post-title Andrzej Grabowski o tym, jak żyć z gębą Ferdka

Andrzej Grabowski o tym, jak żyć z gębą Ferdka

Andrzej Grabowski o tym, jak żyć z gębą Ferdka

 WYWIAD MIESIĄCA 

Od 16 lat występuje w kultowym już sitcomie „Świat według Kiepskich“, kręconym przez telewizję Polsat, ale na swoim koncie ma wiele innych ról filmowych, telewizyjnych czy teatralnych. Chętnie też występuje w programach kabaretowych.

I właśnie, z kabaretowym przedstawieniem „Żywot człowieka zabawnego“ Andrzej Grabowski odwiedził Wiedeń, by wystąpić przed austriacką Polonię. Choć nie przepada za spotkaniami z dziennikarzami i nuży go bycie w centrum uwagi, to jednak przed występem zgodził się udzielić wywiadu dla czytelników „Monitora Polonijnego“,.

 

Która z ról filmowych przyrosła Panu do serca? Gebelsa w „Pitbullu“ w reżyserii Patryka Vegi czy…

…czy Ferdka w „Kiepskich“, tak? Niech się pani nie boi o to pytać! Przecież nie będę odmawiał Ferdkowi uznania. To jest moja bardzo ważna rola. Gram ją już 16 lat!

 

To chyba rekord światowy, jeśli chodzi o sitcomy?

Tak, to rekord Guinnessa! Naprawdę. To jest coś niebywałego! Na początku nienawidziłem tej roli, byłem chory, kiedy musiałem kręcić „Kiepskich“.

 

Dlaczego?

Nie wiem. W Polsce panował ostracyzm w stosunku do ludzi, którzy grali w tym serialu. „Kiepscy“ byli uważani za szczyt bezguścia. Nie rozumiano nas wtedy tak, jak się powinno rozumieć.

 

A jak powinno się rozumieć?

Że ta głupota Kiepskich jest jakąś nadgłupotą. A ta nadgłupota staje się mądrością. Jasne, że nie w każdym odcinku udało się to pokazać. Każdy odcinek to przecież oddzielna historyjka, a nie telenowela, która toczy się w poniedziałek, zahacza o wtorek, potem idzie w środę itd. Napisanie ponad 400 oddzielnych historyjek, które poruszałyby odpowiednie tematy, które będą coś o nas mówiły, to nie lada wyzwanie! „Kiepscy“ składają się właśnie z takich historyjek.

Może nie wszystkie są trafione, ale większość jest udana. Ludzie oglądają Kiepskich. Ta stała liga sympatyków to prawie 3-milionowa publiczność, a to w Polsce dosyć dużo jak na serial, który trwa 16 lat. Trudno znaleźć widownię, która byłaby zupełnie bezkrytyczna. Jest też taka część społeczeństwa, która mówi, że nie będzie oglądała tych głupot. I też to rozumiem. „Kiepscy“ nie są obowiązkowi. Ale wie pani, ja nie mogę nie doceniać tej roli, to jednak olbrzymia część mojego życia.

Ale były takie sytuacje…

Tak, były takie sytuacje, że chciałem z tej roli zrezygnować. Ale teraz nie chcę.

 

…ja chciałam zapytać, czy przez udział w „Kiepskich“ nie zamknęły się przed Panem jakieś drzwi?

Wszystko na to wskazywało. Ale na szczęście Patryk Vega zaproponował mi rolę Gebelsa w „Pitbullu“, z czego się bardzo ucieszyłem. Później powiedział mi, że niestety nie dostanę tej roli, gdyż produkcja się nie zgodziła, bo mam gębę Ferdka.

 

Przekonał ich Pan, że potrafi zmienić gębę Ferdka na inną?

Patryk Vega nie dostał wtedy pieniędzy na ten film. Dopiero dwa lata później to mu się udało. Ponownie złożył mi propozycję zagrania w swoim filmie i wtedy obsadził mnie w tej roli. Wie pani, gdybym nie zagrał Ferdka, to nigdy w życiu nie dostałbym propozycji zagrania Gebelsa. I w życiu nie zagrałbym go tak, jak go zagrałem!

