BLIŻEJ POLSKIEJ KSIĄŻKI
Jak pewnie wielu sympatyków twórczości Olgi Tokarczuk i ja pobiegłam 1 czerwca do księgarni po najnowszą powieść pisarki. „Empuzjon” przed premierą tu i ówdzie odkrywał się we fragmentach – dzięki czemu, nim książka została wydana, mogłam się nią cieszyć wielokrotnie.
Pierwszy raz, kiedy okazało się, że oto akcja powieści rozgrywa się w Sokołowsku – osadzie, do której od czasu do czasu zaglądałam, jeżdżąc z Wrocławia tuż za czeską granicę na małe zakupy. Każdy, kto wie, jak ciekawym miejscem jest dawne sanatorium w Sokołowsku, z pewnością domyśli się, iż w powieści specyficzny klimat tej odciętej od świata wsi jest walorem podstawowym.
Po raz drugi ucieszyłam się już na początku lektury – od pierwszych kart tekstu czuć, że to Tokarczuk: Dolny Śląsk, niezbyt znana miejscowość, zwykłe ludzkie sprawy, problemy i tajemnice, nieustanna obserwacja natury… No i moc, wobec której człowiek (póki co) nadal bywa bezradny, dyktuje ludziom własne warunki i od czasu do czasu upomina się o swoje.
Tak było w powieści „Prowadź swój pług przez kości umarłych”, tak jest również w „Empuzjonie”. Młody, nieco zagubiony student ze Lwowa – Mieczysław Wojnicz – jesienią 1913 roku przyjeżdża do sanatorium w Sokołowsku, by leczyć się z gruźlicy. Trafia do pensjonatu dla panów i zanim jeszcze rozezna się w swym nowym otoczeniu, już zostaje skonfrontowany ze śmiercią. W nieznanych okolicznościach umiera bowiem żona właściciela pensjonatu.
Sam wdowiec oraz inni mieszkańcy hoteliku wydają się niezbyt zaskoczeni tym tragicznym wydarzeniem. Mieczysław próbuje więc samodzielnie poszukać prawdy. Jest to o tyle trudne, że jego najbliżsi towarzysze przejawiają wręcz podejrzaną niechęć do kobiet jako istot niższych. Ich komentarze tworzą dość specyficzny zbiór trywialnych opinii na temat kobiecości, które byłyby nawet zabawne, gdyby nie fakt, iż niektóre z nich z niepokojącym natężeniem krążą sobie w najlepsze w niektórych współczesnych mediach (ponad sto lat po opisywanych wydarzeniach!).
Kuracjusze oczywiście są mężczyznami samotnymi, stąd zapewne zawziętość w komentowaniu spraw płci. A że Sokołowsko ma własną legendę – opowieść o czarownicach, które szukając ofiar, być może błąkają się po okolicznych lasach – pensjonariusze mają czym zapełnić leniwie płynące dni i nieustająco powracają do tematu kobiecości. Mężczyźni, popijając dość często nalewkę o wieloznacznej nazwie „Marzenie”, nie bardzo wiedzą, kto kreuje sokołowską rzeczywistość – oni sami czy jakaś siła wyższa, a może natura, której siła ma uzdrowić ich schorowane ciała.
W „Empuzjonie” każdy ma jakąś tajemnicę, dlatego akcja nieuchronnie zmierza ku katastrofie. Szczegółów oczywiście nie podam, mogę jedynie powiedzieć, że autorka naprawdę mistrzowsko buduje napięcie – czujemy, że coś się wydarzy, nawet trochę się domyślamy, ale zaskoczenie i tak jest spore – jak na dobrą powieść przystało.
Książkę Tokarczuk możemy przeczytać na kilku poziomach – fabularnym, społecznym, filozoficznym, intertekstualnym – dla mnie to przede wszystkim powieść o tolerancji i szacunku do tego, co istnieje obok nas. Gdy kuracjusze zgodnie z zaleceniami spacerują po ścieżkach wokół Sokołowska, nieustannie burzą porządek przyrody.
Obserwując i obmawiając siebie nawzajem, niszczą harmonię miejsc, w których każdy mógłby odzyskać spokój. No, ale tak to już jest z nami ludźmi – gdziekolwiek postawimy stopę, tam rozpoczyna się proces rozpadu. „Empuzjon” jest też głosem w dyskusji na temat równości. Czy sto lat temu, czy dziś temat ten wymaga edukowania – i to jest mój trzeci powód do radości z lektury najnowszej powieści Olgi Tokarczuk.
Agata Bednarczyk