W obronie wulgaryzmów

 OKIENKO JĘZYKOWE 

Media doniosły, że Władimir Putin podpisał właśnie ustawę, zakazującą używania  wulgaryzmów w sztuce. Wejdzie ona w życie w Rosji 1 lipca.

Zakaz obejmuje używanie brzydkich słów w przekazach telewizyjnych i radiowych, a także w rozpowszechnianych filmach i publicznie prezentowanych dziełach sztuki. Ustawa zakazuje też rozpowszechniania bez specjalnego oznakowania produktów audiowizualnych i nagrań, zawierających niecenzuralne słownictwo.

W tym akcie prawnym nie ma jednak listy zakazanych sformułowań, toteż jeśli pojawi się wątpliwość, czy konkretna jednostka językowa jest wulgarna, to w celu wyjaśnienia tego zostaną powołani biegli. Nieprzestrzegający ustawy będą karani przez Komitet Nadzoru Mediów wysokimi karami pieniężnymi, a jeśli złamią ustawę dwukrotnie w ciągu roku, stracą licencję.

Wiadomość powyższa obiegła media polskie i europejskie, a nawet światowe. Putina obwołano Wielkim Językoznawcą, już kolejnym w Rosji, bowiem pierwszym był Stalin, który kiedyś przyznawał co prawda, że językoznawcą nie jest, ale swoje zdanie na temat języka miał.

Ba, swój punkt widzenia na tę dziedzinę wiedzy opublikował nawet w książeczce, którą – a jakże by inaczej – zachłysnęła się współczesna jemu prasa literacka i artystyczna, także polska, podkreślająca znaczenie tej „wiekopomnej” pracy dla rozwoju sztuki i nauki, zaś tezy Wielkiego Językoznawcy – jak pisał Janusz Szpotański, znany z prześmiewczych poematów komicznych, w których z wdziękiem wyszydzał PRL-owską rzeczywistość – znalazły zastosowanie we wszystkich dziedzinach życia, z ginekologią łącznie. Do czasu. Po śmierci Stalina zostały wyśmiane oficjalnie i… zapomniane.

Dziś widmo Wielkiego Językoznawcy powraca w innej postaci. I znów jedni decyzję Putina, a właściwie Rady Federacyjnej, bo to ona ustawę uchwaliła (wcześniej zrobiła to niższa izba parlamentu rosyjskiego Duma Państwowa), chwalą, inni ganią. Słusznie?

Jak świat światem jakiekolwiek oficjalne próby cenzurowania języka nigdy nie przyniosły spodziewanych efektów. Niby to wspomniana ustawa wymierzona jest głównie w niepokornych rosyjskich muzyków, choćby tych z grupy Leningrad, przeklinających w rytmie ska i deklarujących, że życie bez wulgaryzmów jest niemożliwe, ale przeciwnicy polityczni Putina, a tych rosyjski prezydent ma dziś wielu, twierdzą, że tak naprawdę chodzi o ty, by obecne władze mogły decydować, co mówić można, a czego nie (tak np. twierdzi Vadim Rudniev, rosyjski filozof i lingwista). I trudno się z tym nie zgodzić…

Mnie jednak interesuje sam fakt zakazu używania wulgaryzmów. Mówi się, że Rosjanie potrzebują zaledwie jednego słowa, oczywiście wulgarnego, by wyrazić wszelkie emocje.
Podobnie jest z Polakami – wielu z nich, chcącym opisać swój stan ducha, także wystarcza jeden wyraz i także wulgarny. Ale czy jakikolwiek prawny zakaz używania niecenzuralnego słownictwa jest w stanie wpłynąć na wzrost kreatywności językowej użytkowników języka? Jestem przekonana, że nie.

Wulgaryzmy są stare jak świat i nie sposób się od nich uwolnić. Mało tego – są potrzebne. Zdarzają się bowiem takie sytuacje życiowe, kiedy to jesteśmy bardzo źli, zdenerwowani czy nawet bezradni. I w takich sytuacjach swoistym wentylem bezpieczeństwa jest użycie wulgaryzmu. Te niecenzuralne wyrazy, łamiące tabu językowe, mają swoją moc, ale tylko wtedy, gdy korzystamy z nich okazjonalne, a nie na co dzień. Codzienne ich używanie powoduje bowiem, iż tę moc tracą, stając się zwykłymi leksemami, często po prostu zbędnymi.

Jaki wniosek? Nie karzmy za wulgaryzmy, nie stosujmy kar za język w ogóle.

Okażmy – co dla niektórych z Państwa zabrzmi zapewne dziwnie – szacunek wulgaryzmom, które są integralną częścią każdego języka, stosując je – w ostatecznym wypadku – okazjonalnie, świadomie i adekwatnie do sytuacji. Natomiast jeśli już zechcemy kogoś napiętnować za nadużywanie niecenzuralnego słownictwa, a takich osób nie brak, to niech to napiętnowanie przyjmie raczej formę społecznego ostracyzmu, a nie sankcji prawnych.

Maria Magdalena Nowakowska

MP 5-6/2014