post-title Agnieszka Holland o człowieku mocującym się z losem

Agnieszka Holland o człowieku mocującym się z losem

Agnieszka Holland o człowieku mocującym się z losem

 WYWIAD MIESIĄCA 

Z Agnieszką Holland spotykam się w jednym z bratysławskich hoteli. Do stolicy Słowacji przyjechała na premierę filmu „Janosik. Prawdziwa historia“, który wyreżyserowała wraz z córką Kasią Adamik. Choć w dniu premiery harmonogram dnia znanej reżyser był bardzo nabity, udało się nam porozmawiać z nią nie tylko o Janosiku, ale i o jej związkach ze Słowacją.

 

Czy film o Janosiku rozstrzygnie spór między Polakami a Słowakami, dotyczący przynależności narodowej tego zbójnika?

W filmie nie ma o tym mowy. Te sprzeczki wynikają z ignorancji Polaków wobec wiedzy historycznej. Janosik urodził się w XVIII wieku na terenach należących wtedy do Górnych Węgier, Słowacji wtedy jeszcze nie było. Pewnie mówił jakąś odmianą XVIII-wiecznego słowackiego, ale w filmie sprawy narodowościowe nie odgrywają roli.

 

Zapewne to polski serial o Janosiku w reżyserii Jerzego Passendorfera spowodował, że większość Polaków uważa go za swojego bohatera?

W serialu jest scena, kiedy Janosik, którego grał Marek Perepeczko, spotyka w więzieniu Słowaka, który mówi mu, że na Słowacji przed stu laty był słynny zbójnik o imieniu Janosik, który zabierał bogatym i rozdawał biednym. Wtedy na twarzy Perepeczki pojawia się zamyślenie. To taki gest w stronę Słowaków, by nie obrazić ich uczuć, mówiący o tym, że pierwszeństwo w kwestii Janosika należy do nich. Serial Passendorfera Polacy oglądają jednak po łebkach. To raczej wspomnieniowa miłość.

 

Czyli ślepa miłość?

Polacy mają tendencję, by przywłaszczać sobie bohaterów. Przecież większość Polaków myśli, że Panienka Maria była Polką. Nie tak dawno przeprowadzono badania na wsiach i w mniejszych miasteczkach – okazało się, że 80 procent badanych było przekonanych, że Jezus Chrystus był Polakiem.

 

Czy właśnie dlatego, że bohater filmu pochodził z polsko-słowackiego pogranicza, dwie Polki, z racji powiązań rodzinnych ze Słowacją (były mąż Agnieszki Holland, a ojciec Kasi – Laco Adamik jest Słowakiem i pracuje jako reżyser w Polsce – przyp. od red.) podjęły się reżyserii tego filmu?

Mnie spodobał się scenariusz Evy Borušovičovej, który nawiązuje w poetyce do tego, co mnie najbardziej fascynuje w słowackim folklorze.

 

Co konkretnie Panią zainteresowało?

Mieszanka liryzmu, absurdu i okrucieństwa. Gdyby scenariusz był podobny do tego serialowego, czyli gdyby był bajkową komedią w kostiumach, to nie zainteresowałby mnie. Jego autorka starała się pokazać jednak coś innego – historię młodego człowieka, którego wrogiem jest los. On się z tym losem mocuje, myśli, że go oszuka, że będzie silniejszy od niego. Dzisiaj też mamy takich bohaterów, np. tych, którzy wrócili z wojny z Afganistanu i których życie po powrocie zdaje się być bez adrenaliny.

 

Czy film ma nieść przesłanie dla takich osób?

Tam nie ma przesłania, film nie jest moralizatorski. Można powiedzieć, że za wspaniałą zabawę płaci się drogo i że losu prawdopodobnie nie da się oszukać. Ale nie mówi: nie rób tak! Przecież wiadomo, że w każdym pokoleniu znajdą się młodzi ludzie, którzy będą szukać ekstremalnej przygody, sensu życia, dającego poczucie wolności.

 

W filmie główną rolę gra czeski aktor Václav Jiráček. Czy nie stanowiło to dyskomfortu dla Słowaków, że w ich bohatera wcielił się obcokrajowiec?

Słowacki producent jakoś to przełknął, zdając sobie lepiej sprawę niż my z konsekwencji tego. Ten chłopak podczas castingu wyróżniał się oryginalną charyzmą. Wybraliśmy najlepszego.

 

Co Panią w nim urzekło?

Wiarygodność. Pewien typ aktorów muskularnych zwykle nie nadaje się do introwertycznego, bardziej subtelnego opowiadania. Dla mnie nie mięśnie są ważne, ale ciekawe wnętrze.

 

Ma Pani dobrą rękę do aktorów. Pamiętamy, że to właśnie Pani jako jedna z pierwszych zaangażowała Leonarda di Caprio do swojego filmu pt. „Całkowite zaćmienie“. Czy tego młodego czeskiego aktora też czeka sława?

