post-title Jerzy Stuhr: „Pomyliłem się w wyborze zawodu”

Jerzy Stuhr: „Pomyliłem się w wyborze zawodu”

Jerzy Stuhr: „Pomyliłem się w wyborze zawodu”

 WYWIAD MIESIĄCA 

Na zaproszenie Stowarzyszenia „Polonez” gościł w Wiedniu Jerzy Stuhr, wybitny aktor o wspaniałym dorobku artystycznym, pracujący z najlepszymi polskimi reżyserami, takimi jak Andrzej Wajda czy Krzysztof Kieślowski. Wiele jego kreacji  aktorskich, choćby w „Wodzireju” Feliksa Falka czy „Seksmisji” Juliusza Machulskiego, przeszło do historii polskiej kinematografii.

Od kilkunastu lat Jerzy Stuhr zajmuje się też pisaniem scenariuszy filmowych, książek, a ponadto reżyseruje. W 1982 roku otrzymał nagrodę włoskiej krytyki dla najlepszego aktora zagranicznego za umiejętność interpretacji i nadzwyczajne opanowanie języka włoskiego. W rozmowie z nami opowiedział o swoim austriackim pochodzeniu, walce z chorobą, włoskiej karierze, a ponadto zdradził, co jest jego prawdziwym powołaniem.

 

Nasi czytelnicy są emigrantami i w nowej ojczyźnie swoje kariery zawodowe zaczynali od początku. Nie jest to Panu obce, bowiem Pan, będąc już znanym aktorem w Polsce, rozpoczął nowy etap pracy we Włoszech. Jak przebiegała ta droga zawodowa?

Rzeczywiście w roku 1980 zacząłem drogę zawodową we Włoszech. Zaczynałem wszystko od nowa. Pamiętam pierwszą próbę, jak jedna włoska aktorka mówiła do drugiej, że ten, kto będzie z nimi grał, to podobno jakiś znany aktor z Polski. A ja byłem już po „Wodzireju”, wielu sukcesach teatralnych, pracy z Andrzejem Wajdą…

A tu wszystko od nowa! Ale zdecydowałem się, bo taki był mój głód Europy. Kiedy Włosi dowiedzieli się, że jestem też pedagogiem, zacząłem uczyć w szkołach aktorskich od Palermo po Mediolan.

Przez kilka lat, zawsze przy pełnej sali, grał Pan po włosku „Kontrabasistę” Patricka Süskinda, autora znanego „Pachnidła”. Kiedy pojawiła się propozycja wzięcia udziału w tym projekcie teatralnym?

Na jednym z wielkich jak na tamte czasy włoskich festiwali teatralnych w Parmie zostałem poproszony o wykonanie „Kontrabasisty“ po włosku. Niektórym wybitnym aktorom proponowano wówczas takie recitale. W Parmie byliśmy z przedstawieniem „Zbrodni i kary” w reżyserii Andrzeja Wajdy.

I jak impresario Andrzeja obejrzał to moje wykonanie, od razu powiedział, że przygotuje mi dwuletnie tournée. Jak się potem okazało, trwało ono dłużej. Tournée było bardzo wyczerpujące: jeździłem od Sardynii i Sycylii po Dolomity, a jednocześnie w Polsce cały czas grałem i w filmach, i w Teatrze Starym. Jak miałem to pogodzić?

 

Wiem, że jeździł Pan do Włoch, przesiadając się w Austrii, skąd pochodzi Pańska rodzina.

To prawda, moja prababcia przyszła na świat w miejscowości Schrattenberg, a dwie wsie dalej urodził się mój pradziadek. Pół życia jeździłem przez tereny, z których pochodzi moja rodzina, w drodze do Włoch, które stały się moją drugą ojczyzną, tą zawodową. Wiele razy przejeżdżałem przez miejscowość Poysdorf, która za czasów komunistycznych stanowiła dla mnie pierwszy oddech wolności.

Wydostawszy się z polskich i czeskich zasieków, w Poysdorf oddychałem. Śmiałem się i często mówiłem, że czuję się tu jak w domu. No i okazało się, że gdzieś się odezwały geny. Poysdorf okazał się nie tylko symbolicznym miejscem moich powrotów. Jedna czwarta krwi, która we mnie płynie, jest bowiem austriacka.

 

Jak doszło do współpracy z Haroldem Pinterem? W jego sztuce też grał Pan po włosku.

To była przedziwna przygoda teatralna. Włosi namówili Harolda Pintera, aby wyreżyserował jedną ze swoich sztuk, na co on się zgodził pod warunkiem, że męskiej roli nie będzie grał Włoch. Odnaleźli mnie. Spotkanie z Pinterem było dla mnie wielkim przeżyciem i lekcją! A potem nagle zainteresował się mną włoski film i zacząłem nową karierę filmową.

 

Jak to jest dla aktora grać w obcym języku?

W filmie jest łatwiej. W teatrze to jest trudna sztuka, bo trzeba zmienić trochę swoją mentalność, trzeba myśleć w obcym języku, a nie tłumaczyć z polskiego na ichni. Oczywiście to jest do opanowania, bo tu działa mnemotechnika. Jednak Włosi są wyjątkowo wyczuleni. Tekst po włosku musi być podany w odpowiednim rytmie.

