Uśmiechem zetrzeć łzy

 CO U NICH SŁYCHAĆ? 

Niektóre historie z życia wzięte nadawałyby się na scenariusz filmowy. Perypetie ludzkie o to bardziej zasługują na uwagę, jeśli w obliczu przeciwności losu dana osoba potrafi wyjść z nich z uśmiechem na twarzy. Do takich osób niewątpliwie należy Renata Straková, której życie nie rozpieszczało, ale, jak sama mówi, niczego w życiu nie żałuje. Jest szczęśliwa i nigdy nie zamieniłaby swojej rodziny na inną.

 

Polka ze Słowakiem w Bułgarii

Chciała studiować biologię molekularną, bliscy sugerowali jej, że powinna iść na medycynę, a nauczyciel muzyki widział ją w roli śpiewaczki. Wybrała ogrodnictwo w dalekim, egzotycznym Plovdivie. Tam poznała męża – Słowaka.

„Połączyło nas zamiłowanie do turystyki, a ponieważ Bułgaria to przepiękne góry, wszystkie weekendy spędzaliśmy na pieszych wycieczkach” – wspomina po latach Renata. Pobrali się, a potem, jeszcze na studiach w Bułgarii, urodziła im się córka. „Werusia była pupilkiem międzynarodowej ekipy studentów mieszkających w akademiku” – opowiada Renata.

Po skończeniu studiów zamieszkali w Nowym Mieście nad Wagiem, gdzie mąż Renaty podjął pracę w spółdzielni rolniczej, Renata pracowała przy uprawie i przetwarzaniu chmielu. „Nauczyłam się sadzić chmiel, poznałam cały proces produkcji piwa. To ciekawe doświadczenie” – ocenia.

 

Rodzina nade wszystko

Cztery lata po narodzinach córki przyszedł na świat syn Łukasz. „Do roku był postrzegany jako zdrowe dziecko, ale gdy zac zął chodzić, zauważyliśmy, że jest słaby, powoli stawia kroki” – opisuje Renata. Zaczęły się badania, wyjazdy do klinik w Budapeszcie, do Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, do znachorów. „Żaden rodzic nie pogodzi się z tym, że nie może pomóc swojemu dziecku” – komentuje nasza bohaterka.

„Najpierw były trzy diagnozy, potem już wiedzieliśmy, że to zanik mięśni i dziecko będzie musiało korzystać z wózka“. Do piatego roku życia syn poruszał się samodzielnie. „Powiedziano nam, że to dziedziczne, ale nikt w rodzinie nie był chory“ – opisuje Renata. „Sądzę, że na chorobę Łukasza mógł mieć wpływ wybuch elektrowni w Czernobylu, byłam wtedy w piątym miesiącu ciąży i odwiedziłam moją rodzinę w Polsce. Wtedy mogło dojść do zmian genetycznych”.

W takich sytuacjach medycyna jest bezradna. W tym też czasie państwo Strakovie przeprowadzili się do Trenczyna. „Zamieszkaliśmy w tej samej dzielnicy, co moi teściowie. Teściowa, moja największa przyjaciółka, bardzo nam pomagała“. Ich życie przewróciło się do góry nogami. Mieszkanie dostosowali do potrzeb syna – zamontowali podnośniki w sypialni, w łazience. Nagle zobaczyli, z ilu barier składa się świat i jak trudno jest je pokonywać na wózku.

„Teraz wszyscy moi bliscy obserwują świat pod kątem Łukasza i dzwonią do mnie z informacjami, gdzie jest odpowiedni dojazd na plażę, gdzie są podjazdy, dokąd możemy pojechać na wakacje” – opisuje Renata. „Nawet wózek elektryczny, który Łukasz dostał w wieku 15 lat, musieliśmy kupować pod kątem rozmiarów windy u nas w bloku – jego rozmiar dopasowany jest prawie co do milimetra“.

