post-title Morskie opowieści słowackiej treści

Morskie opowieści słowackiej treści

Morskie opowieści słowackiej treści

 ROZSIANI PO POLSCE 

W kolejnej odsłonie naszego cyklu o Słowakach mieszkających w Polsce wraz z jej bohaterem dotrzemy do Polski kilkakrotnie, ale bardzo różnymi, czasami krętymi drogami, czasami… na morskich falach.

 

Regionalny kult

Pierwszy raz w życiu przekroczyłem polsko-słowacką granicę w 1998 roku. Z regionów Orawa i Liptów, z których pochodzę, do dziś regularnie jeździ się na zakupy do Jabłonki i Nowego Targu, gdzie Słowacy kupują się tańsze artykuły. W latach 90. takie zakupy w Polsce miały wręcz kultowy charakter.

Jako dziecko spędzałem wakacje u dziadka. W jego domu spotykało się wielu członków ogromnej rodziny. Ciotki i wujkowie często chwalili się nowymi jeansami czy marynarkami z Polski. Dla mnie najważniejsze były jednak krówki.

 

Mission possible

Moja pierwsza przygoda życia związana z zagranicznym wyjazdem była jak misja. Cel – Polska! Chodziło o pomoc mojej mamie w zakupach, a konkretnie o 100 kg taniego mięsa, marynarki na pierwszą komunię oraz plecaka na wakacyjne podróże. Ze związków zawodowych szpitala, gdzie pracowała mama, jechał do Polski autokar.

Do granicy dotarliśmy w ciągu godziny, kolejną czekaliśmy na niej. A potem staliśmy w kolejce do zakładowego sklepu z mięsem. Przepychanki pomiędzy namiotami, ostre targowanie się o cenę, smak smażonych oscypków, handlarze prezentujący ciekawe zabawki, walka z czasem i wreszcie powrót. W deszczu. Po zabłoconych drogach, po których chodziły krowy. Taki obraz Polski zapamiętałem na długo.

 

Góralu, czy ci nie żal

Dziadek był słowackim góralem, wiejskim nauczycielem. Czasami odwiedzała go rodzina z Suchej Góry lub Głodówki. Ich dialekt brzmiał trochę śmiesznie i kojarzył mi się z językiem polskim. Na jego pogrzeb przyszła cała wieś. W momencie opuszczania trumny chór zaśpiewał jego ulubioną piosenkę „Góralu, czy ci nie żal“, a wszyscy znajomi płakali.

Nawet mężczyźni. Wtedy chodziłem jeszcze do podstawówki i nawet przez myśl mi nie przeszło, że kiedyś będę podróżował po całym świecie, że to będzie moja praca i że na długi czas osiądę w Polsce. Ale zanim dotarłem do Polski, objechałem pół Europy.

 

Skojarzenia z Polską

W liceum na lekcjach z historii dowiedziałem się trochę o Polsce, o bitwie pod Grunwaldem, Koperniku, Marii Skłodowskiej-Curie i „Solidarności“. Oczywiście w ogólnym zarysie. I może właśnie dlatego ten obraz z targowiskami kojarzył mi się z Polską najbardziej.

Chociaż nie! Przecież byli też inni bohaterowie: Reksio, Bolek i Lolek, Wałęsa czy papież. Do tej listy jeszcze dorzuciłbym literę „ł” i tablice rejestracyjne na samochodach, będące jak negatyw tych słowackich: białe napisy na czarnym tle. No i oczywiście moje ulubione krówki.

 

Pomocna dłoń Polaków

Po kilkuletnim pobycie w Hiszpanii wróciłem na Słowację. Kiedy w roku 2010 otwierano w Bratysławie szkołę morską, zgłosiłem się na kurs nawigatora żeglugi międzynarodowej. Szkoda, że cały projekt rozpoczął się tuż przed kryzysem, gdyż to właśnie kryzys spowodował, że niespodziewanie wycofał się sponsor szkoły, przez co ta znalazła się w bardzo trudnej sytuacji. Po pierwszych dwóch semestrach nauki należało podjąć 12-miesięczną praktykę morską.

Czekałem na nią rok. Ten rok spędziłem w Holandii, gdzie nauczyłem się…  polskiego! Mieszkałem i pracowałem głównie z Polakami. Tam nie widziano różnicy między Czechami, Słowakami, a nawet Litwinami czy Węgrami – wszystkich nas uznawano za… Polaków. Nie wszystkim się to podobało. Ale czy się to komuś podoba, czy nie, Polacy to niemalże wszędzie najliczniejsza grupa obcokrajowców na emigracji, posiadająca swoje związki zawodowe, szkoły, lokale i agencje pracy. Ludzie za granicą są różni: jedni pomagają, inni – odwrotnie. Nie raz to właśnie Polacy bardziej mi pomogli niż nasi.

W styczniu 2011 r. w Peru wsiadłem wreszcie na statek. Oczywiście już na lotnisku spotkałem Polaków. Kolejnym był starszy oficer, z którym w ciągu roku sześć razy przepłynąłem Pacyfik. Na statku spotkałem jedenastu różnych Polaków, którzy w wielu sytuacjach bardzo mi pomogli. Ja zaś jednemu z nich pomogłem znaleźć w Peru przyszłą żonę.

 

Podróż z 5 przesiadkami

Po raz drugi wybrałem się do Polski jako student. Pociągiem przez stacje Zwardoń, Katowice, Poznań, Gdańsk, Sopot aż do Gdyni. Pięć przesadek. Siedemnaście godzin podróży. W Zwardoniu czekałem cztery godziny. Zimą. Obok nieczynnej poczekalni. Katowice sygnalizowały, że na kolejnych stacjach powinno być coraz lepiej.