Moi partnerzy sceniczni przyjmą to, że mówię z innym akcentem, inną melodią, ale nie wybaczą mi, jeżeli będę zwalniał lub inaczej rytmicznie ustawiał słowa czy zdania. Właśnie zacząłem zdjęcia do nowego włoskiego filmu, doświadczenie sprawia, że już znam tę technikę, dokładnie wiem, jak wejść z obcymi ludźmi na plan i bez prób złapać z nimi ten wspólny rytm.

 

Czy zdarzyło się Panu pomyśleć, by przenieść się do Włoch na stałe i grać już tylko w tamtejszych teatrach?

Nie mógłbym być na zachodzie aktorem teatralnym. Miałem takie propozycje, a były to czasy trudne w Polsce. Moja żona jest muzykiem, znalazłaby pracę wszędzie, w każdej orkiestrze. Polacy byli wtedy bardzo cenieni jako muzycy, ale ja wiedziałem, że zniszczyłbym się zawodowo, przyjmując zachodni tryb życia.

Za granicą nie ma w ogóle – albo zdarzają się bardzo rzadko – teatry repertuarowe, tzn. takie, w których jest odpowiedni rytm pracy: rano próba nowej sztuki, a wieczorem przedstawienie tej, która została już wcześniej przygotowana. W Polsce rano brałem udział w próbie „Dziadów”, wieczorem grałem „Noc listopadową”, „Emigrantów” – mój mózg ciągle pracował.

A tu? Dwa miesiące, dzień w dzień po dziewięć godzin ciągle próbuje się to samo. Czasami myślałem, że tego nie wytrzymam. A jak sztuka jest gotowa, to zaczyna się ją wystawiać, jeździć z nią po różnych wielkich miastach i małych dziurach… To dopiero jest męka! Codziennie gdzie indziej oczekiwanie do dziewiątej wieczór, by wejść na scenę! To wyniszcza psychicznie. Dobrze, że zabrałem się za pisanie scenariuszy filmowych. Ile ja ich napisałem w podróży! Prawie wszystkie! Bez pisania bym zwariował.

 

Z wykształcenia jest Pan polonistą. Czy pisanie scenariuszy i książek to powrót do dawnych pasji? 

Proszę pani, ja się w ogóle pomyliłem w wyborze zawodu. Powinienem pisać, bo to jest moje prawdziwe powołanie. No, ale inaczej życie się potoczyło. Te scenariusze są takim substytutem, etykietą zastępczą marzeń, ciągot, które mi całe życie towarzyszyły.

 

Co takiego ma pisanie, że w Pana przypadku wygrywa z aktorstwem i reżyserią?

Wolność. Aktor robi to, co reżyser każe. Trzeba włożyć kostium i grać. A w pisaniu jest wolność! Jak człowiek chce, to pisze, nie podoba się to zemnie kartkę i wyrzuci do kosza. A gdy aktor patrzy na ekran i widzi, co zagrał, to już tego zmienić nie może. W pisaniu jest taka cudowna gra wyobraźni – pisarz patrzy na kogoś i myśli: „Każę tej kochać tego i zobaczymy, co się stanie”. I układa tę swoistą krzyżówkę. I to jest piękne.

 

A czy komuś, kto wcześniej stał na scenie, nie przeszkadza, że w trakcie pisania nie słychać braw? Pisząc, jest się przecież samemu ze swoim tekstem i nie można, tak jak w teatrze, obserwować reakcji publiczności. 

Wie pani, brawa to gorzka rzecz. One szybko cichną. Kiedy jestem sam w garderobie, słyszę odgłos tupotu idących do szatni ludzi. Zostaję sam. A te brawa? Pewnie, niektórzy się tym upajają, ale ja nie.

O czym jest najnowsza książka?

To dziennik ostatniego roku mojego życia.

 

Będzie to więc dziennik choroby?

Tak. Dzień po dniu. Ze szpitala do szpitala. To był czas na refleksję, refleksję nad tym, co przeczytałem, co mnie drażni, co mnie boli, co mnie cieszy. Jak już dochodziłem do zdrowia, to wrócił mi mój charakter, co w książce zaowocowało licznymi anegdotami. Poza tym rodziła się moja wnuczka, no i te narodziny są na zakończenie. Książkę skończyłem pisać w kwietniu, w czerwcu była promocja, nagrałem też ją w formie audiobooka.

 

W Polsce czekało na nią sporo osób?

Okazuje się, że tak. Teraz zmieniła mi się trochę grupa odbiorców. Rzesze chorych ludzi czekały na tę książkę, na to, co im powiem. Jakiś czas temu napisała do mnie pewna dziewczyna, której ojciec zmaga się z podobną chorobą, co ja, i chłonie każde moje słowo. Okazuje się, że moje wypowiedzi pomagają niektórym chorym bardziej niż lekarze.

Myślę, że warto było napisać tę książkę dla nich. By pomóc innym, zacząłem mówić o swoich zmaganiach z chorobą. I teraz dzwonią do mnie lekarze z prośbą, bym porozmawiał z tym czy z tamtym chorym. I to chyba, jak do tej pory, moja najważniejsza rola życiowa.

Magdalena MarszałkowskaWiedeń

MP 10/2012

 

Wywiad został przeprowadzony dla miesięcznika austriackiej Polonii „Polonika“.