Te kosztowne rozwiązania (wózek elektryczny sięga ceny małego samochodu!) pozwalają Łukaszowi na samodzielność, wyjazdy do miasta. W zeszłym roku Łukasz skończył 18 lat. Obecnie, ponieważ uczy się w bratysławskiej szkole ekonomicznej, mieszka w Ośrodku dla Niepełnosprawnych.

„Dzieci na wózkach rekompensują swoje inwalidztwo duchem i ponadprzeciętną inteligencją“ – twierdzi Renata i jest przekonana, że Łukasz w przyszłości, po skończeniu szkoły będzie mógł, podobnie jak jego koledzy, pracować w domu przy komputerze. Ma zdolności językowe i już teraz jest dobrym informatykiem. Renata jest dumna ze swojej rodziny.

„Ta sytuacja nas bardziej zbliżyła do siebie“ – mówi, kryjąc wzruszenie. Ona wie, że w takich okolicznościach dochodzi do swoistego sprawdzianu miłości i jako przykład podaje rodziny znajomych dotknięte chorobą swoich dzieci, które rozpadały się po latach.


Co może robić na Słowacji Polka po studiach w Bułgarii?

Renacie życie przyniosło wiele możliwości pracy, a ponieważ nigdy nie bała się ryzyka, podejmowała wiele wyzwań. Pracowała jako zwykły robotnik w ogrodnictwie. „Kierownictwu przeszkadzało to, że jestem inżynierem. Bali się, że może będę aspirować do wyższego stanowiska, ale ja chciałam po prostu robić to, co lubię“ – opisuje.

Pracowała w Domu Opieki Społecznej, jako rehabilitantka w przedszkolu z dziećmi niepełnosprawnymi, prowadziła szkolenia pracowników sieci handlowych, w Domu Kultury uczyła dzieci języka niemieckiego. Potem dostała propozycję pracy w szkole podstawowej, gdzie uczyła sadownictwa, biologii, muzyki, plastyki i geografii. „Kiedy poszłam na zastępstwo do klasy trzeciej, gdzie miałam uczyć słowackiego, bardzo się obawiałam” – wspomina Renata.

Było to w okresie przedświątecznym, więc postanowiła zapoznać dzieci ze zwyczajami ludowymi z Wielkopolski, skąd pochodzi. „Następnego dnia podeszła do mnie uczennica i powiedziała, że to była najciekawsza lekcja języka słowackiego. To był dla mnie największy komplement” – mówi z dumą Renata. W tym roku nasza bohaterka ukończyła dwuletnie uzupełniające studia pedagogiczne.

 

Spotkanie przy „polskiej kawce“

Podczas szkolnej imprezy swoich dzieci poznała Polkę – Teresę Pavlasek, z którą postanowiły umieścić ogłoszenie w gazecie regionalnej o spotkaniu przy „polskiej kawce“. „Myślałyśmy, że nikt nie przyjdzie, ale okazało się, że w umówionym miejscu czekało na nas osiem osób!“. Zaczęli spotykać się co miesiąc pod trenczyńską bramą i wspólnie chodzić do kawiarni. Razem też odwiedzali panią Marię Holoubkovą-Urbasiównę, Polkę, która dożyła wieku 106 lat!

Potem nawiązali kontakt z istniejącym już Klubem Polskim i zostali przyjęci w jego szeregi, a Renata została prezesem stowarzyszenia regionalnego. „To wielka satysfakcja przygotowywać imprezy polskie, dzięki którym pokazujemy swoją przynależność narodową“ – mówi Renata, nie kryjąc dumy z tego, że jest Polką.

Rozsiewa optymizm i tryska energią, wyjaśniając: „Mam to po ojcu. Wierzę, że wszystko to, co złe, obróci się na dobre. Kocham ludzi, otaczam się ludźmi, którzy myślą pozytywnie“.

Małgorzata Wojcieszyńska

MP 1/2005