post-title Uścisk dłoni Budki Suflera

Uścisk dłoni Budki Suflera

Uścisk dłoni Budki Suflera

 WYWIAD MIESIĄCA 

Przed koncertem Budki Suflera w Wiedniu udało mi się spotkać z trzema członkami tej legendarnej grupy: Romualdem LipkąKrzysztofem Cugowskim i Tomaszem Zeliszewskim, którzy wspominali różne etapy swojej kariery.

Rozmawialiśmy o symbolicznym uścisku dłoni, którą członkom zespołu podał Czesław Niemen, oraz o tym, jak Budka Suflera pomagała innym wykonawcom w budowaniu ich karier. Ponadto Krzysztof Cugowski zdradził, czego zabrakło w karierze Budki.

Początek oficjalnej profesjonalnej kariery Budki Suflera przypada na 1974 rok. Założycielami zespołu byli Krzysztof Cugowski i Romuald Lipko. W 1975 roku grupa wydała pierwszy album „Cień wielkiej góry”. Kiedy zespół opuścił wokalista Krzysztof Cugowski (1978 – 1984), grupa zaprosiła do współpracy najpierw Felicjana Andrzejczaka („Jolka, Jolka pamiętasz”), potem Romualda Czystawa, („Ona przyszła prosto z chmur” i „Za ostatni grosz”), Izabelę Trojanowską („Wszystko, czego dziś chcę“) i Urszulę Kasprzak („Dmuchawce, latawce, wiatr“).

W 1990 roku Budka Suflera stała się pierwszą polską niezależną firmą wydawniczą, wprowadzając na rynek pierwszą płytę CD z polską muzyką rockową. W 1997 roku nagrała płytę „Nic nie boli tak jak życie“, która sprzedała się w milionowym nakładzie. Dwa lata później wystąpiła w nowojorskiej Carnegie Hall, a w roku 2000 z jej udziałem (oraz niemieckiego zespołu Scorpions) odbył się największy w dziejach kraju koncert – na podkrakowskim lotnisku było około miliona widzów.

Obecnie grupa występują w składzie: Krzysztof Cugowski – śpiew, Romuald Lipko – instrumenty klawiszowe, Tomasz Zeliszewski – perkusja, Mirosław Stępień – gitara basowa, Łukasz Pilch – gitara. Ten najdłużej działający bez przerwy zespół rockowy na polskim rynku w tym roku ogłosił koniec kariery i żegna się z fanami.

 

W tym roku, kiedy Budka Suflera świętuje swoje 40-lecie, ogłosiliście koniec kariery. Jak podejmuje się taką decyzję?

Romuald Lipko: Dojrzewaliśmy do tej decyzji dłużej. Chyba jesteśmy zmęczeni.

Sobą? Graniem?

R.L.: Wszystkim, co dotyczy bycia ze sobą przez 40 lat. I sobą, proszę pani, i podróżami – wszystkim. Szalenie trudno to wyjaśnić komuś, kto nie siedzi w tej branży, a jest ona specyficzna. Oczywiście, my nie mamy pretensji, że państwo o to pytacie. Proszę sobie wyobrazić kilkudziesięcioletnie małżeństwo czy wspólników w firmie – ludzie mogą się przecież znudzić sobą. Co by tu nie mówić, zwyczajnie przyszedł na to czas!

 

W którymś z wywiadów, mówiliście, że idziecie na odpoczynek, ale nie odżegnujecie się od możliwości współpracy. Czyli nie palicie za sobą mostów?

R.L.: Każdy z nas coś tam będzie robił, ale przecież może przyjść taki moment, kiedy ponownie się spotkamy. Nie mówimy, że na pewno nie zagramy razem. Może to będzie za pół roku, może za rok. Zostawiamy uchylone drzwi, bo my się nie rozstajemy po jakiejś karczemnej kłótni, która przerywa nasze kontakty, tylko po prostu widzimy zmęczenie materiału. My jesteśmy razem tak naprawdę 44 lata, to tylko piosenka „Sen o dolinie“, nagrana 40 lat temu, jest umownym początkiem kariery zespołu.

 

Ostatni koncert, który zagracie wspólnie, planujecie na Sylwestra. Gdzie on się odbędzie?

Krzysztof Cugowski: Jeszcze nie wiemy, gdzie, ale skłaniamy się ku tańcom.

 

Wspominał Pan piosenkę „Sen o dolinie“. Czy to prawda, że przez drobną pomyłkę perkusisty zamilkły wszystkie instrumenty, pozostał tylko wokal i w ten sposób powstała ostateczna wersja tego utworu

K.C.: Kiedyś były inne możliwości techniczne, bez możliwości zmiany tego, co się nagrało. Rzeczywiście, ówczesny perkusista myślał, że się pomylił, i przestał grać, co słychać w nagraniu. Oczywiście nagraliśmy kilka wersji tego utworu, ale ta, mimo tej pomyłki, wydała nam się najlepsza.

