post-title Język w czasach pandemii

Język w czasach pandemii

Język w czasach pandemii

 OKIENKO JĘZYKOWE 

Od ponad roku tematem numer jeden na całym świecie jest koronawirus. I choć nazwa ta odnosi się do całego rodzaju wirusów z podrodziny Coronavirinae, to teraz przeszła ona z terminologii specjalistycznej do języka ogólnego. Mało tego rzeczownik ten zawęził swoje znaczenie do jednego reprezentanta całej grupy, konkretnie do SARS-CoV-2, bo tak właśnie został oznaczony wirus, który spowodował globalne zamieszanie.

To właśnie on w listopadzie 2019 r. pojawił się w chińskim mieście Wuhan, a potem rozszerzył się na wszystkie kontynenty, wywołując pandemię COVID-19. Ów wirus wpłynął na wszystkie dziedziny życia współczesnego człowieka, w tym także na język. Przyniósł bowiem całą masę leksemów z nim związanych, będących różnymi częściami mowy, a także problemy z ich użyciem (pisownią, wymową, odmianą itd.).

Na początku pandemii polscy użytkownicy języka mieli wątpliwości, której wersji nazwy należy używać: koronawirus czy koronowirus, bo obie pojawiały się w mediach. Po roku potyczek z tym wirusem prawdopodobnie wszyscy już przyjęli do wiadomości, że jedyną poprawną formą jest koronawirus, pochodzący od łacińskiego słowa corona. Błędna forma z -o- (koronowirus) pojawiła się zapewne pod wpływem złożeń, w których funkcję łącznika pełni właśnie afiks -o-, np. meblościanka czy pralkosuszarka, lub pod wpływem fonetycznego upodobnienia -a- do dwu poprzedzających je samogłosek -o-.

Warto też dodać, że koronawirus jest rzeczownikiem rodzaju męskiego i odmienia się tak jak wirus. Kłopot może dotyczyć jego formy biernikowej (kogo? co?): stwierdzono koronawirusa czy też stwierdzono koronawirus. Skoro jednak mamy w tym przypadku dwie wariantywne formy wirusa: równą mianownikowi (wirus) i równą dopełniaczowi (wirusa) – obie tak samo dobre, co potwierdzają słowniki języka polskiego – to i podobnie rzecz będzie się miała z koronawirusem, co oznacza, że obie wymienione wyżej formy należy uznać za poprawne.

Kolejny problem to pisownia nazwy choroby, którą ów wirus wywołuje. Nazwa je bowiem brzmi obco i tak samo obco jest zapisywana – COVID-19. COVID to skrótowiec powstały od coronavirus disease, co dosłownie znaczy: choroba koronawirusowa. Zapisywany jest z tego względu wielkimi literami, podobnie jak inne obce skrótowce, np. IKEA czy TESCO.

Ponieważ jednak jest to skrótowiec angielski, zwykły użytkownik języka traktuje go jak każdy inny wyraz zapożyczony z tegoż języka, a zatem próbuje zapisać go małymi literami covid, co – przynajmniej na razie – traktowane jest jako błąd. Jeśli jednak obce nazwy dziś możemy zapisać już jako Ikea czy Tesco (oba rzeczowniki to nazwy własne, dlatego wielka litear początkowa), to dlaczego nie moglibyśmy pisać Covid (i tak już jest np. w języku rosyjskim) lub covid (nazwy chorób zwykle zapisywane są małą literą). Jeśli pandemia się przedłuży, to pewnie do tego dojdzie, ale na dziś to jeszcze błąd.

A co z rodzajem gramatycznym interesującego nas skrótowca? Otóż skrótowce, wymawiane jako jeden wyraz, a nie litera po literze (np. PAN, GUS), przyjmują zwykle taki sam rodzaj jak rozwinięta nazwa (np. PAN zrobiła = Polska Akademia Nauk zrobiła; GUS zrobił = Główny Urząd Statystyczny zrobił). Mogą też zachowywać się jak zwykłe wyrazy i tak jak one być odmieniane, czyli skrótowce zakończone spółgłoską przyjmują rodzaj męski, te zakończone samogłoską -a – żeński, a samogłoską -o – nijaki.

Widać więc, że COVID teoretycznie mógłby być zaliczony do rodzaju żeńskiego (choroba), jak i do męskiego (spółgłoskowe zakończenie). Ponieważ jest to leksem pochodzący z angielskiego i nie każdy widzi w nim chorobę, to – biorąc pod uwagę jego brzmienie i zapis – ewidentnie dominuje jego użycie w rodzaju męskim, np. COVID przebiegł bezobjawowo i takowe jest zalecane.

