post-title Polski czad!

Polski czad!

Polski czad!

 CZUŁYM UCHEM 

Trzynastego lipca siedemdziesiąte urodziny obchodził Marek Piekarczyk od wielu lat związany z  Bochnią! To dobra okazja do tego, aby spiąć klamrą artykuły o trójce najważniejszych dla mnie polskich zespołów rockowych. Był Dżem, był Perfect, czas na TSA. Marek Piekarczyk, jak ja, jest obecnie bochnianinem.

Pamiętam, gdy będąc szczeniakiem, spacerując z ojcem, zauważyłem na Plantach dżentelmena w długich blond włosach, ciężkich butach oraz skórzanych spodniach i kurtce. Ojciec od razu wyjaśnił – to Marek Piekarczyk, on gra Pana Jezusa w Jesus Christ Superstar. W tej skórze wyglądał fenomenalnie! Marek już tak ma, że jest zawsze na przekór. Gdy grał heavy metal, ubierał się jak Jezus i chodził w sandałach. Gdy grał Jezusa, wyglądał jak rasowy heavymetalowiec.

Dziękuję, Panie Marku, za te wszystkie ciary, za najlepszą interpretację Gethsemane, za TSA. Dziękuję za to, że kiedyś tak troskliwie spytał Pan kilku obdarciuchów, czy mają czym wrócić do domu z koncertu. Czy Pan pamięta? Pewnie nie, ale ja pamiętam! Panie Marku, jest Pan kimś wyjątkowym i szczególnym, więc niech nam Pan żyje w zdrowiu jak najdłużej!

Album Heavy Metal World ukazał się w 1984 roku i do dziś przez wielu uważany jest za opus magnum TSA. Co ciekawe, podczas sesji nagraniowej zespół był już w trakcie rozpadu. Było wiadomo, iż gitarzysta Andrzej Nowak odejdzie do zespołu Martyny Jakubowicz, a perkusista Marek Kapłon zasili szeregi zespołu Wanda i Banda. Paradoksalnie świadomość tego spowodowała u muzyków złagodzenie nastrojów i ogólne odprężenie, dzięki czemu udało się zarejestrować materiał bardzo żywiołowy. Próby przed nagraniem albumu odbywały się w Zakopanem, a sama rejestracja w szczęśliwym dla polskiego rocka Teatrze STU.

TSA często jest określany jako zespół heavymetalowy i trzeba przyznać, że najbliższy jest tej stylistyce na omawianym właśnie albumie, czego zresztą dał wyraz w tytule płyty. Osobiście jednak uważam TSA za zespół rock’n’rollowy, który po prostu dokręca śruby do oporu. Zainspirowany w początkach działalności dokonaniami takich kapel, jak Led Zeppelin, AC DC czy Budgie, na HMW zbudował już własny, rozpoznawalny styl, który charakteryzują zaangażowane teksty, potężne brzmienie i bezkompromisowa szczerość przekazu.

Szczerość pod każdym względem. TSA nigdy nie korzystało z upiększaczy, to po prostu gitara wpięta bezpośrednio w rozkręcony wzmacniacz i słowiańska, surowa ekspresja w głosie Piekarczyka. Baza zespołu to monolit złożony z sekcji rytmicznej – Marek Kapłon (perkusja), Janusz Niekrasz (gitara basowa) – oraz Stefana Machela na gitarze. Do tego Andrzej Nowak również na gitarze, któremu musiałbym poświęcić osobny artykuł, ponieważ jest to wioślarz totalny, kropka!

Album otwiera potężnie hardrockowa Kocica, po niej wybucha nam w twarz mój ukochany numer Ty On Ja. Soczysty heavymetalowy kawałek ze świetną gitarową kłótnią i refrenem od którego dostaje się gęsiej skórki. Marku, chapeau bas!  Poważnej tematyki dotyka Biała Śmierć. Po niej przychodzi czas na jedną z ikonicznych ballad TSA, a mianowicie Alien. Pamiętam, jak pewnego dnia, w wieku lat siedemnastu, dotknięci gwałtownym bólem istnienia, ryczeliśmy z przyjacielem te wersy wieczorową porą na bocheńskim rynku.

Okrzyk „Uwaga! Trzy, dwa, jeden, zero, start!” rozpoczyna ikonicznego Maratończyka. Kolejne dwa utwory są słabsze w mojej ocenie. Brytyjski w brzmieniu motorheadowski Koszmarny sen oraz kostropata Piosełka są jedynie wypełniaczami, po których następuje wyśmienity Heavy Metal Świat, monumentalny utwór, będący jednocześnie gorzkim protest songiem. Na koniec atmosferę rozluźnia TSA Pod Tatrami, heavyfolkowa miniaturka, która powstała podczas prób w Zakopanem. Gorąco polecam!

Łukasz Cupał

MP 9/2021