On już zagrał główne role w paru filmach. Oczywiście kariera w naszych krajach to zupełnie coś innego niż w Ameryce. To ciekawy, charyzmatyczny aktor, operujący subtelnymi środkami i bardzo fotogeniczny. Kiedy przyszedł na casting był studentem aktorstwa. I to lalkarskiego!

 

Doczytałam się, że Michał Żebrowski bardzo zabiegał o rolę w tym filmie, że zadzwonił do Pani, proponując, iż może zagrać nawet klamkę. Czy to prawda?

Tak, mówił o klamce, ale nie mieliśmy takiej roli, a on nie wiedział, że wtedy w chałupach nie było klamek.

 

To znaczy, że aktorzy pchali się do tego filmu drzwiami i oknami?

Słowaccy aktorzy w życiu nie zadzwonią. Pani tu mieszka, prawda?

 

Tak.

Zna więc pani naturę Słowaków. Podczas kręcenia filmu widać było różnicę między polskimi i słowackimi aktorami. Każdy polski aktor, kiedy stawał przed kamerą wymyślał coś, żeby kamera zwróciła na niego uwagę. Słowaccy aktorzy stali z boku, byli w tle. Niektórzy świetni aktorzy nie przebili się, nie wypowiedzieli żadnej kwestii. Nie wyobrażam sobie, żeby słowaccy aktorzy wydzwaniali, prosząc o rolę.

Wśród polskich aktorów to też nie jest częste. Są dumni, nie chcą się narzucać, myślą: jak jestem dobry, to mnie znajdą. Michał zachowuje się wyjątkowo, w stylu zachodnim. Nie ma kompleksów, ma silną potrzebę zagrania w czymś, co wydaje mu się interesujące. Dla niego ważny jest reżyser i to, z kim gra. Kiedy się zgłosił, pomyślałam, że byłoby ciekawe, gdyby zagrał w naszym filmie.

Nie widziałam go w roli Janosika, bo podobne role już grał, ale czarnego charakteru jeszcze nie grał, więc obsadzenie go w takiej roli było tym bardziej interesujące. I trzeba powiedzieć, że to był strzał w dziesiątkę. Grał brawurowo, a przy tym doskonale się bawił.

Zdjęcia rozpoczęły Panie w 2002 roku, potem z powodu braku pieniędzy nastąpiła kilkuletnia przerwa w realizacji filmu. Nie było obaw, że aktorzy w tym czasie się zmienią, zestarzeją?

Były. Chciałyśmy nawet umieścić w kontrakcie, że przez 10 lat aktorzy nie mają prawa się zestarzeć. Żartuję, że ci, którzy grali w pierwszej części, tak się zaangażowali w pracę, że siłą woli zatrzymali proces starzenia się, a teraz zaczną się starzeć w przyspieszonym tempie.

 

Dwie kobiety, pracujące ze sobą ramię w ramię, matka i córka – to mógłby być powód do jakichś sporów na planie. Były trudne momenty?

Świetnie się rozumiemy z Kasią, mamy podobny gust, trochę inną energię, która w efekcie odpowiednio się sumuje. Koszty filmu zamknęły się w kwocie około 5 milionów euro. W Europie budżet takiego filmu wynosiłby ok. 20 milionów euro, a w Ameryce prawdopodobnie ponad 100 milionów. Sądzę, że gdybym sama borykała się z różnymi problemami podczas kręcenia tego filmu, zostałby ze mnie strzępek nerwów. To, że byłyśmy dwie, pomagało nam utrzymać równowagę.

 

Kręcone na Słowacji zdjęcia do filmu były też dla Pani córki poniekąd rodzinną wycieczką do kraju jej ojca, prawda?

Kasia znalazła się w kraju swojego ojca, w którym nie była od dzieciństwa. Wcześniej na Słowacji była, jak miała bodajże trzy albo cztery lata. Ona odkryła ten kraj i kulturę.

 

I…?

Myślę, że to część jej tożsamości.

 

Mówiła Pani o cechach Polaków i Słowaków, zwracając uwagę na przebojowość Polaków. Dostrzega Pani w córce bardziej polskie czy słowackie cechy?

Widzę i te, i te. Ma bardzo silne cechy swojego ojca.

 

Jej ojciec to Słowak, który osiągnął sukces w Polsce… 

Ale jest w nim nieumiejętność przebijania się. Gdyby był bardziej dynamiczny, pewniejszy siebie, to osiągnąłby dużo więcej. Być może nawet na arenie międzynarodowej, bo jest bardzo utalentowany. Kasia ma pewną pasywność ojca, ale ma też coś ze mnie, czego nauczyła się chociażby przez naśladownictwo.

Jest ciekawą mieszanką. Będąc małą dziewczynką, wychowywała się w Polsce, potem w Belgii, Francji, Stanach Zjednoczonych, więc jest rzeczywiście obywatelką świata. Kasię cechuje otwartość, której ludzie, mieszkający na Słowacji czy w Polsce, nie mają. Oni są bardziej zakompleksieni, łatwo jest ich popchnąć w kierunku jakiegoś rodzaju szowinizmu, agresji wobec innych. Są nieufni.

