post-title Bahrajn w nagrodę

Bahrajn w nagrodę

Bahrajn w nagrodę

 ROZSIANI PO ŚWIECIE 

Pierwszy raz pojechałam do Bahrajnu na wakacje prawie 10 lat temu. Był wówczas listopad. Wszystko, absolutnie wszystko było inne niż w Polsce. Począwszy od pogody, która o tej porze roku była przepiękna. Dziś wiem, że to najlepsza pod tym względem pora roku.  Było 30 stopni, a do tego słonecznie.

 

Do Bahrajnu przez Londyn

Ten wyjazd był jakby nagrodą dla mnie za długi pobyt zarobkowy w Wielkiej Brytanii, która – co tu dużo mówić – nie przypadła mi do gustu. Studiowałam wtedy historię sztuki na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Wiedziałam, że wschodnia Polska niewiele miała mi do zaoferowania. Moje koleżanki z roku dorabiały sobie w knajpach za 3,5 zł za godzinę! Stąd moja decyzja, by po pierwszym roku studiów zarobić na Wyspach Brytyjskich. Nawet udało mi się tam dostać dobrą pracę biurową w firmie, która archiwizowała dokumenty. No, ale to i tak nie było moje miejsce na Ziemi.

 

Przepych i bogactwo

Nie jest tajemnicą, że Bahrajn, jak i inne kraje Zatoki Perskiej, to miejsce znane z przepychu, bogactwa i wysokiego standardu życia, głównie za sprawą występującej tu ropy naftowej. I to bogactwo nie tylko wywarło na mnie wrażenie estetyczne, ale dało mi do myślenia, że my tam w Polsce, w Lublinie, pracujemy za 3,5 zł, a tu ludzie jeżdżą po ulicach ferrari czy lamborghini, żyją w wielkich willach, mając kilku służących. To niesprawiedliwe! Wówczas postanowiłam sobie, że kiedyś tu zamieszkam.

 

Z jedną walizką

Przez kilka dobrych lat powracałam do Bahrajnu w czasie wakacji, ciągle jeszcze nie wiedząc, jak spełnić swoje marzenie o zamieszkaniu tam. Był też czas, kiedy przestałam się już łudzić, że jest to w ogóle możliwe, i zaakceptowałam swoje życie za najniższą stawkę krajową w warszawskiej korporacji. Aż tu nagle, zupełnie niespodziewanie pojawiła się możliwość pracy, co prawda za stawkę prawie taką samą co w Warszawie, ale w wymarzonym Bahrajnie! Zgodziłam się bez wahania i po załatwieniu kilku spraw organizacyjnych spakowałam walizkę i pojechałam. To było 3 lata temu.

 

Wspólna mata

Od tamtej pory sporo się zmieniło, kilka razy zmieniałam pracę, by w końcu otworzyć własną firmę. Wyszłam też za mąż za Bahrajńczyka i cudownego człowieka, wraz z którym prowadzimy naszą rodzinną działalność.

Poznaliśmy się dość nietypowo, na treningu sztuk walki. Można powiedzieć, że to mata nas połączyła. I łączy nadal, gdyż dwa lata później otworzyliśmy Akademię Sztuk Walki, w której mój mąż jest głównym trenerem, a ja menadżerką i trenerką. Trenuję ukochany kickboxing i rozwijam swoje pasje. Na kanale YouTube można mnie znaleźć pod pseudonimem „isiasworld”.

 

Łatwiejsze życie?

Kiedy przyjechałam do Bahrajnu po raz pierwszy, utkwiło mi przekonanie, że mniej jest tu smutku, codziennych trosk, że żyje się łatwiej, nie ma podatków, ludzie jakby mniej się martwią niż w Polsce. I trochę w tym jest prawdy. Żyje się łatwiej, standardem jest posiadanie służącej lub chociaż sprzątaczki i niekoniecznie wiąże się to z wysokim statusem społecznym.

A że do takich prac, jak i wielu innych, zatrudnia się zwykle przybyszów z ubogich krajów azjatyckich, co dużo nie kosztuje, to stać na nich niemal każdego. Typowe jest również to, że codziennie, ewentualnie co drugi dzień, przychodzi ktoś, najczęściej Hindus, i myje mi samochód. I do takiego błyszczącego cacka wsiadam co rano.

 

Bez wysiadania z auta 

Coś, do czego się do dziś nie przyzwyczaiłam i ciągle mnie zadziwia, to to, że drobne zakupy robi się, nie wysiadając z samochodu. I nie chodzi tu o jakąś supernowoczesną technologię, wystarczy podjechać pod sklep i zatrąbić, by podszedł jeden z pracowników, który przyjmie zamówienie, by po kilku chwilach nasze zakupy wylądowały w bagażniku. Ja w zasadzie z tej możliwości nie korzystam, ponieważ uważam to za przejaw ekstremalnego lenistwa, i póki mogę wysiąść z samochodu o własnych siłach, to zdecydowanie będę to robić.

