post-title O tym, jak Bratysława połączyła Mazura z Giżycka ze słowacką Węgierką

O tym, jak Bratysława połączyła Mazura z Giżycka ze słowacką Węgierką

O tym, jak Bratysława połączyła Mazura z Giżycka ze słowacką Węgierką

 CO U NICH SŁYCHAĆ? 

Radio „Human”, które założyli w maju tego roku to tylko czubek góry lodowej ich wspólnego życia. Mazura z Giżycka ze słowacką Węgierką połączyła Bratysława. Tu realizują swoje cele życiowe, a te Erika i Hubert Matwijowie mają bardzo ambitne, bo ich praca jest jednocześnie misją uzdrawiania relacji w rodzinach.

Był rok 1987, kiedy Hubert Matwij opuścił swoje ukochane Mazury i przyjechał do Bratysławy, by podjąć studia na Uniwersytecie Technicznym na kierunku zautomatyzowane systemy przemysłowe z robotami i manipulatorami. „Nie każdy w latach 80. wiedział, że absolwenci polskich szkół mogą po maturze zdawać na studia zagraniczne do krajów bloku socjalistycznego. Ja wiedziałem, bo wcześniej mój dobry kolega dostał się na studia do Żyliny.

Postanowiłem więc spróbować swoich sił i ja“ – rozpoczyna swoją opowieść Hubert, kiedy spotykamy się z nim i jego żoną na bratysławskich Dlhých dielach w siedzibie Radia Humen, które niedawno założyli. Tu słyszymy inspirującą historię tej ciekawej pary, których życiowe ścieżki zeszły się właśnie w Bratysławie.

 

Miłość od pierwszego wejrzenia

Erika, ponieważ bardzo lubiła dzieci, zdecydowała się na szkołę średnią, która przygotowywała ją do zawodu przedszkolanki. Wybierając kierunek studiów pedagogikę, opuściła swoje rodzinne Kolarovo i przyjechała do Bratysławy. Kiedy po przemianach w 1989 roku okazało się, że może przenieść się na psychologię, długo się nie zastanawiała, ponieważ poziom nauczania na wcześniej wybranym kierunku ją nie zadawalał.

Kiedy była na ostatnim roku studiów, poznała przystojnego chłopaka z Polski, świetnego tancerza. „Nie wierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia aż do tego dnia, kiedy zobaczyłam go na dyskotece“ – wspomina Erika.

Hubert przyszedł na węgierską dyskotekę do klubu Čemadok za sprawą swojego polskiego kolegi, który poprosił go, by towarzyszył jego żonie Węgierce, bowiem sam musiał wyjechać. I w ten sposób Hubert znalazł się w gronie studentek węgierskiego pochodzenia, z których jedna wpadła mu w oko.

„Pamiętam doskonale, że miała indiańskie warkoczyki wplecione we włosy“ – wspomina Hubert, a Erika z uśmiechem dodaje, że była wtedy zafascynowana stylem hippis, stąd i warkoczyki, i długie, barwne spódnice. „Podczas wieczoru rozmawiałam z wieloma znajomymi i kiedy wróciłam do grona koleżanek, z którymi na dyskotekę przyszłam, Hubert już zdążył zatańczyć z każdą z nich, na koniec porwał na parkiet mnie i już nie puścił“ – opisuje z uśmiechem Erika. Potem odprowadził ją do akademika.

 

Nieśmiałe zaloty

Od tego czasu systematycznie, co środę pukał do drzwi jej pokoju, który dzieliła z żoną jego kolegi. „Pytał o nią, a ja mu zawsze tłumaczyłam, że w środy jej tu nie ma, ale Hubert i tak pojawiał się tylko w środy, więc go zapraszałam na pogaduchy“ –  wspomina z uśmiechem Erika.

Znajomi postanowili ich nieśmiałym zalotom dopomóc i zaprosili ich na narty do domku w górach. „Dobrze się wszyscy bawiliśmy, ale w ostatni dzień posprzeczaliśmy się z Hubertem tak, że znajomi, odprowadzający nas na autobus, byli przekonani, że nic z tego naszego związku nie będzie“ – opisuje Erika.

Całą drogę do Bratysławy nie zamienili ani słowa. „Dopiero koło Nitry zapytał mnie, czy pójdę z nim do kina, więc odpowiedziałam, że tak, i znów zapadła cisza“ – wspomina. Kiedy wysiedli w Bratysławie, Hubert wziął jej ciężki bagaż. „Złapał mnie wtedy za rękę i już nie puścił“ – dodaje.

 

Cóż to był za ślub!

Po studiach zdecydowali się pobrać i pozostać w Bratysławie. Dziś z nostalgią wspominają katolicko-ewangelicki ślub. „Goście oniemieli, bo takiego ślubu w Kolarovie jeszcze nie było!“ – mówi Erika i wspomina, że katolicki ksiądz mówił po węgiersku, zaś ewangelicki po polsku.