Ponadto COVID jest na razie wyrazem nieodmiennym. Ale tylko formalnie i na razie, bowiem chyba nic nie stoi na przeszkodzie, by w języku fleksyjnym, a takim jest język polski, zaczął być odmieniany przez przypadki, tym bardziej, że już dziś stanowi on bazę słowotwórczą choćby dla przymiotnika COVID-owy, którego zapis może dziwić, ale o tym, dlaczego właśnie taki jest, w następnym numerze, bowiem obecna pandemia niezwykle mocno wpłynęła na naszą tzw. nową normalność, także tę językową, i warto poświęcić jej trochę więcej miejsca.

Pandemia zmusiła nas do wzbogacenia języka w warstwie informacyjnej, wywołując równocześnie potrzebę oswojenia nowej rzeczywistości, a nawet swego rodzaju rozbrojenia odczuwanego niebezpieczeństwa, czego przykładem są różnego rodzaju żarty językowe czy eufemizmy, łagodzące swoiste tabu. Pojawiające się neologizmy z nią związane w miarę szybko rozprzestrzeniają się wśród użytkowników języka, bowiem są tworzone najczęściej z konieczności nazwania czegoś, czego do tej pory nie było (ewentualnie było, ale nie było konieczności mówienia o tym) i bezpośrednio wiążą się z zaistniałą nową sytuacją.

Przykładem jest wyraz koronawirus, który – jak pisałam w poprzednim numerze „Monitora” – obok COVID zrobił ostatnimi czasy oszołamiającą karierę. Swoją frekwencję w języku codziennym zwiększyły też inne leksemy związane z pandemią, jak kwarantanna czy maseczka, które oczywiście istniały już w polszczyźnie, ale w obecnych czasach przeżywają swoisty renesans.

Wróćmy jednak do koronawirusa, który praktycznie zmienił świat, może na chwilę, a może na zawsze. Jego pierwszy człon zaczął być wykorzystywany jako swoisty przedrostek, tworzący inne słowa, dotyczące koronarzeczywistości, czyli rzeczywistości czasów pandemii koronawirusa. Na tej samej zasadzie pojawiły się też np. koronaferie, koronaparty, koronazakupy, koronaświrus (pogardliwie o osobie panicznie bojącej się pandemii), koronasceptyk, koronawizyta, a nawet koronaobligacje, koronalia (to przykład kontaminacji dwóch wyrazów koronawirus + juwenalia) i oczywiście koronamowa. Warto w tym miejscu podkreślić, że podobne neologizmy odnotowywane są też w innych językach, choćby w słowackim, np. koronakríza, koronasituacia, czy w czeskim, np. koronaéra, koronablb.

Wśród tych neologizmów są też i takie, które powstały w inny sposób. W czeskim np. pojawiły się… coviďátka, czyli dzieci urodzone w czasie pandemii, a w polskim covidioci/cowidioci/kowidioci, czyli osoby podważające istnienie pandemii COVID-19 i lekceważące zalecenia medyczne z nią związane.

Te nowe wyrazy, będące najczęściej rzeczownikami, stanowią często podstawę do tworzenia kolejnych, choćby przymiotników, np. koronawirusowy, lockdownowy. Ale jak np. zapisać cieszący się dużą frekwencją przymiotnik od skrótowca  COVID? W mediach najczęściej można znaleźć zapis covidowy/kowidowy, ale zdaniem językoznawców nie jest on poprawny, bowiem biorąc pod uwagę pisownię innych przymiotników pochodzących od skrótowców, powinien on wyglądać tak: COVID-owy (podobnie jak HIV-owy czy PRL-owski).

Taką pisownię zaleca słownik ortograficzny, który rekomenduje zapis z łącznikiem „dla zaznaczenia granicy między podstawą słowotwórczą i przyrostkiem w wyrazach utworzonych od skrótowców”. Jednak dociekliwi obserwatorzy języka znajdą w nim również akceptowane przez normę fakultatywne zapisy małymi literami i bez łącznika podobnych przymiotników, np. pisowski. Choć i PiS-owski jest równie poprawny. Dlaczego zatem w przypadku COVID-owy tylko ten jeden zapis miałby być (teoretycznie) poprawny? Ty bardziej, że częściej można spotkać w mediach wszelakich jego pisownię małymi literami. Nie ma jednak o co kruszyć kopii. Miejmy nadzieję, że pandemia i kryzys z nią związany wkrótce miną, że świat szybko sobie z nimi poradzi, a wówczas i leksyka ich dotycząca przestanie być potrzebna i zniknie z naszego słownika. I oby było to jak najszybciej.

Maria Magdalena Nowakowska

MP 7-8/2021