post-title „Genesis” Ani Rusowicz łączy muzyczne pokolenia

„Genesis” Ani Rusowicz łączy muzyczne pokolenia

„Genesis” Ani Rusowicz łączy muzyczne pokolenia

 CZUŁYM UCHEM 

Podobno rock and roll umarł. Jeśli ktoś miałby podobne zdanie na temat bigbitu, spieszę donieść, że oba gatunki mają się świetnie – przynajmniej w Polsce. Miłośnicy muzyki spod znaku kwiatowych koszul i butów na wysokich koturnach mają od kilku lat nową gwiazdę. Mowa o Ani Rusowicz, córce Ady Rusowicz i Wojciecha Kordy, pamiętnych członków zespołu Niebiesko-Czarni.

Ania muzykę ma we krwi, ale jej dojrzewanie do tego, by pójść drogą rodziców, trwało dość długo. Dla młodej wokalistki największym problemem było rozliczenie się z niełatwym dzieciństwem i tragiczną śmiercią matki. Na szczęście dzisiaj po bolesnych wspomnieniach nie ma już śladu.

Pamiętny debiut na festiwalu piosenki w Opolu w 2011 i brawurowe wykonanie piosenek z repertuaru Ady Rusowicz zaowocowało szybkim wydaniem płyty, zatytułowanej „Mój Big-Bit”. Krążek odniósł niespodziewany sukces, zatem tylko kwestią czasu było wydanie kolejnego. I właśnie o wydanej w 2013 roku płycie „Genesis” chciałbym dzisiaj opowiedzieć.

Mówi się, że druga płyta jest zawsze najważniejszą w dorobku wykonawcy. Sukces pierwszego wydawnictwa można zawsze tłumaczyć szczęściem i zbiegiem okoliczności, a dopiero utrzymanie dobrego poziomu przy kolejnej płycie dowodzi prawdziwego talentu.

W przypadku Ani Rusowicz jest to o tyle ważne, że pierwsza płyta składa się w połowie z piosenek z repertuaru jej mamy. I choć znałem już pojedyncze utwory, emitowane przez stacje radiowe, byłem ciekaw, jak pierwsza, w pełni autorska płyta Ani Rusowicz brzmi jako całość.

Po przesłuchaniu „Genesis” muszę przyznać, że oczekiwania się potwierdziły. Płyta jest absolutnie wyjątkowa, a wszystkie utwory dorównują poziomem granym w radiu singlom. W trakcie przesłuchiwania krążka przyszła mi do głowy refleksja, że oto wreszcie możemy dowiedzieć się, jak brzmieliby wykonawcy, tacy jak Breakout, Niebiesko-Czarni, Czerwone Gitary czy Trubadurzy, gdyby mogliby skorzystać z dostępnych dzisiaj technik nagraniowych.

Ale wróćmy do Ani Rusowicz i jej płyty. Bigbit był swego czasu na tyle popularny, że naturalne są skojarzenia (podobieństwa?) z innymi artystami owych czasów. Nie jest to zarzut – styl Ani, głównie za sprawą barwy jej głosu, jest oryginalny i nie do podrobienia.

Nie będzie też przesadą, jeśli napiszę, że utwory, takie jak „Polne kwiaty”, „Anioły” czy „Nie uciekaj”, mogłyby być częścią repertuaru światowych gwiazd, jak Janis Joplin, The Doors, Jimy Hendrix czy Led Zeppelin. Ta sama energia, riffy przesterowanych gitar, od czasu do czasu organy Hammonda, a do tego polski tekst i magiczny głos Ani.

W wywiadzie dla Polskiego Radia piosenkarka powiedziała, że płyta „Genesis” jest bardziej psychodeliczna od „Mojego Big-Bitu”. Jest w tym sporo prawdy, bo niektóre utwory mogą się po pierwszym przesłuchaniu wydawać – mimo szybkiego rytmu i bijącej z nich energii – monotonne w mantrowy sposób.

Nie myślę tu tylko o utworze zatytułowanym dosadnie „Mantra”; takie są również najsłabsze według mnie „Tango śmierci” i bardziej popowe niż rockowe „Ptaki”. O wspomnianej psychodeliczności świadczyć może również utrzymana w żywych kolorach okładka płyty, nawiązująca do filozofii „flower power”.

Wydana w 2013 roku płyta odniosła wielki sukces; można powiedzieć, że Ania Rusowicz zdała egzamin drugiej płyty śpiewająco. Zapewne zasługa w tym też odpowiedzialnego za produkcję Emade, czyli Piotra Waglewskiego. Ten genialny muzyk i kompozytor od pewnego czasu z sukcesem wydaje pływy innych wykonawców.

I nie ogranicza się do jednego gatunku – po wcześniejszych albumach – hip-hopowym i elektronicznym – najmłodszy członek rodziny Waglewskich doskonale poradził sobie z produkcją albumu rockowego. Ciekawe, czy skusi się na wydanie kolejnego krążka Ani Rusowicz, bo w to, że taki pojawi się już wkrótce, nie wątpię.

Polecam „Genesis” każdemu miłośnikowi muzyki, niezależnie od tego, do którego pokolenia należy. Starsi z pewności chętnie wrócą do czasów swojej młodości, młodsi zaś być może odkryją, że muzyka ich rodziców i dziadków nie była taka grzeczna.

Arkadiusz Kugler

MP 3-4/2016