 

Czyli jednak rola Ferdka stała się wytrychem?

Tak. Nie twierdzę, że jakoś fenomenalnie zagrałem Gebelsa, chociaż to jedna z moich lepszych ról. Ale gdybym nie grał Ferdynanda, nie musiałbym się zmieniać do roli Gebelsa – i fizycznie, i psychicznie. Teraz, kiedy dostaję rolę, to oceniam ją pod kątem, czy jest ona podobna do roli Ferdka. Jak jest podobna, to ją odrzucam.

 

A dużo jest takich propozycji?

Bywały i to dosyć często.

Walczył Pan z zaszufladkowaniem, podobnie jak przed laty Janusz Gajos, którego długo utożsamiano z Jankiem z „Czterech pancernych“?

Tak, ale Gajos sobie z tym fantastycznie poradził. To w ogóle genialny, fantastyczny aktor. Gajos, podobnie jak ja, sporo pracował w kabarecie, a to bardzo pomaga w naszym zawodzie. I uczy.

 

Czego uczy?

Wie pani, co to jest, jak się wychodzi na scenę i na godzinę człowiek dostaje mikrofon, a przed nim siedzi ileś tam ludzi, których trzeba trzymać w napięciu? Mało tego, jeszcze muszą się śmiać! A jak się nie śmieją, to trzeba przeprosić, zwrócić za bilety i wyjść.

 

Podobno właśnie i Pan, i Janusz Gajos, i Janusz Rewiński dostaliście kiedyś propozycję, by zagrać Andrzeja Leppera?

Żaden z nas nie dostał tej propozycji oficjalnie. Zadzwoniono do mnie i powiedziano, że mówi się w kołach „Samoobrony”, że będą kręcić film o Lepperze i czy ja bym przyjął tę rolę. Bo mówi się, że może paść taka propozycja.

 

I co Pan na to?

Powiedziałem, że nie. Gdyby to napisał Julek Machulski, a nie członek „Samoobrony”, który stawiał monument Lepperowi, to ja chętnie bym zagrał. Ale teraz to już nieważne, Lepper nie żyje.

 

A gdyby teraz przyszła taka oferta?

Teraz to by było bardzo ciekawe. Bardzo! Ja kiedyś już grałem coś podobnego w teatrze telewizji. Było to przedstawienie pt. „19. Południk“ na podstawie tekstu Julka Machulskiego. To była opowieść o prezydencie Czopie, który doszedł do władzy. I śmieszne, i porażające. Tak jak Lepper.

 

Pociągają Pana role obnażające cechy Polaków?

Tak. Zazwyczaj to właśnie komedie najlepiej pokazują nasze cechy. Jeżeli w odcinku „Kiepskich“ jest dobrze dobrany temat, to ten odcinek mówi nam więcej o nas niż całe kino moralnego niepokoju.

 

A co Pan robi, żeby się wczuć w rolę Kiepskiego?

Wie pani co, jak ja go gram już 16 lat, to ubieram dresy, wchodzę i gram.

 

Tylko dres powoduje, że Pan się przeistacza?

To jest trudne do opowiedzenia. Trzeba by to albo opisać, albo odpuścić odpowiedź na to pytanie.

 

Może napisze Pan książkę na ten temat?

Już pisałem różne książki.

 

I prowadził Pan też program poświęcony książkom. Która koszula bliższa ciału: śpiewanie, bycie jurorem w „Tańcu z gwiazdami“, prowadzenie programu o książkach?

Wszystko jest obce mojemu ciału.

 

Jak to?

Najbardziej obce to śpiewanie, bo ja przecież nie umiem śpiewać.

 

Ale nagrał Pan dwie płyty…

Coś tam mruczę, ale trudno to nazwać śpiewaniem.

 

A przy goleniu Pan śpiewa?

Nigdy w życiu nie śpiewałem. Jeśli chodzi o prowadzenie programu o książkach, to też to było dla mnie zupełnie obce. Na szczęście prowadziłem ten program z Agnieszką Wolny-Hamkało, czyli poetką i krytykiem literackim z Wrocławia. I jakoś mi to szło, bo jestem wygadany. Nie udawałem, że jestem wielkim znawcą literatury, tylko mówiłem, która książka mi się podoba, a która nie. A jeżeli chodzi o bycie jurorem, to to jest bardzo przyjemna praca. Przeurocza!

