post-title Wędrówki Tomka Bienkiewicza

Wędrówki Tomka Bienkiewicza

Wędrówki Tomka Bienkiewicza

Kiedy żegnaliśmy Tomka Bienkiewicza w 2016 roku podczas Kongresu Klubu Polskiego, niejednej osobie stanęła łezka w oku. Tomek przez dwie kadencje wzorowo pełnił funkcję prezesa Klubu. Chwalono jego zaangażowanie, ludzkie podejście oraz profesjonalizm. Ten profesjonalizm doceniano też w pracy, więc wyzwania zawodowe sprawiły, że opuścił Bratysławę po 11 latach spędzonych na Słowacji. Zaglądamy do domu państwa Bienkiewiczów, by dowiedzieć się, jak się potoczyły ich losy po przeprowadzce do Polski.

 

Z Bratysławy do Wrocławia

Na Słowacji był prezesem zarządu firmy REC Slovakia s.r.o., zatrudniającej głównie inżynierów informatyków. Ponieważ właściciele firmy zdecydowali się odsprzedać ją  innej firmie na Słowacji – globalnej korporacji informatycznej GlobalLogic z siedzibą w San Jose (USA), Tomek Bienkiewicz otrzymał propozycję, by stanąć na czele oddziału firmy we Wrocławiu i zajął się jego rozwojem.

Na rzecz tej samej firmy pracowała też jego żona Ania, a propozycja przeniesienia do Wrocławia dotyczyła także i jej. „Dobrze się składało czasowo, ponieważ nasza córka właśnie miała iść do przedszkola. Zastanawialiśmy się też, jak później będzie wyglądała jej edukacja, a tu problem się niejako sam rozwiązał“ – wspomina Tomek.

W korporacji, zrzeszającej 12 tysięcy ludzi na świecie, wytrzymał dwa lata. Wraz ze znajomymi zdecydowali się otworzyć własną firmę o podobnym profilu. Dziś  firma

SpyroSoft Solutions SA zatrudnia 140 inżynierów i ma oddziały we Wrocławiu, Krakowie, Białymstoku, Zagrzebiu, Monachium i Detroit.

 

Prężny rozwój

Sprzedażą myśli technicznej nasz bohater zajmuje się od 17 lat. Zaczynał w firmie Siemens, obecnie rozwija własną – w jej dziale rekrutacji zatrudnionych jest osiem osób. To prężnie rozwijająca się spółka, mająca klientów rozsianych po całym świecie. Kiedy dopytuję, jakie konkretne projekty mają na swoim koncie, Tomek opisuje jeden z nich –  system autonomicznej jazdy poziomu czwartego dla klienta z Niemiec.

Chodzi w nim o to, by samochód mógł samodzielnie poruszać się, bez udziału kierowcy, choć kierownice nadal jeszcze będą montowane w celu przejęcia sterowania w sytuacjach awaryjnych. Polscy inżynierowie tworzą też oprogramowanie dla silników elektrycznych, montowanych razem z silnikami spalinowymi po to, żeby znacząco zredukować emisję gazów cieplarnianych, co jest podstawą kolejnych norm EURO.

„Podobnych projektów na mniejszą skalę, mamy sporo. Nasza specjalność to właśnie wyzwania zaawansowane technologicznie“ – ocenia i dodaje, że koronawirus w żadnym wypadku nie zwalnia ich działań, nie odbiera im pracy, a wręcz przeciwnie – prężni Polacy sięgają po rynki azjatyckie, gdzie po stopniowym powrocie do normlanego życia wszyscy ciekawi są nowości. „Z pewnością kolejnymi naszymi projektami będą te z branży medycznej, bo obecna kryzysowa sytuacja pokazuje, jak wiele jest do zrobienia“ – dodaje i snuje wizje współpracy z Chinami i Japonią.

 

Życie na walizkach

Tomek w ubiegłym roku odbył 150 lotów służbowych! „Trzeba bywać  w tym świecie branżowym, by nawiązywać i podtrzymywać kontakty“ – mówi i nie kryje, że w takiej pracy czuje się jak ryba w wodzie, tym bardziej, że jest kontaktowy, ciekawy świata i ludzi oraz zna biegle kilka języków (duński, niemiecki, angielski, słowacki, obecnie uczy się hiszpańskiego).

Dopytuję go, czy przydaje mu się słowacki, a on wspomina podróż samolotem, kiedy to siedział obok Słowaka, z którym z przyjemnością porozmawiał sobie w jego języku ojczystym. „Co ciekawe, nasza córka już nie pamięta słowackiego, a kiedy jej mówimy, że za czasów, kiedy mieszkaliśmy w Bratysławie, do mamy zwracała się mamina, śmieje się i niedowierza“ – relacjonuje.

