post-title PRZYSTANEK: Radość życia

PRZYSTANEK: Radość życia

PRZYSTANEK: Radość życia

 OPOWIADANIE 

Marek był zawodowym żołnierzem. Kiedy jego żona była w czwartym miesiącu ciąży, wyjechał do Iraku. Był najlepszy, a tam potrzebowano takich jak on.

Obiecał Iwonie, że jak wróci, kupią dom pod Warszawą – duży, z pięknym ogrodem, w którym będą bawiły się ich dzieci. „To tylko kilka miesięcy” – uspokajał wtuloną w jego żołnierski mundur żonę, mówiącą drżącym głosem, jak bardzo go kocha.

Dała mu zdjęcie USG, na którym ich córka wyciągała swoją małą rączkę, jakby machając na pożegnanie. „To tylko kilka miesięcy” – powtarzała sobie Iwona każdego dnia, czekając na telefon od niego. Z telefonem się nie rozstawała w ogóle. Szybko kończyła rozmowy, niebędące rozmowami z Markiem, by nie blokować linii, gdyby zadzwonił.

Tamtego czwartkowego wieczoru telefon milczał, a ona ciągle czekała. Jeden krótki, prozaiczny dźwięk dzwonka mógł sprawić, by na jej twarzy znów pojawił się szczery uśmiech. Niestety, nie tym razem.

Kilka godzin później urodziła się Karolina. W siódmym miesiącu ciąży. Lekarze robili wszystko, aby przeżyła. Udało się. Następnego dnia zadzwonił Marek. Nie mógł tego zrobić wcześniej, bowiem mieli awarię stacji radiowych. Nie mógł też przyjechać, mimo że bardzo chciał zobaczyć je obie. W pracy żołnierza nie było jednak miejsca na sentymenty. Wojna dodatkowo tego zabraniała.

Patrząc na matki, codziennie zakładające swoim dzieciom nie tornistry, ale ciężkie karabiny, widząc jak wojna zmienia ludzkie odruchy w chłodną kalkulację, w której liczy się tylko jedno „ja”, nie potrafił już się tak cieszyć z kolejnych MMS-ów ze zdjęciami swojej córki.

Jej pierwsze kroki też zobaczył na dwucalowym wyświetlaczu telefonu. Misja jego kontyngentu się wydłużała, a on coraz bardziej odczuwał, że w Polsce dzieje się właśnie to, na co tak bardzo czekał przez całe życie, ale bez niego. Zastanawiał się, czy ktoś będzie jeszcze tam na niego czekał…

Możliwość powrotu pojawiła się na wiosnę. Na dwa tygodnie przed świętami. Pakując swoje rzeczy, znalazł zdjęcie, które dała mu Iwona przed wyjazdem. Przypomniał sobie, jak wtedy na tym badaniu Karolina machała do niego, ciekawa nowego świata, który on chciał jej pokazać od jak najlepszej strony. 

W kraju długo nie mógł się odnaleźć. Czuł, jakby ktoś nagle wysadził go na środku pustyni i mimo że zawsze chciał zobaczyć, jak tam jest, to nie był jeszcze na to gotowy. Jego życie zaczynało przypominać taką właśnie pustynię. Wszystko było dla niego obce i puste. Miał wrażenie, jakby coś stracił, przespał, coś, na co przygotowywał się od zawsze…

W wielkanocną sobotę został sam z Karoliną. Iwona pojechała do mamy, by pomóc jej w świątecznych przygotowaniach. Zrobiła to celowo, by zmusić go trochę do bycia z córką. 

Kiedy malowali razem pisanki, po raz pierwszy zobaczył, jak uśmiechnęła się do niego. Tylko do niego. Patrząc w jej błękitne oczy, zaczął powoli dostrzegać to, co było w nich najpiękniejsze – radość życia. Życia, którego on uczył się na nowo – jak malowania jajek.

Mateusz Kumorowski

MP 4/2011