post-title Życie w szkocką kratę

Życie w szkocką kratę

Życie w szkocką kratę

 ROZSIANI PO ŚWIECIE 

Jeśli Szkot, to koniecznie w spódnicy i na dodatek skąpy. Takie są nasze wyobrażenia o mieszkańcach Szkocji, pięknego kraju, w którym codziennie pada deszcz. A Szkot, zakładający kilt (charakterystyczną spódniczkę w kratę), to raczej rzadkość, ponieważ to strój na duże uroczystości, na przykład wesela. A skąpstwo? Owszem, Szkoci kilka razy obracają pieniądz w dłoni, jeśli mają komuś zapłacić np. za usługę, ale na siebie wydają sporo pieniędzy. Ale czy takie zachowania nam, Polakom, są obce?

Dopiero z perspektywy kilometrów, które dzielą mnie od bliskich, doceniam to, co było prozą dnia codziennego: zapach ciasta mojej mamy, głos taty, który zawsze służył mi dobrą radą, moja mała siostrzyczka Weronika, podbiegająca do mnie zawsze z uśmiechniętą buzią, by się przytulić… Ta tęsknota czasem rozrywa mi serce.

Zaraz po skończeniu liceum podjęłam swoją pierwszą dorosłą decyzję: wyjeżdżam do Szkocji, dokąd w 2005 roku przeprowadził się mój chłopak ze swoją rodziną. W Polsce nie widzieliśmy dla siebie przyszłości. Pragnęliśmy żyć dostatniej, by nie martwić się o każde jutro.

Kiedy wysiadłam z samolotu w Edynburgu, poczułam się, jakbym przybyła z gorszego świata. Wydawało mi się, że wszyscy Szkoci mają wypisane na twarzy pytanie: „Dlaczego przybywasz do mojego kraju? By zburzyć nasz ład? Odebrać nam pracę?“. Pierwsze kontakty ze Szkotami nie nastrajały optymistycznie, bowiem mało kto z nich wiedział, gdzie leży Polska, a opinia, na jaką tu sobie zapracowali moi rodacy, nie zawsze była nienaganna.

W taksówce poczułam ulgę, kiedy dowiedziałam się od kierowcy, że ma cudowną sąsiadkę – Polkę, która zawsze opiekuje się jego psami, kiedy on wyjeżdża na wakacje, a z Polski owa pani przywozi mu wspaniałą wódkę z opiłkami złota. Poczułam ulgę, że jednak możemy sobie wypracować dobrą reputację.

Jakiś czas później poznałam kucharza, niemogącego się nachwalić smaku polskich produktów, które poznał dzięki temu, że w jego okolicy otwarto polski sklep. Okazało się, że dzięki temu kucharz dowiedział się, jak smakuje prawdziwa szynka! No i jeszcze jedna ważna informacja: Polacy są tu cenionymi pracownikami, szczególnie jeśli idzie o prace remontowe. Dopisek w ogłoszeniach, iż prace remontowe wykonuje Polak, zwiększa szanse na uzyskanie pracy!

Niektórym z naszych rodaków już się udało i pracują na dobrze płatnych posadach, innych los zmusił do szukania darmowych posiłków, noclegów czy zapomóg.

Przyjeżdżając do Cambus, oddalonym około 60 kilometrów od Edynburga, myślałam, że wszystko będzie znacznie prostsze. Pierwszą i najważniejszą barierą okazał się język, który w wydaniu szkockim, z charakterystycznym akcentem, trudno było mi zrozumieć, choć angielskiego uczyłam się kilka lat. Żeby więc podszkolić się i osłuchać z tutejszym akcentem, podjęłam swoją pierwszą w życiu pracę – w mleczarni.

Jest to rozwiązanie tymczasowe, gdyż w przyszłym roku zamierzam podjąć naukę w college’u, ponieważ – jak powiedział jeden z mich polskich znajomych w Szkocji – kluczem do sukcesu jest dobra edukacja. Moim wielkim marzeniem jest zostać przedszkolanką. Mojemu chłopakowi już się powiodło: ukończył szkołę menadżerską i pracuje w firmie, zajmującej się wyposażeniem biur.

Na teraz Szkocja jest moim domem. Mam ukochanego mężczyznę obok siebie, dzięki któremu nie czuję się obco w nowym kraju. Oboje marzymy o podróży dookoła świata i pięknym domu w Polsce. To, że jesteśmy razem, pozwala nam pokonać wszystkie trudności – i te kulturowe, i te językowe. Emigracja jest nie tylko zmianą miejsca w przestrzeni geograficznej i społecznej.

To przede wszystkim próba sił i charakterów. Często ma ona smak nowej przygody, a czasami smakuje bardzo gorzko. Ta paleta odczuć, na przemian pozytywnych i negatywnych, jest trochę jak szkocka krata: tęsknota miesza się z zadowoleniem i satysfakcją z kolejnych osiągnięć.

Paulina Arczyńska, Cambus

MP 12/2011