post-title Kain i Abel po polsku

Kain i Abel po polsku

Kain i Abel po polsku

 KINO OKO 

O filmie „Wymyk” mówiono i pisano dobrze, ale nie chciałam się nastawiać zbyt pozytywnie, żeby potem nie czuć rozczarowania. To, co zobaczyłam, przerosło moje oczekiwania. Dla czekającego na dobry film widza jest to nie tylko światełko w tunelu, ale wielki reflektor wymierzony prosto w jego twarz.

„Wymyk” w reżyserii Grega Zglińskiego, z rewelacyjnym Robertem Więckiewiczem w roli głównej, to bardzo prosta, wręcz kameralna historia dwóch skłóconych ze sobą braci, stopniowo przeradzająca się w dramat psychologiczny o winie i karze.

Gdzieś na podwarszawskiej prowincji dwaj bracia wspólnie prowadzą założoną przez ojca firmę komputerową. Młodszy, Jerzy (Łukasz Simlat), skończył studia, mieszkał w Ameryce, ma dwoje dzieci i bez strachu przed nowym wprowadza w firmie rozmaite innowacje. Starszy, Alfred (Robert Więckiewicz), mocno osadzony w prowincjonalnych realiach, boi się podejmowania ryzykownych decyzji, bratu zazdrości wszystkiego izuje się niedoceniany przez ojca.

Jedyne, co dodaje mu pewności siebie, to typowe męskie zabawy – szybka jazda samochodem i kolekcjonowanie broni. Rutynowe kłótnie braci i konflikty przerywa tragiczny wypadek. Jadąc kolejką podmiejską, są świadkami napaści chuliganów na młodą dziewczynę. Jerzy bez namysłu staje w jej obronie, w efekcie czego zostaje ciężko pobity, a następnie wyrzucony z jadącego pociągu i w stanie krytycznym trafia do szpitala.

Alfred tchórzy, obserwując w osłupieniu rozgrywający się dramat, nie staje w obronie brata. W tym momencie rodzi się pytanie, czy Alfred zawiódł sparaliżowany strachem o własną skórę, czy może podświadomie chciał, aby faworyzowany przez ojca brat dostał nauczkę… I dopiero w tym momencie zaczyna się film, który nie jest historią o konflikcie rodzinnym, ale wielowymiarową opowieścią o wewnętrznym dramacie jednostki, wstydzie, tchórzostwie i niekończących się wyrzutach sumienia.

„Wymyk” jest historią uniwersalną, poruszającą nie tylko temat dobra i zła, winy i kary. Zgliński, podobnie jak robił to w swoich filmach Kieślowski, nie ocenia jednoznacznie głównego bohatera, nie daje wskazówek, czy należy go potępić, czy się nad nim litować. Decyzję pozostawia widzowi, jednocześnie pytając go o jego moralność, o to, jak on sam by się zachował, o jego lęki i obawy.

Ten rewelacyjny film miałam okazję obejrzeć w Wiedniu na LET’S CEE Film Festival. Myślę, że przy okazji warto wspomnieć o tym wydarzeniu kulturalnym, gdyż promuje ono i prezentuje w Austrii filmy z Europy Środkowo-schodniej. Do Wiednia nie jest daleko, a ten festiwal oferuje możliwość obejrzenia dobrych filmów.

A zatem już teraz zapraszam na kolejną jego edycję, która odbędzie się w kwietniu przyszłego roku.  Wówczas będą Państwo mieli okazję sami się przekonać, jak dobre jest kino środkowoeuropejskie, gdyż w ramach festiwalu prezentowane będą ambitne filmy z Polski, Słowacji, Rumunii, krajów bałkańskich i wielu innych. O szczegółach będziemy Państwa informować na bieżąco.

Magdalena Marszałkowska

MP 7-8/2012