post-title Krzysztof Gruca: „Oprócz biurokracji nic mi nie straszne“

Krzysztof Gruca: „Oprócz biurokracji nic mi nie straszne“

Krzysztof Gruca: „Oprócz biurokracji nic mi nie straszne“

Rozmowa z nowym kierownikiem Szkoły Polskiej

 WYWIAD MIESIĄCA 

Szkoła Polska przy Ambasadzie RP w Bratysławie, działająca od 2003 r., ma nowego kierownika. Został nim Krzysztof Gruca. Po szesnastu latach kierowania placówką pożegnała się z nią jeszcze w czerwcu Monika Holzwieser.

Przypomnijmy, nauka w tej szkole odbywa się w soboty, nauczanie jest bezpłatne, a uczniowie na koniec roku szkolnego otrzymują świadectwa, wydawane przez Ministerstwo Edukacji Narodowej w Polsce.

Co czeka tę placówkę od nowego roku szkolnego? Z jakimi wizjami obejmuje swoje stanowisko nowy kierownik?

 

Czy Szkoła Polska zwołuje swoich uczniów na lekcje dzwonkiem?

Nie, nie mamy dzwonka, ale może sobie sprawimy taki ręczny. (śmiech)

 

Chciałam zapytać, kiedy zadzwoni pierwszy dzwonek w nowym roku szkolnym. (śmiech)

Ten pierwszy symboliczny dzwonek zadzwoni dopiero 10 września, a to znaczy, że nasi uczniowie mają trochę przedłużone wakacje.

 

Obejmuje Pan stanowisko kierownika, ale nie jest Pan kimś nowym w tej szkole.
Pracuję w niej od dwóch lat jako nauczyciel wiedzy o Polsce. Uczyłem klasy od pierwszej do trzeciej w nauczaniu zintegrowanym oraz starsze roczniki szkoły podstawowej.

 

Jak Pan oceniał to miejsce pracy do tej pory?

Bardzo dużo się zmieniło w moim podejściu do szkoły. Ponieważ na co dzień mieszkam i pracuję w Wiedniu, była to dla mnie praca dodatkowa. Owszem, bardzo miła, bo lubię uczyć, ale na początku traktowałem ją  jako szybki sobotni wyskok do Bratysławy, by potem szybko wrócić do domu.

Dopiero później zacząłem zauważać i odkrywać uroki tego pięknego miasta z ciekawymi ludźmi. Teraz mogę powiedzieć, że czuję się jak Jean-Claude Van Damme w reklamie volvo, stojący na dwóch ciężarówkach w rozkroku. (śmiech)


Można tak funkcjonować?

Robię to od dwóch lat, czyli można.

 

Jak Pan się znalazł w Wiedniu i czym się tam Pan zajmuje?

Pochodzę z malutkiej miejscowości Wysoka, leżącej niedaleko Rabki, czyli w okolicach Nowego Targu. W 2013 r. wyruszyłem do Wiednia za miłością mojego życia – Joanną, moją żoną. W pewnym momencie musieliśmy zdecydować, czy chcemy być w Austrii, czy w Polsce. Wybór padł na Austrię.

W Wiedniu pracuję dla spółdzielni mieszkaniowej, w której troszczę się o administrowane przez nią obiekty.

 

Jak się zrodził pomysł na pracę w szkolnictwie?

Ponieważ byłem dzieckiem słabego zdrowia, mama sugerowała mi, bym został nauczycielem. Dlaczego mój wybór padł na historię? To zasługa pierwszej nauczycielki tego przedmiotu, która potrafiła mnie zainteresować lekcjami, a kiedy zobaczyłem, że z łatwością zdobywam dobre oceny, obrałem ten kierunek.

 

Gdzie Pan studiował?

Skończyłem Papieską Akademię Teologiczną w Krakowie. Dziś ta uczelnia nosi nazwę Uniwersytet Papieski Jana Pawła II.

 

Który okres w dziejach historii Pana najbardziej fascynuje?

Przed kilkunastu laty zajmowałem się przełomem starożytności i średniowiecza. Bardzo mnie interesowało przejście z jednej epoki w drugą. Nawet pracę magisterską poświęciłem temu okresowi, pisząc ją w oparciu o listy papieża Grzegorza Wielkiego. Mówi się o nim, że był ostatnim papieżem starożytności i jednocześnie pierwszym średniowiecza. Zmarł w 604 r. n.e.

