Polak jest chamem, ale potrafi!

 KINO OKO 

Długo zwlekałam z obejrzeniem filmu Patryka VegiLast minute”. Zwlekałam, bo jak ognia boję się polskich komedii ostatnich lat. A boję się, gdyż od dawna na żadnej się nie śmiałam – jedyne, co czułam, to zażenowanie. Nazwisko reżysera też mnie nie zachęciło.

Poprzednie filmy Vegi – „Ciacho” i „Hans Kloss” – były więcej niż poniżej przeciętnej. „Last minute” nie chciało mi się oglądać, ale ni stąd, ni zowąd nastał listopad, zrobiło się chłodno i wietrznie, więc postanowiłam ogrzać się w egipskim słońcu i dać szansę reżyserowi i jego komedii turystycznej.

Tomek (Wojciech Mecwaldowski) jest wdowcem, a w wychowywaniu dwójki dzieci pomaga mu mama (Aldona Jankowska), która w radiowym konkursie wygrywa wycieczkę do Egiptu dla całej rodziny. Zapowiada się przygoda życia pod palmami, piramidami, a wszystko za darmo, all inclusive!

Prawdziwa komedia żywi się zwrotami akcji i piętrzącymi się pomyłkami, które przydarzają się bohaterom. O tym nie zapomnieli twórcy „Last minute” i naszpikowali film nimi tak obficie, że momentami aż się wylewało. Rodzina ląduje w Egipcie i… zaczyna się koszmar każdego turysty: walizki giną, pokój jest za mały, kuchnia nie wydaje posiłków, a organizator wycieczki plajtuje.

Tomek z rodziną muszą opuścić hotel, nie mają jedzenia, miejsca do spania oraz pieniędzy na bilety powrotne. Wisienką na torcie jest zbliżająca się Wigilia, którą trzeba jakoś zorganizować. Polacy, jak wiadomo, są narodem sprytnym, zaradnym i pełnym zapału do pracy.

Rodzina Tomka dysponuje wszystkimi tymi cechami w nadmiarze i świetnie sobie radzi, doprowadzając do przewidywalnego happy endu. I co? Brzmi nieźle? No, właśnie, tylko brzmi. Niestety, film jest głupawy i denerwujący. Vega sam nie wie, kto jaką rolę pełni w jego filmie.

Postać głównego bohatera jest tak naszpikowana stereotypami, że zgaga pali. Wdowiec (uwaga! wyciągamy chusteczki!) jest wspaniałym, ciepłym, troskliwym ojcem, kocha swoją mamusię, nie ma jednak szczęścia do kobiet i oczywiście jest biedny jak mysz kościelna.

Ale za to ma piękne, zdrowe, wesołe dzieci i wspaniałą matkę. Natomiast czarny charakter (Bartek Świderski) jest bogaty i dzieci mieć nie chce. Miała być komedia o pogmatwanych wakacjach, a wyszła propagandowa laurka prorodzinna.

Niby jest tu pochwała naszych rodaków, bo przecież żaden inny naród nie jest tak zaradny, ale Polacy w tym filmie są głupi, chamscy, aroganccy, nie znają języków obcych.  Może wytykanie tego typu wad było śmieszne w latach dziewięćdziesiątych, ale nie dwadzieścia lat później. Chciałoby się krzyknąć: „Ten dowcip słyszałam już sto tysięcy razy!”.

Polacy, według Vegi, Egipt nazywają „czarnym lądem”, jego mieszkańców „dzikimi,” a ich akcent „lapońskim”. Wychodzi na to, że jesteśmy burakami. Pomimo wszystkich przywar, Polacy są jednak lepsi od innych narodów, bo są rodzinni, sprytni i obchodzą Wigilię. Film w sumie nie jest makabrycznie zły, ale do dobrego bardzo mu daleko.

„Last minute” to w terminologii turystycznej oferta na ostatnią chwilę. I ten film jest właśnie taki, jakby go ktoś sklecał last minute. O aktorstwie się nie wypowiem, bo lubię pana Mecwaldowskiego za jego inne role. A resztę aktorów zostawię w spokoju.

Magdalena Marszałkowska

MP2014/1