 

Mieszka Pani za granicą. Nigdy nie myślała Pani o tym, by zamieszkać na Słowacji?

Nie, to dla mnie ciut za mały kraj. Na Słowacji nie mam punktu zaczepienia, nigdy tu nie mieszkałam. Laco – mój były mąż, kiedy wyjechał na studia do Pragi, na Słowację już nie wrócił. Teraz będzie współpracował ze słowacką operą i to będzie jego pierwszy powrót od 1970 roku. Kiedyś myślałam o Pradze, gdzie studiowałam przez 5 lat.

Praga jest miastem, za którym ciągle tęsknię. Niedawno, kiedy robiłam czeską wersję do „Janosika”, spędziłam tydzień w tym mieście. Praga mi się śni, weszła głęboko w moją istotę, funkcjonuje jako miasto magiczne. Ale powrót byłby trudny, trzeba by się uczyć od nowa czeskich doświadczeń, kodów. Polska jest dla mnie trudna, a co dopiero Czechy czy Słowacja!

 

Myśli Pani o powrocie do Polski?

Nie, ale człowiek nigdy nie wie, co go czeka. Kasia nie myślała o powrocie, a teraz z Polski zaczęła otrzymywać ciekawe propozycje, nawiązała tam przyjaźnie. Obecnie to nie są żadne dramatyczne wybory, można być tu, można być tam.

Oczywiście moja tożsamość kulturowa, emocjonalna jest w Polsce. I tego nigdy nie chciałam się wyzbyć. Ale Polska jest dla mnie męcząca dlatego, że jest tam dużo rzeczy, które mi się szalenie nie podobają, wręcz mnie rozczarowują! Chciałabym, żeby ludzie byli odważniejsi, wytrwalsi, bardziej otwarci.

 

A Pani tę odwagę, otwartość miała w sobie, czy nauczyła się jej, mieszkając na Zachodzie?

Myślę, że taka byłam. Wzorem dla mnie było wspaniałe pokolenie, które już teraz odchodzi. To ludzie między 80. a 100. rokiem życia, wśród których było wiele osób wolnych wewnętrznie.

 

W tym roku świętujemy 20-lecie odzyskania wolności…

Wolność jest najwidoczniej w duchu. Myślę, że straszne przeżycia podczas wojen światowych, konieczność dokonywania dramatycznych wyborów hartowały charaktery, ale też pomagały w przenikliwej ocenie świata. Moje pokolenie, a mam obecnie 60 lat, niby przeżyło pewne perypetie, ale to pokolenie rozpuszczone, co widać po politykach. To ludzie-narcyzy, niezdolni do wielkodusznych gestów, niemający wyobraźni, mdli. W momencie, kiedy się ich ukłuje, natychmiast się najeżają, zamykają, nie są zdolni do żadnej konfrontacji.

 

Niektórzy artyści angażują się w politykę. Panią polityka nigdy nie pociągała?

To są jednak dwa różne światy. W tym czasie, kiedy odzyskaliśmy wolność, pojawiły się myśli, że ta nowa Polska wymaga zaangażowania się w pracę urzędniczą. Akurat filmowcy, szczególnie reżyserzy, są predysponowani do pewnego rodzaju zarządzania, mają świadomość, co to jest ekonomia, są otwarci na rzeczywistość. Ale w momencie, kiedy polityka uległa profesjonalizacji, już nie jest tak pociągająca.

Gdybym miała temperament polityka, to prawdopodobnie w 1989 roku weszłabym do rządu Mazowieckiego, były nawet takie niebezpośrednie propozycje. Ale bardziej mnie kręci robienie filmów niż użeranie się z jakąś magmą urzędniczo-partyjną. Niestety, wyborcy wyeliminowali ze świata polityki ludzi, którzy mieli te cechy, o których już wspominałam. W ten sposób do polityki dostała się tandeta.

 

Czuje Pani rozczarowanie?

I tak, i nie. Kiedy wprowadzono stan wojenny, wydawało się, że za mojego życia to się nie skończy, że Związek Radziecki będzie zawsze. Kiedy to pękło, odczułam satysfakcję, miałam poczucie, że to również w jakiejś milionowej części i moja zasługa. Co do realizacji wolności, to nie miałam złudzeń, że będzie to sielanka, ale myślałam, że będzie ciut lepiej.

Te dwa doświadczenia, które nastąpiły jedno po drugim, to znaczy nazizm, a potem komunizm, który w pewnym sensie był jeszcze bardziej destrukcyjny, ponieważ zniewalał w sposób miękki i przyzwyczajał ludzi do braku odpowiedzialności, pozostawiły w Polakach trwały ślad. Upłyną pokolenia, zanim ludzie znów staną się odpowiedzialni za sferą publiczną.

Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcie: autorka

MP 10/2009