Na hucznym weselu bawili się Węgrzy, Słowacy i oczywiście goście z Polski. Kiedy pytam ich o wybór miejsca zamieszkania, Hubert wyjaśnia, że jemu łatwiej było zostać w kraju, który już zdążył dobrze poznać. „Poza tym Erika jeszcze podczas studiów miała praktyki i już wtedy otrzymała propozycję pracy“ – dodaje Hubert.

 

Odmienny świat

Rodzina Huberta przyjęła Erikę bardzo serdecznie, podobnie było w rodzinie Eriki, która w obecności Huberta mówiła po słowacku. Za to on z własnej inicjatywy nauczył się trochę węgierskiego, by porozumiewać się z częścią jej rodziny z Budapesztu.

„Zanim tu przyjechałam, w ogóle nie miałem pojęcia o istnieniu tak silnej mniejszości węgierskiej. Wiedziałem, że są Czesi, Słowacy, ale nie wiedziałem też nic o istnieniu Morawian“ – przyznaje mój rozmówca, który by jeszcze przywołać koloryt tamtych czasów, wspomina obecne trochę pomniki Lenina czy hasła typu „Bratysława miasto pokoju“. „To jednak był odmienny świat niż ten w Polsce, a na dodatek do nauczycielek zwracano się sudružko učiteľko“ – dodaje.

To jednak nie miało wpływu na relacje ze słowackimi rówieśnikami i nawiązywanie serdecznych przyjaźni. „Poza tym nas, Polaków, tu było naprawdę sporo, więc często się spotykaliśmy, wspólnie organizowaliśmy imprezy“ – dodaje. Wtedy Polacy wybierali najczęściej – oprócz technicznych kierunków – AWF, medycynę lub stomatologię.

Hubert z nostalgią wspomina też listopad 1989 roku, kiedy w studenckim gronie chodzili na demonstracje. „Urzekała mnie ta atmosfera. Każdy chciał przecież zmian. I choć wiedziałem, że w tym czasie w Polsce wszystko już było po nowemu, to te tutejsze wydarzenia były dla mnie wyjątkowe. W końcu to była pierwsza rewolucja, w której świadomie uczestniczyłem!“ – mówi.

 

Mazurskie klimaty

Były też chwile, kiedy nasz bohater odczuwał tęsknotę za Mazurami. Do dziś twierdzi, że nie ma drugiego takiego miejsca na Ziemi. „Ktoś, zakochany w Gdańsku, podobne klimaty poczuje, jak pojedzie do Rygi czy Hamburga, miłośnik Tatr pewne podobieństwa znajdzie w Alpach, ale Mazury są niepowtarzalne“ – przekonuje i z nostalgią wspomina biwaki, piesze czy rowerowe wycieczki wokół jezior lub poranne kąpiele latem. Nic więc dziwnego, że często odwiedzają rodziców i siostrę Huberta.

Na Mazurach mają też do dyspozycji domek letniskowy, do którego zapraszają przyjaciół ze Słowacji. Erika zachwala polską kuchnię, z której najbardziej przypadł jej do gustu żurek. Chwali też męża za to, że gotuje świetną zupę ogórkową, ona sama wyspecjalizowała się w barszczu ukraińskim. „Nie przepadam jedynie za polskimi słodyczami, na całe szczęście dla mojej figury. Wyrastałam na šomloi haluškachi ten rodzaj deseru najbardziej lubię“ – przyznaje moja rozmówczyni.

Ale zaraz, jakby chciała zatuszować moje zdziwienie, wyznaje, że zakochała się w polskiej tradycji celebrowania Wigilii. Rodzina Matwijów Boże Narodzenie spędza raz na Mazurach, raz na Słowacji. „Tradycję dzielenia się opłatkiem przeniosłam do mojej węgierskiej rodziny. Krewni są tym urzeczeni. Za każdym razem płaczą ze wzruszenia, kiedy każdy każdemu z opłatkiem w ręku składa życzenia od serca“ – opisuje.

 

 

Dom Mozarta

Pytam naszych bohaterów o to, jak ich losy potoczyły się już po studiach, i dowiaduję się, że Hubert podjął pracę w polskiej firmie budowlanej Exbud, która w Bratysławie miała na koncie rekonstrukcję Pałacu Prezydenckiego. „Kiedy mnie zatrudniono, braliśmy udział w przetargu na Dom Mozarta, czyli siedzibę obecnej ambasady austriackiej, i to ja byłem odpowiedzialny za przygotowanie wszystkich materiałów do przetargu“ – opisuje.

Ponieważ przetarg udało się wygrać, przez kolejne dwa lata Hubert pracował na Venturskiej, gdzie mieści się wspominany budynek i dziś może śmiało powiedzieć, że ambasadę austriacką zna jak własną kieszeń.