Ale mieszkańcy Bahrajnu, pomimo wielu zalet, są zdecydowanie zbyt leniwi, a ich styl życia pozostawia wiele do życzenia, jeśli chodzi o podstawy zdrowego odżywiania i minimum ruchu. Zresztą, problem otyłości widać gołym okiem. Łatwo też zauważyć niską świadomość konsumpcji, co akurat bardzo mnie irytuje, jako że jestem wegetarianką i entuzjastką zdrowego stylu życia i sportu.

Z drugiej strony to duże pole do popisu dla nas, trenerów. Poza tym Bahrajńczycy są dość otwartymi i uśmiechniętymi ludźmi. W porównaniu na przykład z pobliskim Dubajem, gdzie rdzennych mieszkańców jest garstka i dość rzadko przyjaźnią się oni z ekspatami, tu jest odwrotnie. Tutejsi mieszkańcy są otwarci na inne narodowości i coraz częściej można zauważyć małżeństwa mieszane – sama znam ich wiele, również polsko-bahrajńskich.

 

Garstka Polaków

Jest nas tu garstka, około trzystu Polaków. Są to najczęściej osoby dobrze wykształcone, głównie architekci, menadżerowie, fizjoterapeuci, lekarze. Jednym słowem specjaliści, którym Bahrajn ma do zaoferowania pod względem finansowym dużo więcej niż Polska. Dlatego właśnie Europejczycy, w tym oczywiście Polacy, są tu postrzegani jako mądrzy i wykształceni ludzie, przez co są też pożądani na rynku pracy.

Jako Polonia spotykamy się co najmniej dwa razy w roku: w święta Bożego Narodzenia i na Wielkanoc. Spotkania te odbywają się w bardzo dobrej restauracji, prowadzonej przez Monikę, Polkę, która zawsze przygotowuje odpowiednie do okazji menu, z polskimi przysmakami oczywiście. Bywają też spotkania na plaży przy grillu oraz takie w mniejszych grupkach. W tym roku spotkaliśmy się też, aby kibicować naszym piłkarzom podczas mistrzostw Europy.

Bez zasad, po znajomości

Oczywiście poza ogromną liczbą pozytywnych rzeczy, które mnie spotkały w Bahrajnie, jest też trochę minusów. Nie lubię odwiedzać tutejszych instytucji, w których panuje chaos. Polska biurokracja przy tym to luksus. Kiedy mam coś załatwić w banku czy jakimś urzędzie, najpierw przez kilka dni przygotowuję się psychicznie.

Sprawdzamy też z mężem, czy nie mamy tam jakiś znajomych, bo bez nich trudno tu załatwić cokolwiek. Jeśli się takich nie ma, trzeba liczyć na szczęście, na siebie albo na dobry humor urzędnika. Ale uwaga, są też osoby do wynajęcia, które zawodowo zajmują się załatwianiem wszelkich formalności, i przyznaję, że za ich istnienie jestem wdzięczna losowi.

Życie bez zasad przejawia się też na drogach, gdzie panuje absolutny chaos. Wciąż nie przestaje mnie dziwić widok skręcającego w prawo samochodu z najdalszego lewego pasa, oczywiście bez włączonego kierunkowskazu.

 

Tęsknoty

Ze względu na sporą odległość i ceny biletów zazwyczaj tylko raz lub dwa razy w roku mogę sobie pozwolić na wyjazd do Polski. Najbardziej tęsknię oczywiście za rodzicami, z którymi codziennie rozmawiam za pomocą mediów społecznościowych. Mama nawet czasem mnie odwiedza, tata niestety, ze względu na problemy zdrowotne, nie może. Tęsknię za Polakami, których pomimo naszych narodowych przywar lubię najbardziej ze wszystkich narodów. Lubię naszą polską twórczość, od książek poprzez filmy aż po sztuki teatralne. Dlatego zawsze podczas pobytu w kraju nadrabiam zaległości i kupuję wręcz kilogramy książek, które zabieram ze sobą.

Ze względu na moją miłość do zdrowego odżywiania się, nie jest mi w Bahrajnie łatwo. Trudno tu bowiem znaleźć zdrową żywność. Nawet w wielkim supermarkecie nie mam co kupić, ponieważ jedzenie jest przetworzone, napompowane, zakonserwowane i dalekie od moich wymarzonych standardów żywieniowych. Nie istnieje ani jedna wegetariańska restauracja, a po jedzenie bezglutenowe muszę jeździć na drugi koniec kraju, płacąc za nie krocie.

Pierwszy raz Do Bahrajnu przyjechałam na urlop, niejako w nagrodę. Dopiero dłuższy czas spędzony w danym miejscu odkrywa jego blaski i cienie. Mimo wszystkiego to tu odnalazłam swoje miejsce na Ziemi, choć Polska zawsze pozostanie moim domem i ulubionym miejscem.

Izabela Hasan, Bahrajn

MP 11-12/2016