutnie tak, ponieważ celem jest mobilizacja własnych wyborców. Kaczyński na przykład wygraża się, że, jeśli PO z lewicą stworzą rząd, w Polsce może się powtórzyć scenariusz z 13 grudnia 1981 r., kiedy został ogłoszony stan wojenny.

 

A jakie szanse ma zjednoczona lewica (Lewica i Demokraci) na czele z byłym prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim?

Z pewnością nie odpowiadają im przedterminowe wybory. Oni powinni zdobyć 14 procent, by zaistnieć, aby się z nimi liczono. Ale bardzo interesująco wygląda droga Polskiego Stronnictwa Ludowego. Tej partii kiedyś zarzucano, że może tworzyć rząd z każdym, dziś natomiast ta umiejętność dogadania się jest oceniana pozytywnie. To właśnie PSL może wygrać wybory na wsiach. O wygranej nie będą decydować duże miasta, ale wsie i małe miasteczka.

 

Kto według Pana wygra?

To mogą być bardzo dziwne wybory. Sądzę, że na koniec PiS przegra. Ważne jest to, co się dzieje w regionach, głównie na południowym-wschodzie Polski. To są tereny, które zdecydowanie „należą“ do PiS, ale jeśli PO uda się tam zyskać wyborców, może to się okazać decydujące. Tu chodzi o 4-5 procent głosów.

 

Jaką rolę w kampanii odgrywają media? Dwa lata temu media walczyły o wygraną na rzecz PO, ale to nie pomogło.

To prawda, ale wtedy ludziom było wszystko jedno, ponieważ oni głosowali na koalicję PO i PiS, aby zapobiec wygranej lewicy. Większości Polaków było obojętne, czy wygra PO, czy PiS. Obecnie ludzie są podzieleni na dwa obozy, a media to jeszcze podsycają. Media lubią starcia, dlatego prezentują personalne potyczki różnych kandydatów w konkretnych miastach.

 

Czy Radio „Maryja” może przyczynić się do wygrania wyborów przez PiS?

Pomoże zmobilizować wyborców PiS, ale nie pozyska nowych, ponieważ ilość słuchaczy tego radia jest stabilna.

 

Czy pomogą PiS głosy pozyskane od wyborców Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin?

Te głosy PiS już zagarnęło w 2006 roku podczas regionalnych wyborów.

 

Obecnie pracuje Pan w Brukseli. Jak tam postrzegana jest Polska?

Wszyscy modlą się o koniec rządów Jarosława Kaczyńskiego. Właściwie to jest paradoksalne, bo gdyby się naprawdę modlili, Jarosław byłby w siódmym niebie, ponieważ oznaczałoby to, że Polska jest ważna. Ale w Brukseli Polska jest obojętna, jest jakby wrzodem. Jest odbierana jako kraj, który nie pomoże, ale wiele rzeczy komplikuje. Można z tym żyć, ale lepiej byłoby pozbyć się wrzodu.

Nie oznacza to, że ktoś chce się pozbyć Polski, ale że dla Brukseli lepszą alternatywą byłaby wygrana Platformy, bo to oznaczałoby zmianę stylu rządzenia. Brukseli nie przeszkadza to, że Polska walczy we własnym interesie, ale w jaki sposób to robi. Oburzające jest na przykład to, że polski premier straszy Niemcami. Bruksela jest Polską poirytowana. To smutne, ponieważ chodzi o szóste w Europie co do wielkości państwo, które mogłoby sporo wnieść do Unii.

Małgorzata Wojcieszyńska. Miriam Zsilleová
Zdjęcie: Małgorzata Wojcieszyńska

MP 10/2007