KINO OKO
Patryk Vega to reżyser podążający tropami Władysława Pasikowskiego. Sam pisze scenariusze i reżyseruje swoje filmy, które najczęściej wpisują się w nurt kina męskiego. Najczęściej, bo Vega popełnił już komedyjki „Ciacho” czy „Last minute”, ale zarówno on, jak i my widzowie powinniśmy jak najszybciej zapomnieć o tych żenujących próbach rozśmieszenia publiczności. Komedie mu nie leżą, natomiast męskie kino akcji to już z pewnością jego rewir.
Po serialach i filmach, takich jak „Kryminalni“, „Ciemna strona miasta”, „PitBull” czy „Służby specjalne”, przyszła pora na kolejną odsłonę. Tym razem Vega sięgnął po sprawdzone wzorce i postanowił przedstawić nam kontynuację swego największego sukcesu. „PitBull. Nowe porządki” to znana nam już historia warszawskiego wydziału kryminalnego, która ma wszystkie elementy potrzebne, aby osiągnąć sukces komercyjny. Są tu strzelaniny, twardziele w stylu macho, gorące dziewczyny, wybuchy, pościgi i masa wulgarnego humoru, tak uwielbianego przez część widzów.
A co z sukcesem artystycznym? Artyzm jest tu zbędny, jest to kino gatunkowe, a reżyser nie udaje, że chodzi mu o głęboką analizę psychologiczną motywacji bohatera, tylko o krwawe porachunki mafijne, silnych facetów i dowcip rodem spod budki z piwem. Świat warszawskich policjantów odmalowany jest barwnie i efektownie. Mordy są obite, giwery naładowane, a zaciśnięte pięści gotowe do spuszczenia komuś manta.
Pierwszy „PitBull” był czymś świeżym w polskim kinie (trochę jak „Psy” Pasikowskiego w latach dziewięćdziesiątych), pokazywał nową perspektywę, portretował Polskę w niespotykany wcześniej sposób, nie kopiując jednocześnie amerykańskich filmów czy seriali. W drugiej części, zatytułowanej „PitBull. Nowe porządki”, mamy już więcej konwencji, a film przypomina współczesny western z Warszawą w tle.
Dialogi niby zaczerpnięte z życia, niby mięsiste, akcja wartka, ale brak budowania dramaturgii i pogłębienia charakterów postaci razi, a strzelaniny, pościgi i mordobicia nie układają się w spójną opowieść, lecz są po prostu wrzucone do jednego gara. Niechlujny montaż i dialogi bohaterów, w których opowiadana jest historia, przeszkadzają. Aktorsko jest nierówno.
Maja Ostaszewska, choć gra rolę drugoplanową, kradnie show wszystkim innym aktorom – jej kreacja jest rozbrajająca i jakże inna od innych jej kreacji aktorskich. Agnieszka Dygant gra zaskakująco słabo i nie jest wiarygodna. Bogusław Linda pozostaje Bogusławem Lindą i nie różni się niczym od postaci z „Psów” czy „Krolla”. Piotr Stramowski buduje ciekawą rolę twardziela policyjnego o ksywie Majami, jednak kto widział pierwszą część z Marcinem Dorocińskim, ten do niego zatęskni.
Film pokazuje rzeczywistość bez ściemy, czasem jednak mało logicznie. Na wieczór z kumplami przy piwku jak znalazł.
Magdalena Marszałkowska