post-title Urodziny przypieczętowane guzem

Urodziny przypieczętowane guzem

Urodziny przypieczętowane guzem

 ROZMOWY Z NINĄ 

Zbliżają się moje siedemnaste urodziny, ale ja wciąż pamiętam te ubiegłoroczne. Były… nietypowe. Adrenalinowe. Spędziłam je wraz z rodzicami w szpitalu. Całą dobę na bratysławskich Kramarach. Musieliśmy jechać do szpitala, bo doszło do bardzo głupiego wypadku. Głupiego, ponieważ nie bardzo wiem, jak i kiedy stało się to wszystko. Ale efekty były… nieciekawe.

 

Guz wielkości mandarynki

Mama twierdzi, że dostałam ataku, który mnie „wyłączył“ tak, że całą swoją wagą uderzyłam w ścianę. Niestety, aż takiej twardej głowy nie mam, żeby się jej nic nie stało. Stało się! Zraniłam się i to bardzo dokuczliwie. No po prostu masakra!!! Krew lała mi się z głowy tak, że nie można było jej zatamować. Na dodatek rana zaczęła powiększać się w oczach. Powstał guz wielkości mandarynki. Ja tego wtedy nie widziałam, ale mama zrobiła zdjęcia do dokumentacji. Potem je wszystkim pokazywała. Ja wam tu ich raczej nie pokażę, bo nie wiem, jak mocne żołądki macie.

 

Pod narkozą

Pojechaliśmy więc do szpitala. Rodzice zachowywali wielką rozwagę i spokój. Ani ja, ani mama nie płakałyśmy. Tata miał wszystko pod kontrolą. Oboje z mamą doskonale wiedzieli, co mają robić. Najpierw musieliśmy iść na pogotowie. Wszyscy tam byli bardzo uprzejmi. Nawet pan ochroniarz się do mnie uśmiechnął, mimo że nie miałam maseczki na twarzy – bo autyzm mnie usprawiedliwia.

Następnie zostaliśmy przyjęci na oddział. Tam zrobili mi kilka badań i podali narkozę. Najpierw tomografia mózgu, a potem operacja. Nie miałam na szczęście pękniętej czaszki, tylko ranę do wyczyszczenia i zaszycia. Nawet testu na COVID-19 nie musieli mi robić, bo wtedy jeszcze testy nie były potrzebne.

 

Kiedy boli dusza

Mamę i tatę bardzo bolała dusza. Ale później, kiedy im powiedziano, że moja głowa jest cała, dostali takiego endorfinowego kopa, że zapomnieli o całym smutku. Byli po prostu szczęśliwi, że nic gorszego się nie stało.

Mama co prawda była zmęczona, ale uśmiechała się miło do tatuśka, a on się cieszył, że tam może być z nami. Do tej pory tylko mama zostawała ze mną w szpitalu. Tym razem było inaczej, bo pomimo pandemii mogliśmy być wszyscy razem, jak na rodzinę przystało.

 

Minipiknik w szpitalu

Rodzice sobie zrobili taki minipiknik w naszym prywatnym pokoju. Mnie jednak jeść zakazano. W tym szpitalu wszyscy byli dla nas bardzo mili. Nawet pokój mieliśmy tylko dla siebie. Aż mi było trochę głupio, że ja taka miła dla nich nie byłam. No ale się nie dało, bo – wiecie – wszystko przez ten autyzm.

Tylko mamie pozwoliłam, by mnie trzymała, jak mi wbijali igłę, by podłączyć mnie do kroplówki. Tata z kolei miał tyle siły, by mnie trzymać, kiedy mi robili rentgen krwawiącej głowy. Wtedy to mnie bardzo bolało.

Jednak nikomu z nich nie udało się mnie zatrzymać, kiedy postanowiłam zdjąć z głowy bandaż. Zdejmowałam go zresztą za każdym razem, kiedy mi go zakładano. Aż w końcu wszyscy zrozumieli, że ze mną nie wygrają i że ja tego bandaża na głowie nosić nie będę.

 

Odwaga

Na drugi dzień puścili nas do domu. Dopiero wtedy mama zaczęła wszystko przeżywać. Słyszałam, jak pyta się ojca, czy będą mogli żyć bez strachu. Co się stanie, jak to wszystko się powtórzy. Na koniec powiedzieli sobie, że bać się jest rzeczą ludzką, ale prawdziwą odwagą jest spojrzeć strachowi w oczy i iść do przodu.

Myślę, że są odważni. Lepiej się im patrzy temu strachowi prosto w oczy, kiedy najpierw spojrzą w swoje oczy. I to podobno nazywa się „miłość”.

 

Perły

Mama jest wyczerpana. Bardzo starała się być silna, ale teraz jest tak zmęczona –  twierdzi, iż brakuje jej hormonu szczęścia. Tata śpi ze mną w pokoju, na materacu, żeby mnie chronić przed ewentualnym kolejnym upadkiem.

Mój przyjaciel Emanuel też z nami mieszka. Widziałam, jak co noc pochyla się nad łóżkiem mamy i płacze razem z nią. Powiedział mi, że z tych łez zrobi perły. Wszystkie delikatnie odkłada do specjalnej szkatułki. Przyznaję, że do teraz nie wiedziałam, że perły powstają z łez. Pewnie dlatego są takie drogocenne, bo to bardzo boli, kiedy się rodzą.

Ludzie też są drogocenni, bo jak przychodzą na świat, to to też boli. Tak czy siak, ja czuję się już całkiem dobrze, a rana się szybko goi.

 

W oczekiwaniu na cud

No i jeszcze coś. Rodzice bardzo sobie życzyli, by zranienie spowodowało cud w mojej głowie. No wiecie, żeby mi się polepszyło. Jak na razie nic się nie zmieniło, ale w cuda i tak nie przestanę wierzyć.

Dziś na dworze pada silny deszcz. Moja polska babcia mówi, że to niebo płacze, więc pewnie na świecie znów zrodzi się dużo pereł.

Nina

MP 11/2021

zdjęcia: Ewa Sipos