post-title Stano Stehlik – człowiek, któremu muzyka w duszy gra

Stano Stehlik – człowiek, któremu muzyka w duszy gra

Stano Stehlik – człowiek, któremu muzyka w duszy gra

 WYWIAD MIESIĄCA 

Fotograf, grafik i współtwórca „Monitora Polonijnego“. Słowak obecny w naszym środowisku od wielu lat. Członek zespołu JaBlCo, występujący podczas różnych wydarzeń kulturalnych, w tym także Klubu Polskiego. Wychowawca i współorganizator artystycznego obozu letniego dla dzieci polonijnych. Flecista, od kilku lat realizujący się jako kompozytor. Jego utwory znalazły się na trzech płytach wydanych przez Klub Polski. W kwietniu premierę miała kolejna, czwarta płyta wydana przez klub, zatytułowana „Bardzo ważna rzecz“ z jego piętnastoma piosenkami. Dzięki tym projektom łączy środowisko polskich i słowackich muzyków. O fascynacjach muzycznych i obecności w środowisku polonijnym rozmawiamy ze Stanem Stehlikiem.

 

Pamiętasz, jak pojawił się pomysł nagrania pierwszej płyty i jak to się wszystko zaczęło?

Osiem lat temu kolega ze słowackiej grupy JaBlCo zaproponował mi, bym dołączył do zespołu. Przypomniało mi się wtedy, że mam skomponowaną przez siebie jedną piosenkę. Potem stworzyłem kolejną. Któregoś razu, gdy jechałem samochodem, pomyślałem, że skoro skomponowałem dwa utwory, to może napiszę więcej. Na szczęście całkiem niezłe pomysły przychodziły mi do głowy i spokojnie mogliśmy wystartować z pierwszym projektem muzycznym.

 

Jak powstają Twoje kompozycje?

Pomysły muzyczne przychodzą mi do głowy w różnych momentach. A kiedy taki moment następuje, szukam ustronnego miejsca, by sobie tę melodię zagwizdać do telefonu. Jeśli tego nie nagram, to po kilku minutach pomysł znika. Któregoś razu pomysł pojawił się, kiedy leciałem samolotem, tuż przed jego lądowaniem. By tej melodii nie stracić, cały czas ją sobie śpiewałem pod nosem. Potem szybko pobiegłem do toalety, żeby ją sobie nagrać (śmiech).

Zdjęcie: Agnieszka Stefańska

Czy inspiracją dla Ciebie były jakieś osoby lub wydarzenia?

Nie. To po prostu przychodzi z góry. To jest moment. Jak mówi Quincy Jones, jest taka chwila, kiedy przychodzi fajny pomysł. Jeśli w tej chwili go nie złapiesz, nie zapamiętasz, odejdzie do innego kompozytora.

 

Na płytach z Twoimi kompozycjami słyszymy różne style muzyczne. Czy podróże miały wpływ na tę różnorodność twórczą?

Dawniej był mniejszy dostęp do światowej muzyki. Gdy komuś wujek przysłał płytę z zagranicy, to kopiowało się ją na kasety. Miałem to szczęście, że jako nastolatek znałem kilka osób, które lubiły jazz i bossa novę, więc zacząłem słuchać tej muzyki i się nią ekscytować. Potem, na początku lat 90., rok spędziłem w USA, odwiedzając różne miasta. W każdym z nich było jakieś radio jazzowe, freejazzowe i smoothjazzowe. Słuchałem tej muzyki, nagrywałem sobie na kasety, które mam do dziś. I pewnie dzięki temu, że wtedy tak się syciłem tą muzyką, dziś słychać jej echa w moich utworach. Na świecie jest tyle różnorodnej i dobrej muzyki, ale 90 procent ludzi słucha tylko tej, nadawanej przez komercyjne stacje radiowe. Nie mam tego nikomu za złe, tylko uważam, że to strata dla ludzkości, że nie dociera do niej nic poza komercją.

 

Jaki wpływ na Twoją muzyczną twórczość ma Polska i to, co robisz już od tylu lat dla Klubu Polskiego i Polonii mieszkającej na Słowacji?

Mam żonę Polkę, znam ten kraj, muzykę i kulturę. Dzięki temu wszystkiemu udało mi się połączyć Polaków i Słowaków w projekcie muzycznym. Podobnie jak mój kolega, który kiedyś uwierzył we mnie i dzięki któremu gram na flecie, tak ja zaufałem wszystkim, którzy śpiewają moje utwory. Jak ktoś chce śpiewać, to go do tego zachęcam.

 

Jak zaczęła się Twoja przygoda z muzyką? Dlaczego wybrałeś flet?

Pamiętam, jak w przedszkolu nauczycielka sadzała mnie przy pianinie i mówiła: „Stano, zagraj coś dzieciom”. Zamiast nut otwierałem dziecięcą encyklopedię z obrazkami i improwizowałem, a dzieci chętnie mnie słuchały.