W oparciu o jego listy opisywałem Italię w tamtych burzliwych czasach. Później zainteresowałem się karykaturą jako źródłem historycznym. Szczególnie interesuje mnie kościół katolicki w karykaturze komunistycznej okresu PRL, a konkretnie czasy stalinizmu.

 

Miał Pan doświadczenia w pracy pedagogicznej, zanim przyjechał do Bratysławy?

Tak, miałem szczęście pracować przez rok w szkole podstawowej i gimnazjum w mojej rodzinnej miejscowości Wysoka. Później pracowałem w IX Liceum Ogólnokształcącym w Krakowie i przez trzy lata w prywatnej szkole „Scherzo“, także w Krakowie.

 

Rozumiem, że porzucił Pan pracę w szkolnictwie na rzecz ukochanej i nowego życia w Wiedniu, a Bratysława dała Panu szansę powrotu do zawodu?

Właśnie tak! Doceniam to. Bratysława wpisuje się w moje życie na plus, choć nie od razu tak to postrzegałem. Teraz nawet moja żona zachwyca się tym miastem, choć wcześniej niezbyt chętnie chciała tu przyjeżdżać.

 

Jak zamierza Pan kierować szkołą w Bratysławie będąc na co dzień w Wiedniu? Widzi Pan to jako utrudnienie?

Na pewno z dużym zaangażowaniem będę kierował tą placówką. Zostałem kierownikiem szkoły nie dlatego, że bardzo tego chciałem, ale dlatego, że nikt inny nie podjął się tego wyzwania. Jeśli pojawi się ktoś na miejscu, kto z chęcią zostanie kierownikiem, z radością oddam stanowisko. Mam tutaj pewne skojarzenie z osobą papieża Grzegorza Wielkiego.

W liście do Teoktysty, siostry cesarza Maurycjusza, który zatwierdził jego wybór na Stolicę Piotrową, napisał: „Najjaśniejszy pan, cesarz, kazał małpie, aby stała się lwem”. Porównywanie się z tym wybitnym papieżem było by pewnym nadużyciem, ale za dziesięć miesięcy możemy sprawdzić, czy w moim przypadku dojdzie do przeobrażenia w lwa. (śmiech)

 

Jak Pan natrafił na tę pracę?

Wraz z żoną działaliśmy przy pewnej parafii w Wiedniu, gdzie po polskiej mszy poznałem panią kierownik Monikę Holzwieser. Kiedy dowiedziała się, że jestem nauczycielem, zaproponowała mi pracę w Szkole Polskiej w Bratysławie.

Obejmuje Pan stanowisko kierownika, mając zapewne swoją koncepcję dotyczącą tego, jak szkoła ma działać. Jak się te plany rysują?

Najważniejsze jest oczywiście nauczanie, ale ja chcę także postawić na integrację. Pomysłów jest sporo. Zacznę je wymieniać od tego, co już się sprawdziło, czyli tegorocznego pikniku szkolnego, który pokazał, jaki mamy potencjał w rodzicach i nauczycielach. Mam nadzieję, że to wydarzenie stanie się tradycją szkolną. Chcę pogłębić i bardziej rozwinąć współpracę między szkołą a Instytutem Polskim w Bratysławie, ambasadą RP, a także „Monitorem Polonijnym“.

Mam już nawet pewne plany związane z warsztatami dziennikarskimi. Pierwsze scenariusze takich działań powstają. Stawiam też na rodziców naszych podopiecznych, bo wiem, że wielu z nich ma ciekawe pasje i hobby, które mogliby przedstawić w szkole. Już w zeszłym roku zaczęliśmy tworzyć szkolne wiadomości, chcąc je zamieszczać na kanale YouTube, ale niestety przyszedł lockdown i nam te plany pokrzyżował. Chciałbym do tego w tym roku wrócić.

A może uda nam się wydać szkolną gazetkę lub zorganizować kółka zainteresowań dla dzieci – pisarskie, muzyczne, plastyczne – czy też warsztaty fotograficzne lub dziennikarskie?