 

Muszę przyznać się, że ta piosenka przede wszystkim kojarzy mi się z Budką Suflera, a nie z wersją oryginalną…

K.C.: Polską wersję nagraliśmy parę miesięcy po debiucie oryginału. „Aint No Sunshine“ nagrywało potem wielu innych wykonawców, ale to chyba my byliśmy pierwszymi, którzy potraktowali ten numer jako evergreen.

 

Na początku Waszej kariery Budce Suflera pomógł Czesław Niemen. Był to swego rodzaju kopniak dla zespołu?

K.C.: Może nie kopniak, ale trzeba przyznać, że Czesław Niemen bardzo nam pomógł. I mentalnie, i techniczne, bo użyczył nam różnych instrumentów. Przecież niektóre instrumenty, które on posiadał, były wtedy jedynymi w Polsce. On nawet nosił z nami sprzęt!

Ale Budka Suflera potem spłaciła ten dług, pomagając wielu innym artystom, jak na przykład Izabelli Trojanowskiej, Urszuli czy Felicjanowi Andrzejczakowi…

R.L.: Ładnie to pani ujęła, niech tak będzie. Uczestniczyliśmy w wielu takich działaniach, które przyczyniły się dla dobra wszystkich stron, ale bez założenia, że teraz będziemy spłacać długi. Nam ta współpraca przyniosła satysfakcję, a ci artyści byli na tyle zdolni, utalentowani, że rozwinęli swoje kariery, a jednocześnie bardzo ładnie podbudowali naszą firmę, która w pewnym sensie stała się wytwórnią talentów.

Działaliśmy podobnie jak Czesław Niemen – był to swego rodzaju uścisk dłoni. Nobilitujący. Wtedy Niemen tym uściskiem, w cudzysłowie oczywiście, potwierdził swoją wiarę, że Budka Suflera ma szansę na sukces. Później nasz uścisk dłoni potwierdzał wiarę w młode talenty. Takie sympatyczne gesty w naszym kraju zdarzają się dosyć rzadko.

 

Krzysztof Cugowski powiedział kiedyś, iż myślał, że najgorsze, co może człowieka spotkać to komunizm, ale po przemianach ustrojowych okazało się, że brak więzi międzyludzkich i elementarnego szacunku są jeszcze gorsze. Jednak komunizm zmuszał ludzi do bliskiego obcowania ze sobą. Jakie to były czasy dla artystów?

K.C.: Staramy się pamiętać same pozytywne rzeczy. Przecież nawet ci, którzy przeżyli okupację, wypierają z pamięci złe wspomnienia, starają się pamiętać pozytywy. Podobnie jest z nami. Ale… komunizm nie miał żadnych plusów, były same minusy. No może poza jednym jedynym – byliśmy młodzi!

 

Budka Suflera chyba na własnej skórze nie raz odczuła absurdy tego systemu?

R.L.: Cały system był absurdalny.

K.C.: To był jeden wielki absurd i rozbieranie tego na czynniki pierwsze nie ma dziś sensu.

 

Podobno wydanie Waszej płyty „Za ostatni grosz“ wisiało na włosku z powodu… braku papieru?

R.L.: Nakłady wszystkich płyt były ograniczane różnymi czynnikami, na przykład brakiem czarnej masy do tłoczenia płyt analogowych.

K.C.: A płyty były tłoczone w fabryce amunicji, więc to już był wielki absurd!

R.L.: Na płytę Izy Trojanowskiej było zamówienie na około 780 tysięcy sztuk, a wyprodukowano jedynie 69 tysięcy! Zamówienie zrealizowano na poziomie 10 procent! Wysyłano do nas pisma, pisane specyficznym komunistycznym językiem: „Z powodu deficytu środków potrzebnych na cele zbrojeniowe…“ itd.

A tak przy okazji, zamówienie na płyty – dziś w ogóle niewyobrażalne! Wspominana płyta Izy była zamówiona i zapłacona z góry przez Domy Książki w poszczególnych regionach Polski, bo na tę płytę czekali już konkretni odbiorcy. Bezprecedensowe! A wie pani, najbardziej absurdalne było to, że tamten ustrój regulował rolę artysty pod każdym względem – co ma śpiewać, gdzie i za ile.

Często graliśmy za dwie butelki wódki. To samo było w Czechosłowacji. Często spotykaliśmy czeskie zespoły, jak na przykład Blue Efekt. One też wychodziły na scenę i nie mogły zarobić więcej niż pozwalał na to ustrój. Jak to się miało do popularności artystów?! Jakie to śmieszne i obrzydliwie! Do 1990 roku pracowaliśmy za jałmużnę. Dobrze, że wypracowaliśmy sobie taką pozycję branżową, że kiedy przyszły nowe czasy, wstrzeliliśmy się w nie, będąc na górze.