W podstawówce mama posłała mnie do szkoły muzycznej. Miałem zajęcia z gry na gitarze i pianinie. Na pierwszej lekcji nauczyciel gitary nauczył mnie jednego utworu. Ten potem odtwarzałem na kilku kolejnych lekcjach. Gdy zdałem sobie sprawę, że nauczyciel tego nie zauważył, to przez pół roku grałem ciągle ten sam utwór. Gitara mnie nie oczarowała.

W szkole średniej spotkałem kolegę, który grał na saksofonie, a jego dziewczyna na flecie. To właśnie ona została moją nauczycielką. Kiedy byłem w wojsku, to przez dwa lata grałem na flecie w zespole wojskowym. To nie był jakiś ansambl, ale trzyosobowa grupa składająca się z Czecha, który grał na gitarze basowej, Morawiaka – gitarzysty i śpiewaka oraz Słowaka – flecisty. Ja inklinowałem w kierunku jazzu, Morawiak fascynował się folkiem, a Czech lubił heavy metal, byliśmy więc zespołem heavy-folkowym.

Występowaliśmy przy różnych okazjach, raz nawet dostaliśmy jakąś nagrodę. To była dla mnie świetna motywacja, by grać. W wojsku grałem na flecie chińskiej produkcji, a potem kupiłem sobie flet marki Yamaha i do dziś na nim gram.

 

Czy muzyka była obecna w Twoim rodzinnym domu?

Moja mama śpiewała w zespole pieśni i tańca Lúčnica. Tam poznała tatę, który grał na skrzypcach. Grał także w każdą niedzielę w kościele i śpiewał w chórze w filharmonii. Ja jestem grafikiem, fotografem i muzykiem, a mój tata był inżynierem chemikiem i muzykiem. Zmarł, gdy miałem 7 lat. Bardzo chciałem być taki jak on i wszystkim opowiadałem, że też będę inżynierem chemikiem, dopóki w szkole nie pojawiła się chemia (śmiech). Ale chociaż to zamiłowanie do muzyki odziedziczyłem po nim.

Zdjęcie: Robert Porada

Jakie są Twoje najpiękniejsze muzyczne wspomnienia, których doświadczyłeś w życiu?

Gdy miałem 20 lat, kolega, który dziś jest dyrygentem, wziął mnie na koncert Carmina Burana. Potem olbrzymie wrażenia na mnie wywarły koncerty amerykańskiego gitarzysty i piosenkarza Georga Bensona w Wiedniu, Pata Metheny w Pradze.

Co roku chodzę na Dni Jazzu w Bratysławie. Od 30 lat przygotowuję biuletyn na nie, który stanowi wkładkę do  dzienniku SME, w którym pracowałem od jego powstania. Mój projekt wkładki tak się spodobał, że mimo iż w SME już nie pracuję, to i tak co roku ją robię. W zamian za to dostaję wejściówki na Jazzaki. Można więc rzec: przez grafikę na muzykę.

 

Twoje kompozycje znalazły się na trzech płytach: „Za górami, za lasami, za Tatrami“, „Tu i tam“ i najnowszego „Bardzo ważna rzecz“. Która z nich jest dla Ciebie najważniejsza, która jest twoją ulubioną?

To taka ewolucja. Pierwsza płyta była realizowana spontanicznie. Wtedy byłem zadowolony z tego, co udało się osiągnąć, bo przecież nigdy wcześniej nie nagrałem żadnej płyty. Podczas nagrywania tej drugiej miałem już doświadczenie i byłem pewniejszy siebie. Przy trzeciej płycie to już poszło gładko. Każda płyta jest fajna, ale według mnie ostatnia jest najlepsza.

 

Co lubisz bardziej: pracę nad nowym albumem czy wykonywanie muzyki na żywo?

Bardzo lubię proces twórczy, kiedy poszczególne elementy składa się w całość. Najpierw pojawia się pomysł, potem próbuję go zagrać na pianinie, by następnie zapisać w komputerze. Następnie razem z kolegą z zespołu Jankiem Morávkiem tworzymy akordy, które są podstawą do dalszej pracy nad utworem.

W końcu pojawia się tekst. Decyduję, który fragment utworu to refren, a który zwrotka. Wtedy kompozycja nabiera sensu i tak powstaje piosenka. Następnie utwór przesyłam do aranżera, który opracowuje partytury dla smyczków, a gitarzysta i basista dodają brzmienie swoich instrumentów. Gdy otrzymuję utwór z powrotem, często odsłuchując go, mam gęsią skórkę. To jest dla mnie ten najbardziej ekscytujący moment.

 

Opowiedz, proszę, o różnorodności, która jest tak widoczna w Twoich kompozycjach i projektach.

Kiedy do projektu włączają się amatorzy – czy to muzycy, czy wokaliści – często jest to o wiele ciekawsze, niż gdyby w nim brali udział tylko profesjonaliści. Ja wiem, że to, co robimy, nie jest doskonałe, ale jest autentyczne. W tym projekcie wyjątkowe jest to, że jest on multikulturowy, oraz to, że występują w nim zarówno dzieci, jak i dorośli, amatorzy oraz profesjonalni muzycy. Z tego wszystkiego powstaje coś niesamowitego.