Trzy lata po ślubie na świat przyszedł ich syn, sześć lat później córka. Daniel obecnie studiuje higienę dentystyczną w Bolonii, a Natalka właśnie dostała się do słowacko-włoskiego gimnazjum, które wcześniej ukończył ich syn.

 

Zmiany zawodowe

Podczas tych lat, które Matwijowie są razem, wiele się zmieniło w ich życiu zawodowym, szczególnie siedem lat temu, po tym jak założyli własną firmę.

„Kiedy skończyłam psychologię, zajmowałam się marketingiem i po powrocie z pierwszego urlopu macierzyńskiego dostałam za zadanie założyć w ubezpieczalni, gdzie pracowałam, dział zasobów ludzkich“ – wspomina Erika. Podczas drugiego urlopu macierzyńskiego koledzy z pracy przyjeżdżali do niej i podczas spacerów z wózeczkiem chłonęli to, co Erika im radziła. „Wtedy Hubert mi podpowiedział, żebym zajęła się udzielaniem porad i założyła własną działalność gospodarczą“ – opisuje.

Z czasem, kiedy klientów przybywało, a jeden z nich przyszedł z projektem, gdzie wymagane było założenie firmy z ograniczoną odpowiedzialnością, Matwijowie się nie wahali i założyli firmę Humen Inside. Hubert pracował wtedy nad softwerami komunikacyjnymi, był przedstawicielem pewnej polskiej firmy, która produkowała i sprzedawała systemy do nagrywania rozmów telefonicznych dla straży pożarnych, policji itp.

„On pracował nad urządzeniami nagrywającymi, ja – specjalistka od komunikacji – z ludźmi i ta kombinacja naszych umiejętności stała się podstawą do budowania naszej firmy“ – wspomina początki Erika.

Z czasem się okazało, że największym zainteresowaniem klientów cieszą się szkolenia z zakresu kontaktów międzyludzkich w firmach rodzinnych i to stało się specjalnością Eriki. „Takich firm jest dużo, a poświęca się im bardzo mało uwagi, choć przecież nic tak nie niszczy rodzinnego biznesu, jak niesnaski i złe emocje w rodzinie“ – argumentuje moja rozmówczyni.

 

Radio

Radio Humen, które w maju założyli małżonkowie Matwijowie, jest niejako kontynuacją działań ich firmy. Ma służyć kształceniu i przyciągać klientów, ale też oferować rozmowy z inspirującymi ludźmi. „Postanowiliśmy stworzyć kolejny kanał, by mówić o specyfikach kontaktów międzyludzkich i informować klientów o tym, co robi nasza firma“ – wyjaśnia Erika. W internetowej przestrzeni codziennie, już od ponad miesiąca można usłyszeć porady konsultantów, którzy opisują, czym się zajmują, w czym pomagają, prowadząc szkolenia w firmach rodzinnych.

Swój program ma też Erika. „Owszem, mamy teraz dużo więcej pracy i przyznaję, że na początku było dosyć ciężko, żeby ogarnąć wszystkie nowe wyzwania, ale ta praca daje nam mnóstwo satysfakcji“ – ocenia Hubert, który w radio jest odpowiedzialny za techniczną stronę jego działania i dobór muzyki.

 

Harmonijne uzupełnianie

Widzę, że są szczęśliwi i oboje żyją tym, co robią. Na koniec jeszcze pytam, może trochę prowokująco, czy w ich rodzinnym biznesie wszystko działa tak, jakby miało, czy oni też czasami potrzebują porad, których sami udzielają innym. „Jesteśmy normalnym małżeństwem, więc normalnie czasami się pokłócimy, a potem normalnie się pogodzimy.

Na szczęście nie ma to wpływu na naszą firmę“ – wyjaśnia z uśmiechem Erika i zwraca uwagę na inne ważne zagadnienie, które często w rodzinnych firmach jest zaniedbywane – chodzi o kształcenie potomków właścicieli firm, by za jakiś czas mogli oni przejąć rodzinny biznes.

„Syn zdecydowanie powiedział, że on tym się zajmować nie będzie, ale córka przejawiła zainteresowanie, dlatego razem planujemy, jakiego rodzaju studia dla niej wybrać, by po nich była nam pomocna“ – dodaje na koniec Erika.

Miła rozmowa dobiega końca. Erika i Hubert pokazują nam jeszcze radio i sprzęt, na którym pracują.

Ta ciekawa para naprawdę żyje tym, co robi, i jest świetnym przykładem, jak pięknie, harmonijnie można się uzupełniać i w rodzinie, i w pracy. Bez względu na pochodzenie, język ojczysty, wyznanie czy kierunek ukończonych studiów.

Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcia: Stano Stehlik

MP 7-8/2018