post-title W cudzych butach. Myslovitz z nowym wokalistą

W cudzych butach. Myslovitz z nowym wokalistą

W cudzych butach. Myslovitz z nowym wokalistą

 CZUŁYM UCHEM 

Artur Rojek pożegnał się z Myslovitz blisko dwa lata temu. Pozostali muzycy szybko wypełnili powstałą po nim lukę, rolę wokalisty powierzając Michałowi Kowalonkowi.

Od tego czasu nieustająco próbują udowodnić – nie wiem, czy bardziej sobie, czy publiczności – że odejście Rojka w zasadzie niczego nie zmieniło, że nie był on liderem, a tylko jednym z członków i po zastąpieniu go kimś innym Myslovitz to wciąż ten sam zespół.

Jak bardzo ryzykowne i naiwne jest takie przeświadczenie, udowodniła wydana w ubiegłym roku płyta 1.577, dziewiąty studyjny album zespołu z Mysłowic, a zarazem pierwszy z nowym wokalistą. To nie jest dramatycznie słaba płyta i powód do wstydu. To tylko – a może aż – spadek z ekstraklasy polskiej sceny muzycznej w rejony drugiej ligi.

Charakterystyczny, rozedrgany, nierzadko wręcz histeryczny, a przy tym zaskakująco silny głos Rojka fantastycznie uzupełniał psychodeliczne brzmienie poprzednich płyt Myslovitz. Trudno zapomnieć melancholijny, podszyty niepokojem klimat utworów, takich jak Blue velvet, Zamiana czy Good day, my angel.

Michał Kowalonek najpewniej zdawał sobie sprawę z faktu, że poprzeczka została ustawiona wysoko. Wchodząc w buty Rojka znalazł się w bardzo niekomfortowej sytuacji. Wiadomo było, że nie uniknie porównań z poprzednikiem. W utworach z 1.577 zbyt często i chyba niepotrzebnie stara się naśladować jego sposób śpiewania (zwłaszcza Prędzej później dalej, Wszystkie ważne zawsze rzeczy). Efekt jest irytujący. Cytując pewien slogan reklamowy, „prawie robi wielką różnicę“. No, właśnie.

Można zrozumieć presję, pod którą znalazł się Michał Kowalonek; założyć, że pierwsza płyta z Myslovitz to rodzaj etapu przejściowego, że na kolejnych mocniej zaznaczy swoją obecność i ugruntuje pozycję. Wiadomo, iż na to potrzeba czasu. Trudno jednak wybaczyć miałkość i nijakość niemal wszystkich piosenek, które znalazły się na 1.577. To już nie jest zespół, który ma coś do powiedzenia, którego brzmienie chcą naśladować inni.

Proponowana obecnie przez Myslovitz muzyka absolutnie niczym szczególnym się nie wyróżnia. Od klasy wybitnej Miłości w czasach popkultury dzielą ją lata świetlne. Z dziesięciu utworów, umieszczonych na 1.577, w pamięć zapadają w zasadzie tylko otwierający płytę Telefon i Koniec lata, który brzmi bardzo świeżo i intrygująco, zaskakuje intensywnym, elektronicznym beatem i … w ogóle nie przypomina wcześniejszych dokonań Myslovitz.

Szkoda, że zespół nie odważył się na więcej eksperymentów i utknął w ogranych rozwiązaniach, które brzmią karykaturalnie i nużąco (zwłaszcza mdły i bez wyrazu Jaki to kolor). Zmiana wokalisty była świetną okazją do odświeżenia wizerunku, do pokazania, że przeszłość Myslovitz jest wspaniałą inspiracją, a nie balastem, który paraliżuje, ogranicza i od którego nie daje się uciec. Wiem, że marka Myslovitz gwarantuje uznanie fanów i krytyków, ale może uczciwsza byłaby jej dezaktywizacja, zmiana nazwy i stworzenie zupełnie nowego projektu.

Błędem było również powierzenie produkcji Marcinowi Borsowi. Już kiedyś o tym wspominałam,  a teraz przypomnę: Bors odpowiada za brzmienie większości płyt, które ukazały się w Polsce na przestrzeni ostatniej dekady – od Hey i Katarzyny Nosowskiej przez Monikę Brodkę na Gabie Kulce i Pogodno skończywszy. Jego talent producencki jest niekwestionowany. Niestety, nie sposób nie zauważyć, że coraz częściej kopiuje własne pomysły i grzęźnie w schematach. W efekcie wszystkie wydawnictwa, nad których brzmieniem czuwa, są do siebie łudząco podobne.

Katarzyna Pieniadz

MP 2/2014