Starałem się, żeby ten projekt jak najbardziej spełniał wymagania Funduszu wspierającego kulturę mniejszości narodowych, dlatego na płycie zabrzmiał nie tylko język polski, który oczywiście jest dominujący. W ramach polskiej mniejszości są osoby, które znają różne inne języki (np. węgierski czy ukraiński).

Dlatego na ostatniej płycie znalazł się także akcent ukraiński. Podoba mi się, że jest to tak bardzo różnorodny projekt. Pomysł był taki, że każdy, kto chciał i potrafi śpiewać, mógł spróbować swoich sił. Potem, po wysłuchaniu nagrań demo, zdecydowałem, który utwór pasuje do którego wykonawcy.

Zdjęcie: Agnieszka Stefańska

 

Gdyby jeden ze skomponowanych przez Ciebie utworów mógł zostać wykonany w jednej z najbardziej prestiżowych na świecie sal koncertowych, np. w nowojorskiej Carnegie Hall, to który utwór byś wybrał?

To bardzo trudne pytanie. Mógłbym wskazać trzy lub cztery utwory, których bym nie polecił (śmiech), ale pozostałe są bardzo dobre i wszystkie się nadają. Oczywiście przy odpowiedniej aranżacji.

 

Do współpracy nad płytami zaprosiłeś znanych słowackich muzyków. Gdybyś mógł zaprosić polskich cenionych artystów, to kogo byś wybrał?

Słowackich muzyków, którzy wzięli udział w tych projektach, znam od lat. Z gitarzystą basowym Jurajem Griglakiem, którego ojciec urodził się w Polsce, znamy się od ponad 40 lat. Saksofonista Marián Jaslovský to też stara znajomość. Raz zaprosiłem do współpracy znanego słowackiego trębacza, ale nic z tego nie wyszło. Po prostu nie zawsze wszystko się udaje.

Z polskich artystów zaprosiłbym Staszka Sojkę, Zbigniewa Wodeckiego, który był według mnie genialny, albo Annę Marię Jopek. W Polsce jest mnóstwo dobrych muzyków. Gdy 20 lat temu kolega polecił mi Grzegorza Turnaua, od razu kupiłem wszystkie jego płyty, których słucham do dziś. Jego muzyką też się inspiruję.

 

Stano, Ty czarujesz muzyką, która jest pełna emocji i wzruszeń…

Staram się. Jak tworzę muzykę, to nie trzymam się żadnych reguł ani określonego gatunku. Zależy mi na tym, aby moja muzyka była piękna, łagodna i wpadająca w ucho. Tworzę muzykę, którą czuję, i cieszę się, kiedy podoba się ona innym.

 

Co Cię najbardziej ekscytuje podczas nagrań studyjnych?

To, co wymyślam i mam w głowie, na końcu procesu twórczego wygląda często zupełnie inaczej. To jest taka synergia, ponieważ każda osoba zaangażowana w projekt dodaje coś od siebie. Ja wymyślam muzykę, którą staram się doszlifować, ale ostateczny efekt to praca wszystkich muzyków, autorów tekstu i wykonawców piosenek.

Zdjęcie: Robert Porada

Porozmawiajmy teraz o Twoim ostatnim albumie „Bardzo ważna rzecz”, na którym znalazło się piętnaście Twoich kompozycji. Czym nas chcesz zaskoczyć?

Tu dominujący jest kwartet smyczkowy Laugaricio. Pojawili się też nowi wokaliści, jak Ryszard Zwiewka czy Piotr Michna, a ja jestem otwarty na wszystkich, którzy chcą śpiewać. Jeśli chodzi o zaskoczenie, to zdecydowanie duet Ewy Sipos i Natalii Konicz-Hamady.

 

Wspominasz jakiś niezwykły moment, może najbardziej wzruszający, którego doświadczyłeś podczas nagrywania tej płyty?

To był dzień, kiedy słuchałem kwartetu smyczkowego, nagrywającego wszystkie moje kompozycje. Bardzo się wzruszyłem, słysząc, jak się urzeczywistniają moje myśli muzyczne.

 

Masz już w głowie pomysł na kolejną płytę?

Mam zarejestrowanych w SOZA (Slovenský ochranný zväz autorský, odpowiednik polskiego ZAIKS-u)  45 piosenek, a w szufladzie i w telefonie zanotowanych kolejnych 50 utworów. Jeśli będę miał okazję nagrać kolejną płytę, to trochę zwolnię i zrobię coś bardziej prostego, kameralnego. Spełniłem się na tych trzech płytach, ale nie ukrywam, że marzę o tym, by powstały kolejne.

Codziennie przychodzą mi do głowy nowe pomysły na kolejne utwory, ale niektórym pozwalam już odejść do innych kompozytorów. Osiem lat temu nie sądziłem, że będę komponował muzykę i nagrywał płyty, a jednak tak się stało. Bardzo się z tego powodu cieszę!

 

Życzę Ci zatem kolejnej płyty i pięknych utworów, które będą nas zachwycać i wzruszać, a nade wszystko, by muzyka zawsze Ci w duszy grała.

Magdalena Zawistowska-Olszewska
Zdjęcia: Agnieszka Stefańska, Robert Porada

MP 5/2023