Chciałbym też, żeby w sposób szczególny eksponować patronów danego roku. W zeszłym roku przygotowaliśmy cztery mini wystawy, w tym roku te działania zostaną powtórzone. Dobrym pomysłem byłaby akcja czytelnicza dla dzieci lub wspólne nagranie słuchowiska.

Pomysły te trzeba teraz uporządkować, wyznaczyć cele działań, terminy i sukcesywnie je realizować! Wiadomo, to jest tylko plan, ale mam ogromną nadzieję, że uda się go zrealizować i że pomogą mi w tym koleżanki z pracy i rodzice.

 

Ambitne plany! Ilu nauczycieli pracuje w szkole, a ilu uczniów uczęszcza obecnie do niej?

Obecnie pracuje troje nauczycieli a dzieci jest ok. 50. To dosyć mała społeczność szkolna, więc plusem jest, że praktycznie wszyscy się znają, przyjaźnią, spotykają także na innym gruncie, a to daje ogromną siłę takiej małej grupie. W porównaniu z Wiedniem, gdzie do polskiej szkoły uczęszcza ok. 500 uczniów, to ogromna różnica.

 

Czyli ta kameralność to atut?

Zdecydowanie! Nawet mój syn na lekcje dojeżdża z Wiednia do Bratysławy i dobrze się tu czuje.

 

Rodzice uczniów bratysławskiej szkoły chwalili pewien luz, rodzinną atmosferę, która panowała tu za Pańskiej poprzedniczki. Zamierza Pan wprowadzić większą dyscyplinę?

Nie chcę zmienić atmosfery, bo właśnie jej rodzinny charakter działa jak magnes.

 

Równolegle z zajęciami szkoły polskiej od kilku lat odbywały się w tym samym budynku zajęcia dla przedszkolaków w ramach Klubu Małego Polaka. Obecnie ważą się losy tej inicjatywy. Jak Pan się zapatruje na te działania Klubu Polskiego?

Jestem zdecydowanie za tym, by te zajęcia odbywały się nadal! Zrobię wszystko, żeby ta inicjatywa nie upadła. To jest również w interesie szkoły, ponieważ w ten sposób dzieci, osiągnąwszy odpowiedni wiek, płynnie przechodzą do naszej placówki.

Byłem bardzo zaskoczony liczbą polskich rodzin z dziećmi, kiedy w tym roku po raz pierwszy wziąłem udział w zlocie Polonii w Kočovcach. Myślałem, że spotkam tam tylko uczniów naszej szkoły, a tymczasem większość to były dzieci, które z polską szkołą nie mają nic do czynienia.

Jak więc zachęciłby Pan dzieci i rodziców, by chcieli poświęcić sobotę na naukę w polskiej szkole? Co, oprócz edukacyjnych walorów, jest jej atutem?

Atutem mogą być różne zajęcia pozalekcyjne – warsztaty, kółka zainteresowań – na których dzieci mogą zdobywać nie tylko wiedzę z historii czy języka polskiego, ale także rozwijać swoje zainteresowania. To powinno zachęcić nowe osoby do przyjścia do nas. Jeśli zajęcia są ciekawe, to nawet wstawanie w sobotę rano czy dojazd, nie będą straszne, a weekend nie zostanie uznany za stracony.

 

Których przedmiotów uczycie w szkole?

Języka polskiego oraz wiedzy o Polsce, który to przedmiot stanowi połączenie historii, geografii i wiedzy o społeczeństwie w kontekście polskim.

 

Czy dojdzie nowy przedmiot, historia i teraźniejszość, który w Polsce, jeszcze zanim został wprowadzony do szkół, wywołał kontrowersje?

Ten przedmiot w Polsce wejdzie w zakres nauczania w klasach licealnych, ale szkoły polskie działające za granicą jeszcze nie dostały wytycznych w tej sprawie.

 

Z naszej rozmowy wnioskuję, że jest Pan pełen energii do pracy, ale czy jest coś czego Pan się obawia?

Biurokracji. Nigdy jej nie lubiłem, ale będę musiał się przełamać i zaprzyjaźnić z nią. Pozostałe wyzwania mi nie straszne, wręcz przeciwnie, jestem pełen nadziei i optymizmu.

Małgorzata Wojcieszyńska

zdjęcia: Marek Kalisz

MP 9/2022