post-title Drugi debiut Tomka Makowieckiego

Drugi debiut Tomka Makowieckiego

Drugi debiut Tomka Makowieckiego

 CZUŁYM UCHEM 

Po raz pierwszy o Tomku Makowieckim zrobiło się głośno w 2002 roku, kiedy zajął czwarte miejsce w polskiej edycji talent show Idol. Młody wokalista podpisał wówczas kontrakt z wytwórnią BMG i wraz ze swoim zespołem, Makowiecki Band, szybko wydał pierwszy album.

Dziś mało kto o tej płycie pamięta i w sumie trudno się temu dziwić. Przygotowana w błyskawicznym tempie, by zdyskontować sukces Makowieckiego i popularność, którą zdobył wśród nastoletnich fanów (a zwłaszcza fanek), zawierała niezbyt frapujące popowe piosenki, idealnie wpasowujące się w playlisty dużych stacji radiowych. Z Makowiecki Band wokalista nagrał jeszcze Piosenki na nie (2005), album, który nie był żadnym powodem do wstydu, ale i nie rzucał na kolana.

Dwa lata później, już solo, Makowiecki wydał Ostatnie wspólne zdjęcie. Płyta przyniosła zmianę stylistyki, w której dotąd poruszał się wokalista. Lekki, melodyjny pop z wyraźnym rockowym zacięciem został wyparty przez melancholijne, rozbudowane kompozycje, wyraźnie inspirowane muzyką lat 50. i 60. ubiegłego stulecia.

Ostatnie wspólne zdjęcie dało nadzieję na to, że Makowieckiemu uda się wreszcie pozbyć przylepionej przez media etykietki „chłopaka z Idola“ i w świadomości odbiorców powoli zacznie funkcjonować jako pełnoprawny, niezależny artysta.

Po wydaniu Ostatniego wspólnego zdjęcia Makowiecki zdecydował się na zawieszenie solowej kariery i dość nieoczekiwanie został wokalistą zespołu No! No! No!, założonego przez muzyków Myslovitz, Przemysława Myszora i Wojciecha Powagę. Debiutancki album formacji, wydany w 2010 roku i zatytułowany po prostu No!No!No!, spotkał się z ciepłym przyjęciem krytyków.

Popularność Makowieckiego wśród fanów była jednak paradoksalnie mniejsza niż w czasach jego udziału w Idolu. Wokalista przyznaje, że znaczący wpływ na taki stan rzeczy miały jego własne decyzje. –  Jeżeli nie ma Cię w mediach mainstreamowych, to słyszę opinie: „Stary, gdzie ty byłeś, co się z tobą dzieje?”, a ja najzwyklej robiłem swoje (…) Trochę z premedytacją, pełną świadomością, wycofałem się z mainstreamowych form przekazu, być może niektórym dałem o sobie zapomnieć – mówił niedawno w wywiadzie dla serwisu Uwolnij muzykę.

To robienie swojego zaowocowało dość niespodziewaną solową płytą Moizm, którą artysta wydał pod koniec ubiegłego roku. Dodajmy – płytą naprawdę bardzo dobrą, pełną muzycznego wyrafinowania i wyczucia muzycznych trendów.

Utworem promującym wydawnictwo został Holidays in Rome. Bardzo chwytliwy, niemal taneczny; z aranżacją i instrumentarium przywodzącymi na myśl dokonania Pet Shop Boys i Duran Duran, ale zupełnie niereprezentatywny dla całości. – Ten numer można porównać do wszystkiego, co było w latach osiemdziesiątych; (…) najbardziej nawiązuje do tamtego okresu. Reszta materiału jest o wiele bardziej eklektyczna, ale to pewnie wynika z tego powodu, że ten utwór powstał w ostatnim momencie (…)

Oczywiście miałem moment zawahania, czy dać ten numer na płytę, czy on się nie gryzie z resztą materiału, ale postanowiłem zaryzykować. Dziś nie żałuję i myślę, że jest to najbardziej żywiołowa rzecz, jaka nam wyszła w trakcie nagrań. Powiem nawet więcej – zdaję sobie sprawę z tego, że być może, gdyby ten utwór nie powstał, to niewiele osób usłyszałoby o „Moizmie” – opowiadał Makowiecki w jednym z wywiadów.

Na resztę materiału składają się zdecydowanie spokojniejsze utwory, o kameralnym, wręcz intymnym klimacie, takie jak np. otwierające płytę Dziecko księżyca – blisko dziesięciominutowa (sic!), leniwie snująca się ballada, nagrana z udziałem wybitnej postaci polskiej muzyki, Józefa Skrzeka. Na szczególne uznanie zasługują również A summer sale i zupełnie niesamowity Ostatni brzeg, choć podkreślam z całą mocą – na tej płycie nie ma słabych, nieprzemyślanych momentów.

Poza tekstami (w języku polskim i angielskim), które napisali Marek Jałowiecki i Roman Szczepanek, wszystko, co trafiło na Moizm, jest autorskim pomysłem Makowieckiego. Stworzył muzykę, aranżację, odpowiadał za produkcję (tu szczególne brawa – wreszcie polska płyta bez udziału Marcina Borsa!). – Pracowałem, produkowałem, nagrywałem, rozstawiałem mikrofony, zwijałem kable – wspomina pracę na albumem Makowiecki. Ten wysiłek zdecydowanie się opłacił.

Katarzyna Pieniądz

MP 3/2014