 

Lubi Pan krytykować innych?

Aż tak bardzo nie krytykuję tańczących. Bez przesady. Chociaż takie jest też moje zadanie, tyle że ja przecież nie znam się na tańcu!

 

Ale umie Pan tańczyć?

A gdzie tam! No ale ja oceniam, że tak powiem w cudzysłowie, ogólny wyraz artystyczny. Kroczki oceniają fachowcy, zaś ja i Beata (aktorka: Beata Tyszkiewicz – przyp. od red.) mówimy, czy nam się podobało. Owszem, stacja chce, żebym był trochę złośliwy i dowcipny, no to się staram. Czasem wydaje mi się, że jestem, ale może tylko mi się wydaje.

 

Jak to było z propozycjami z Hollywood, które Pan dostał?

Miałem dwie takie propozycje. Film International ściąga z całego świata aktorów. Oni nie dysponują budżetem na miarę Hollywoodu, to raczej biedna wytwórnia, która robi filmy w Los Angeles. No i właśnie oni złożyli mi propozycję zagrania w filmie, w którym miała też występować aktorka z „Efektu motyla“. Już nawet dostałem tekst, zacząłem się go uczyć, kiedy dowiedziałem się, że wspomniana aktorka wycofała się z projektu, ponieważ wycofał się główny sponsor. Jak ja się ucieszyłem, jak pieprznąłem tym angielskim tekstem do kosza!

A druga propozycja?

Kiedy zadzwonili, odmówiłem, powiedziałem, że nie mam czasu. Właśnie zaczynałem zdjęcia do filmu Smarzowskiego. W sumie dałoby się, ale gdzie ja pojadę robić karierę do Hollywood?!

 

Dlaczego?

Czy ja się nadaję do Hollywood? No skąd!

 

W roli aktora też Pan siebie podobno nie widział?

Nie chciałem być aktorem i nadal uważam, że to nie zawód. Bardzo lubię to, co robię, ale… Przecież to takie debilne: bawimy się jak dzieci, codziennie przebieramy. No niech sobie pani wyobrazi, że jednego dnia udaje pani królową, drugiego – żebraczkę, trzeciego – diwę operową, a potem znowu królową itd. Przecież to zajęcie dla dzieci (śmiech).

 

Ale ma Pan misję do spełnienia…

Gówno, a nie misję! Jaką misję?

 

A odpowiedzialność?

Odpowiedzialność, żeby coś dobrze zagrać.

A przesłanie?

Owszem, idzie do ludzi, bo takie jest zadanie sztuki, ale to zasługa dramaturga, scenarzysty, reżysera.

 

Ale Pan to może przekazać.

No i ja to albo przekazuję, albo nie, ale to żadna misja! Bez przesady. Jak dobrze zagram rolę, to będę dostawał ich więcej. I tak to jest.

 

Co innego by Pan robił, gdyby nie aktorstwo?

Nie mam pojęcia. Nigdy o tym nie myślałem.

 

Podobno chciał Pan być księdzem?

Tak, chciałem.

 

Co Pana od tego odwiodło?

Wiek pokwitania.

 

Żałuje Pan tego?

Nie, nie. Ale wie pani, mam przyjaciela księdza, który jest w moim wieku, i kiedy się z nim spotykam, to widzę, że ma się fantastycznie: ma swoją „celę“, łazienkę, robią mu pranie, gotują, muszą się nim zaopiekować do końca życia. Ma święty spokój!

 

Ale Pana chyba nie interesuje święty spokój? Lubi Pan swoją pracę?

Wie pani co, nie wiem, czy bym bez niej długo wytrzymał. Człowiek wchodzi w ten kierat: spektakl za spektaklem, film za filmem, serial za serialem, kabaret za kabaretem itd. Z drugiej strony, kiedy przez 3-4 dni nie mam pracy, to czuję się okropnie. Jakby mi się coś złego w życiu stało. Do mnie pasuje określenie „leniwy pracoholik”.

 

Komu zawdzięcza Pan tę drogę: bratu czy Janowi Nowickiemu, który dawno temu przepowiedział Panu karierę aktorską?