Graliście sporo koncertów na Zachodzie i mogliście tam zostać. Nie było takiej pokusy?

K.C.: Wie pani, zostać to powinniśmy w połowie lat 70. Gdybyśmy wtedy mieli tego świadomość, to byśmy zostali. Byliśmy młodzi, mogliśmy spróbować zmierzyć się z nowym wyzwaniem. A im było później, tym trudniej.

Kiedy zaczęliśmy jeździć regularnie do Stanów Zjednoczonych, to mieliśmy plus minus 40 lat. To nie jest czas na zmiany życiowe. Wtedy, kiedy był na to czas, nie mieliśmy możliwości, kiedy były możliwości, byliśmy za starzy.

 

Żałuje Pan?

K.C.: Tak. To jedyny element, którego nam brakuje w 40-letniej karierze. Nie wiem, jaki by to dało efekt, ale już się nie dowiemy, bo nie spróbowaliśmy.

 

Ale przecież osiągaliście sukcesy za oceanem, występowaliście w Carnegie Hall!

K.C.: Ale to przecież był występ dla Polonii! My wszędzie na świecie występowaliśmy dla Polonii. Owszem, zwiedziliśmy świat, ale nie opowiadamy, że go podbiliśmy.

 

Upadek komunizmu przyniósł nowe możliwości w karierze zespołu?

K.C.: Wtedy właśnie wróciliśmy ze Stanów Zjednoczonych. I wie pani, zmieniło się wszystko. Przestaliśmy grać 3-4 koncerty dziennie, 400 rocznie, zaczęliśmy normalnie żyć i grać za pieniądze. Dla nas świat się zmienił. Nie tylko dla nas, ale dla wszystkich zdrowo myślących Polaków i obywateli bloku wschodniego.

 

W 1997 roku wyszła Wasza płyta „Nic nie boli tak jak życie“, a piosenka „Takie tango“ stała się chyba Waszym największym sukcesem?

K.C.: To największy sukces komercyjny i wizerunkowy, ponieważ staliśmy się znanym zespołem dla ogółu Polaków. Pierwsza nasza płyta „Cień wielkiej góry“ zawierała rockowe utwory, które były skierowane do młodych, bowiem i my w latach 70. byliśmy młodymi ludźmi.

„Takie tango“ jest piosenką uniwersalną, przylegającą do szerokiej publiczności. Kiedy została wylansowana, byliśmy w Australii. Po powrocie do Polski przeżyliśmy szok, bo kiedy zagraliśmy ją na pierwszej imprezie, publiczność zwariowała. „Takie tango“ wywindowało nas wyżej i finansowo, i wizerunkowo.

 

Pan nawet w jakimś wywiadzie wspominał, że dzięki temu mógł sobie wybudować dom…

K.C.: Miałem wtedy 50 lat. Nie budowałem wcześniej domu nie dlatego, że nie miałem ochoty, tylko dlatego, że nie było mnie stać.

 

A potem wszystko się zmieniło: spadła sprzedaż płyt w ogóle, muzyka jest rozpowszechniana w Internecie, a nagrywanie płyt, według Panów, to działalność charytatywna.

K.C.: Wie pani, kiedyś, na przykład za czasów „Takiego tanga“, by uzyskać status Złotej Płyty trzeba było sprzedać 150 tysięcy płyt, dziś już tylko 15 tysięcy. Jest to spadek dziesięciokrotny.

 

I tamta płyta sprzedała się w nakładzie miliona egzemplarzy!

K.C.: No właśnie. A to są tylko dane dotyczące sprzedaży w oficjalnym obiegu, a przecież w tamtych czasach sprzedawano płyty pirackie na różnych targowiskach. To są rzeczy nieporównywalne!

 

Czym będziecie Panowie zajmować się po rozwiązaniu zespołu? Pan Krzysztof Cugowski kilka lat temu był parlamentarzystą. Nadal kusi Pana polityka?

K.C.: W ostatnich latach graliśmy rocznie około 40-45 koncertów. W tym roku aż 100! Jest to dla nas ogromne wyzwanie. Nikt z nas nie zastanawia się, co będzie dalej. Musimy dojechać do końca, potem będzie czas na refleksje.

Małgorzata Wojcieszyńska, Wiedeń
Zdjęcia: Stano Stehlik

MP 10/2014

 

Autorka dziękuje organizatorom koncertu Budki Suflera – firmie Hanus Monika z Wiednia – za umożliwienie przeprowadzenia wywiadu z artystami.