post-title Stanisław Grodzki – zapomniany pionier automobilizmu w Polsce

Stanisław Grodzki – zapomniany pionier automobilizmu w Polsce

Stanisław Grodzki – zapomniany pionier automobilizmu w Polsce

Żyjemy w czasach, w których samochód stał się nieodłączną częścią życia. Ulice miast wypełniają przede wszystkim ciągi aut, których dzisiaj jest więcej, niż spacerowiczów. Trudno uwierzyć, ale były czasy, gdy samochód budził na drogach olbrzymią sensację. Mija 125 lat od momentu, gdy na ulice pierwszego polskiego miasta wyjechał automobil. Stało się to za sprawą Stanisława Grodzkiego, znanego warszawskiego przedsiębiorcy, który jako zapalony miłośnik wszelkich nowinek technicznych uległ fascynacji nowym wynalazkiem. Zacznijmy jednak od początku…

 

Od maszyn rolniczych do automobilów

Firma „Alfred Grodzki” znana była powszechnie w szerokiej okolicy Warszawy, pełniącej pod koniec XIX wieku rolę stolicy tzw. Kongresówki. Ważną gałęzią gospodarki było wtedy rolnictwo, a wspomniana firma energicznego polskiego przemysłowca oferowała wszystko, co było potrzebne do uprawy roli – od nasion po pojawiające się wtedy pierwsze maszyny rolnicze.

Późniejszy współtwórca i działacz Towarzystwa Automobilistów Królestwa Polskiego i Automobilklubu Polski urodził się trzy lata po powstaniu styczniowym. Doskonale wykształcony technicznie nauki pobierał w Anglii, Niemczech i Francji. Po powrocie w rodzinne strony przejął kierowanie firmą, jednak nadal bacznie śledził pojawiające się na zachodzie Europy nowinki techniczne. Docierające z Francji i Niemiec informacje o „powozach bez koni” sprawiły, że postanowił odwiedzić te kraje osobiście. Cel był jeden: automobil musi pojawić się nad Wisłą!

 

Rajd ulicami miasta

Negocjacje handlowe polskiego przedsiębiorcy skończyły się sukcesem. Podpisane umowy z firmą braci Peugeot oraz manufakturą Karla Benza dawały prawo do wyłącznego przedstawicielstwa obu marek w Królestwie Polskim. Alfred Grodzki z niecierpliwością wyczekiwał pierwszej dostawy automobilów.

Wreszcie w drugiej połowie sierpnia 1896 roku do Warszawy dotarły pierwsze egzemplarze niemieckich samochodów. Od razu przystąpiono do testowania wehikułów na podwórzu manufaktury. Prawdziwy, drogowy test miał jednak dopiero nastąpić. Rankiem 25 sierpnia dwa benzy opuściły fabrykę przy ulicy Senatorskiej i pokonały trasę do placu Bankowego i z powrotem.

Oprócz Stanisława Grodzkiego, kierowcą testowym został również zakładowy mechanik. Jakby mało było wrażeń, jeszcze tego samego dnia oba wehikuły pokonały znacznie dłuższą pętlę, której punktem zwrotnym był plac Trzech Krzyży.

 

 

Prawo jazdy do kontroli!

Co ciekawe, żaden ze wspomnianych kierowców nie posiadał prawa jazdy. Nie było to z resztą możliwe, bo z oczywistych względów nie istniała jeszcze przecież motoryzacyjna legislatywa. Będąc jednak człowiekiem honorowym i nie chcąc narażać swojego biznesu na nieprzyjemności, nasz bohater wystąpił o oficjalne pozwolenie na użytkowanie nowych wynalazków na ulicach Warszawy.

Taki dokument mógł wydać szef miejscowej policji (czyli oberpolicjmajster) pułkownik Gressner. W dniu 29 sierpnia przybył do siedziby firmy wraz ze swoim pomocnikiem, by wykonać szereg testów oceniających zwrotność „samojezdu”, jego hamulce oraz zdolność do wymijania przeszkód. Test wypadł celująco, a zadowolony płk Gressner oficjalnie dopuścił – jak byśmy to dzisiaj powiedzieli – samochód do ruchu ulicznego.

Według niektórych źródeł rok później Stanisław Grodzki uzyskał również pierwsze na ziemiach polskich prawo jazdy, które pozwalało prowadzić mu większy samochód Peugeot P-9.

 

Sukces rynkowy

Pojawienie się na ulicach Warszawy automobilu szeroko relacjonował „Kurier Warszawski”. Nic zatem dziwnego, że pierwszy klient przekroczył progi salonu samochodowego pana Grodzkiego już w następnym miesiącu. Szczęśliwym posiadaczem pojazdu został Karol Temler, bogaty przemysłowiec i znany współwłaściciel garbarni.

Gdy przypatrzeć się cenom ówczesnych modeli – najtańszy pojazd kosztował 1350 rubli, a najdroższy 3400 rubli – staje się jasne, że na taki zakup stać było tylko ludzi najbogatszych. Wystarczy zestawić te ceny z płacą wykwalifikowanego robotnika, zarabiającego miesięcznie ok. 25 rubli. Być może to z tego powodu Grodzki postanowił zdywersyfikować swoją ofertę i uczynić ją przystępniejszą cenowo.

Wkrótce wprowadził do sprzedaży dużo tańsze, napędzane motorem trójkołowce francuskiej marki De Dion-Bouton, będące protoplastami dzisiejszych quadów. Była to dobra decyzja, bowiem już wkrótce te środki transportu stały się niezwykle popularne.

 

Prawdziwa motopasja

Tymczasem nasz bohater oddawał się swojej automobilowej pasji, odbywając coraz dłuższe podróże i sprawdzając możliwości techniczne swoich pojazdów. Jeszcze w 1896 roku udał się w trzygodzinną trasę przez Jabłonnę, Nowy Dwór, Modlin i Zakroczym. Jednak prawdziwy rekord ustanowił rok później. Grodzkiemu udało się zrealizować szalony jak na owe czasy plan podróży automobilem z Warszawy do Paryża.

Podróż autem marki Peugeot zajęła 17 dni i odbyła się w towarzystwie niezbędnego wtedy mechanika, a także dziennikarza czasopisma „Cyklista”, gorliwie relacjonującego kolejne etapy wyprawy. Nietrudno sobie wyobrazić, że takie wydarzenie było fantastyczną reklamą możliwości samochodu i przysporzyło naszemu biznesmenowi nie tylko popularności, ale też klientów.

 

Zapomniany prekursor automobilów

Stanisław Grodzki słusznie kojarzony jest z początkami automobilizmu w Polsce. Warto wspomnieć, iż to właśnie on wydał w 1911 roku „Sztukę prowadzenia samochodu”, będącą pierwszym podręcznikiem do nauki jazdy w polskim języku. Ogromna szkoda, że tak zasłużona i legendarna postać jest dzisiaj właściwie prawie zapomniana.

Arkadiusz Kugler

MP 5/2021

 

Korzystałem z materiałów umieszczonych na stronie internetowej Polskiego Związku Motorowego oraz na blogu „Warszawy historia ukryta”.