To jest taka przeze mnie wypuszczona w obieg historia, która miała miejsce na obozie żeglarskim dla studentów aktorstwa. Miałem wtedy 16 lat i przyjechałem na ten obóz do mojego starszego brata Mikołaja, który studiował aktorstwo. Był tam wtedy też Janek Nowicki, wtedy już wzięty, znany aktor.

Przez całą noc opowiadał nam o teatrze, aktorstwie, ale większość studentów zasnęła. Wtedy Halinka Wyrodek powiedziała mu, żeby już przestał opowiadać, bo jedyny słuchacz, czyli ja, jeszcze nawet nie ma matury. Wtedy Janek powiedział, że opowiada mi o aktorstwie, bo być może stanę się aktorem.

I wtedy zacząłem się nad tym zastanawiać. Ale właściwie to ja nie chciałem zostać aktorem. Ja chciałem dostać się do szkoły teatralnej, a to jest różnica!

 

Co Pana tak pociągało w tym świecie?

Wie pani, piękne kobiety, fajni faceci, bankiety.

 

Ale zanim do tego doszło kopał Pan rowy…

Kopałem rowy w Gazobudowie przez miesiąc, półtora w wakacje w 1969 roku, kiedy nie dostałem się do szkoły teatralnej. Dopiero później, po wakacjach przyjęto mnie na studia z odwołania na miejsce rektorskie. No i zaznałem tego smaku życia!

 

Co to za smak?

Proszę pani, to są smaki młodości. Różne smaki, które każdy, będąc w moim wieku, potrafi docenić, przypomnieć sobie, ale – niestety – nie potrafi ich już poczuć.

 

Do tych smaków zalicza się też alkohol? Aktorzy mają więcej okazji do picia?

Nie mam zielonego pojęcia. Ja bardzo lubię alkohol, ale nie jestem alkoholikiem. Od czasu do czasu się upijam. Nie wypijam kieliszka czy dwóch, ale tyle, żeby mi mocno szumiało w głowie. Ma szumieć. Po to piję, żeby szumiało, bo alkohol nie jest smaczny. Jeszcze tego by brakowało, żeby był smaczny, tani i nie powodował kaca!

Zbliżają się wybory prezydenckie. Udzielił Pan poparcia prezydentowi Komorowskiemu. Dlaczego?

Boże drogi, jeżeli się jako tako czuję obywatelem tego kraju, a on dobrze sprawuje tę rolę przez 5 lat, to dlaczego mam go nie poprzeć? Pamiętam, że w poprzednich wyborach zaatakował mnie jakiś facet, bodajże w Gdańsku, zarzucając mi, że popieram silniejszych. Zaczął na mnie krzyczeć!

Odpowiedziałem mu wtedy, że popieram tych, których uważam za lepszych i mądrzejszych, a nie silniejszych. Z resztą wie pani co, parę miesięcy temu poszła plotka w Internecie, że zginąłem w wypadku samochodowym. Za kliknięcie w tę wiadomość można było zarobić pieniądze. Po paru tygodniach obejrzałem te wpisy.

 

Straszne?

Jestem przyzwyczajony do tego, że piszą o mnie: „niedomyty kretyn spod mostu”, „śmierdzący”, „skacowany”.

 

To dlatego, że utożsamiają Pana z Ferdkiem?

Nie mam pojęcia. Może mnie nie lubią? A może wcale tak nie myślą, ale im to sprawia przyjemność? Może nie mają nic innego do roboty? Ale jak usłyszałem o tym, że ktoś w reakcji na tę plotkę, że rzekomo zginąłem w wypadku samochodowym, wpisał: „Dobrze się stało, przynajmniej jednej szumowiny polskiej mniej!“, to ręce mi opadły… Jak ci chrześcijanie potrafią miłować drugiego człowieka?

Małgorzata Wojcieszyńska, Wiedeń
Zdjęcia: Stano Stehlik

MP 4/2015

 

Autorka dziękuje organizatorom występu Andrzeja Grabowskiego – firmie Hanus Monika z Wiednia – za umożliwienie przeprowadzenia wywiadu z artystą.