Mój obraz Polski się poprawiał, choć każde miasto, w którym miałem przesiadkę, witało mnie dworcem w remoncie. Dotarłem do Gdyni, do agencji morskiej, dzięki której miałem nadzieję zaciągnąć się na jakiś statek. Przez tydzień chodziłem na rozmowy o pracę. Niestety. Nie udało się. Wróciłem na Słowację.

Po kilku miesiącach los się do mnie uśmiechnął – załapałem się na rejs do Afryki, dokąd poleciałem z Wiednia. Na tym opływającym Afrykę statku spotkałem kolejną grupę Polaków, która mi później pomieszała szyki.

 

Wielka miłość w Gdańsku

Zimą na przełomie roku 2013 i 2014 skończyłem szkołę. By zdać egzamin końcowy, musiałem przejść jeszcze specjalne kursy Dyrektor naszej szkoły wysłał nas na ponad miesiąc do Gdyni. Tu spotkałem ponownie grupę marynarzy, z którymi płynąłem wcześniej do Afryki. I wtedy, podczas imprezy z nimi i ich znajomymi spotkałem moją pierwszą wielką miłość! Na cztery lata przeprowadziłem się do Gdańska. Ten czas wspominam bardzo miło! W międzyczasie wróciłem na chwilę do Bratysławy, ale tylko po to, by zyskać dyplom młodszego oficera nawigacyjnego.

 

Ulubione polskie miejsca

Życie w Trójmieście utwierdziło we mnie w przekonaniu, że Polska jest wspaniała. Tu zobaczyłem, jak mała jest Słowacja – kraj mający właściwie tylko dwa duże miasta: Bratysławę i Koszyce. W Polsce takich miast jest dużo więcej, ale są też i większe od nich. Zwiedziłem wiele z nich, m.in. Bydgoszcz, Toruń, Warszawę, Wrocław, Kraków, Katowice. Najbardziej podobał mi się zamek w Malborku i polska Sahara w parku Słowińskim w Łebie. Wszystkim polecam też Hel.

 

Ach, ten barszcz!

Moja dziewczyna pomogła mi pokonać niechęć do barszczu. Pierwszy raz próbowałem tego specjału, kiedy przygotował go na statku kucharz z Birmy. Potem, jak już ten smak „zrozumiałem“ i polubiłem, nauczyłem się nawet lepić uszka i robić do nich na święta farsz grzybowy. No i z bólem serca muszę przyznać palmę pierwszeństwa polskim ogórkom kiszonym – są dużo lepsze od naszych, słowackich, ale za to nasza sałatka ziemniaczana jest najlepsza!

 

Słowacy i Czesi w Trójmieście

W Trójmieście udało mi się skleić małą grupę Słowaków i Czechów. Ponad dwa lata spotykamy się systematycznie w czeskiej restauracji w Sopocie, gdzie potrafią nalewać piwo z kija i mają Tuzemák. Marzy nam się prawdziwa słowacka restauracja z rožkamii bryndzą, jak się należy. Szczególnie nad Bałtykiem nam tego brakuje. Ale i tak jest tu pięknie, więc nie ma co narzekać.

 

Wstrząsające

Klimat Trójmiasta jest niesamowity. Mocno mną w tym roku wstrząsnęło morderstwo, do którego doszło podczas finałowego koncertu Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, kiedy na podium zasztyletowano prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. Byłem też na jego pogrzebie. Kto nie słyszał, polecam wsłuchać się w słowa, które wtedy wypowiedziała jego żona, oraz w homilię arcybiskupa Sławoja Leszka Głodzia.

Bardzo mnie boli to, że ludzie w Polsce dają sobą manipulować i wciągać w polityczną grę. Smutek bierze, kiedy widzę te podziały między Polakami na dwa wrogie sobie obozy. Podobnie dzieje się w całej Europie…

 

Visegrad Coetus Assotiation

Ludzie powinni bardziej interesować się nauką, kulturą oraz sportem. Na początku tego roku zostałem członkiem stowarzyszenia Visegrad Coetus Assotiation. Naszym celem jest budowanie otwartych relacji, bez niepotrzebnej polityki, by  zgłębiać wiedzę o nas – zwykłych obywatelach regionu Europy Środkowej, państw Grupy Wyszehradzkiej. Wiem, jakie to jest potrzebne, gdyż sam kiedyś miałem wiele uprzedzeń, które wynikały z nieznajomości innych narodów.

 

Mało wiemy o sobie

Koledzy z Polski uwielbiają nasze góry i kąpieliska, ja zaś polecam wszystkim znajomym słowackim, i nie tylko, polskie plaże. Każdy, kto z moich rad skorzystał, chwalił, mimo chłodniejszej temperatury Bałtyku w porównaniu z morzami południowymi. No i ten piasek jak z Sahary!

A ceny przecież lepsze niż w Chorwacji. Ciągle mnie denerwuje to, że my, sąsiedzi, tak mało wiemy o sobie. Dla takiego małego kraju jak Słowacja jest to szczególnie niefajne. No i ci nasi wspólni bohaterowie:  Elżbieta Bathory, Janosik czy Maurycy Beniowski!

 

Żagiel bez wiatru ani drgnie

Nadal pływam na statkach handlowych z polską załogą. Czy w Polsce zostanę na stałe? Nie jest to pewne. Kiedy właśnie opuszczałem kotwicę w Trójmieście, by usadowić się tu na dłużej, spotkałem pewną Czeszkę… Najlepsze przygody pisze samo życie, a żagiel bez wiatru ani drgnie.

Ján Kendera, Gdańsk

MP 7-8/2019, MP 9/2019