Kiedy go pytam, czy nie jest zmęczony życiem w biegu, pakowaniem walizek i samotnym podróżowaniem, zaprzecza. Uważa, że robi to, co lubi, a podróże go nie męczą, gdyż chętnie poznaje nowe miejsca. Owszem, czasami zdarzają się zaskakujące przygody, jak na przykład ta w Toronto, kiedy obudzono go w środku nocy i polecono ewakuację z płonącego hotelu. Na szczęście nikomu nic się nie stało.

 

Praca z domu

Firma naszego bohatera od dawna była przygotowana na pracę w systemie home office, więc epidemia nie zwolniła jej działań. Mało tego, zapotrzebowanie na innowacyjną myśl technologiczną rośnie, więc w czasie koronakryzysu firma zatrudniła kolejnych osiem osób. Tomek musiał się nauczyć się prowadzić wideokonferencje i spotkania z klientami z domu, choć woli te na żywo, twarzą w twarz, kiedy lepiej jest widoczna komunikacja niewerbalna.

Bratysławska inspiracja

Kiedy pytam Tomka, czy tęsknią za Słowacją, potwierdza i podkreśla, że najtrudniej było na początku, zaraz po powrocie z Bratysławy, gdzie przecież zostało spore grono znajomych. „Tak, najbardziej tęsknimy za ludźmi, z niektórymi jesteśmy w kontakcie, ale życie tak szybko biegnie, że i te kontakty, siłą rzeczy, trochę się rozluźniają“ – ocenia i dodaje, że kiedyś wygospodaruje sobie ciut więcej czasu na przyjazd do Bratysławy, nie tylko po to, by spotkać się ze znajomymi, ale i po to, by obejrzeć osiedle i dom, w którym mieszkali. „To bratysławskie mieszkanie z kawałkiem ogródka okazało się dobrym rozwiązaniem. We Wrocławiu wymieniliśmy nasze stare mieszkanie na podobne do tego bratysławskiego“ – wyjaśnia.

 

Słowackie doświadczenia

Ciekawi mnie jeszcze, jak jego słowacki rozdział życia, związany z piastowaniem funkcji prezesa Klubu Polskiego, wpłynął na to, czym zajmuje się obecne. Tomek ceni sobie to doświadczenie, bowiem nauczyło go ono, że w kontaktach międzyludzkich trzeba zwracać uwagę na różnice kulturowe, nawet między tak bliskimi narodowościami jak słowacka i polska.

Te mogą dzielić ludzi, każą im inaczej postrzegać te same zagadnienia. Chwali też doświadczenie, zdobyte podczas spotkań z dyplomatami, z którymi miał kontakt, które przydaje się w spotkaniach biznesowych na przykład z burmistrzami miast niemieckich czy przedstawicielami ministerstw różnych państw.

45 kilogramów w dół

Ania Bienkiewicz, żona Tomka, nadal pracuje wGlobalLogic, gdzie jest dyrektorem finansowym. Ich córka Ula ma lat sześć i po wakacjach pójdzie do zerówki. Jest oczkiem w głowie dziadków, mieszkających obok.

Kto nie widział Tomka długo, na pewno nie od razu go pozna, bowiem bardzo schudł, z czego jest bardzo dumny. „Kiedy mieszkałem na Słowacji, ważyłem najwięcej 125 kilogramów, obecnie ważę około 80!“ – nie kryje zadowolenia, choć pierwotny spadek wagi spowodowały problemy zdrowotne, a konkretnie insulinooporność.

Kiedy leki zaczęły działać, poszło w dół pierwszych 15 kilogramów, a potem postanowił szczęściu pomóc i zaczął uprawiać sport, regularnie chodzić na siłownię. Poza tym jego organizm odrzucił mięso, choć on nadal jest wyśmienitym kucharzem, a jego specjalnością są kaczka, zrazy zawijane czy żeberka w kapuście. Gotowanie zawsze było jego pasją, także w bratysławskich czasach.

 

„Nasz“ Tomek

Czy się zmienił pod względem charakteru? Tomek zaprzecza. Sukcesy zawodowe nie przewróciły mu w głowie. „Nigdy nie cierpiałem na tytułomanię; moje biuro jest otwarte, ludzie tu chętnie przychodzą, a ja nie odgradzam się od nich asystentkami, czy sekretarkami“ – zdradza.

Wszystko wskazuje, że „nasz“ Tomek wciąż jest tym, z którym mieliśmy szczęście obcować na Słowacji, choć ubyło mu kilogramów. On sam zdradza, że często zagląda na naszą stronę internetową polonia.sk, by dowiedzieć się, co u nas słychać. Cóż, takich więzi nie jest w stanie zerwać nawet przeprowadzka na drugi koniec świata!

Małgorzata Wojcieszyńska
zdjęcia: archiwum rodzinne TB

MP 6/2020