post-title Z Weroniką Gogolą o jej nowej książce

Z Weroniką Gogolą o jej nowej książce

Z Weroniką Gogolą o jej nowej książce

Czy UFO nad Bratysławą zniszczy elitarność Słowacji?

 WYWIAD MIESIĄCA 

Da się w niej zakochać? Ma w sobie południowość, jest bardziej wyzwolona, choć niektórzy nią gardzą. Słowacja w nowej odsłonie nabiera rumieńców. Dla niej Weronika Gogola porzuciła polską tożsamość, by określić się na nowo – po słowacku.

 

Czekaliśmy na Ciebie.

Jak to?

 

Każdy kraj, który ma słabszy PR, potrzebuje swojego Mariusza Szczygła. A Słowacja do takich krajów należy.

śmiech

 

Wiesz, o co chcę zapytać?

Nie chcę być Mariuszem Szczygłem w spódnicy! Chcę być Weroniką Gogolą.

 

Jesteś Weroniką Gogolą i napisałaś książkę o Słowacji, czego Szczygieł nie chciał zrobić, bo uznał, że Słowacja jest zbyt podobna do Polski.

Pamiętam, czytałam ten wywiad i strasznie mnie Szczygieł tym wkurzył! Pomyślałam sobie wtedy: O, nie! Takiego wała!

 

Dlatego wzięłaś się za pisanie książki o Słowacji?

Sama zapewne wiesz, że Polacy mają bardzo nikłą wiedzę o Słowacji. Oczywiście, Polacy mieszkający na Słowacji mają o niej pojęcie, ale dla innych to tabula rasa. Mieszkam tu kilka lat i niektóre rzeczy mnie denerwują w spojrzeniu Polaków na Słowację, miałam więc poczucie, że jest jakaś luka do wypełnienia. W Polsce, owszem, wyszło kilka książek o Słowacji, ale w wydawnictwach naukowych, które czyta bardzo wąska grupa odbiorców.

 

Czyli „Ufo nad Bratysławą“ to książka dla mas?

Dla osób, które nie wiedzą nic o Słowacji. Tak bym chciała. Na zasadzie: przed wyjazdem do jakiegoś kraju, o którym nie mam pojęcia, na dworcu kupuję książkę, żeby się dowiedzieć czegoś o tym kraju. To mi pomaga odczytać pewne kody, które w danym kraju obowiązują.

 

W Twojej książce jednym z takich kodów jest były premier Vladimír Mečiar. Co ten kod powie przeciętnemu Kowalskiemu?

Mečiar prawie że otwiera tę książkę. Bo czasy mečiaryzmu są dla mnie kluczową odpowiedzią, dlaczego Słowacja dziś wygląda tak, jak wygląda. Nie da się wytłumaczyć bolączek Słowacji bez tej wiedzy. Ja o Mečiarze dowiedziałam się dopiero, jeżdżąc na Słowację, i byłam zszokowana.

 

Czym?

Uderzyło mnie to, że ja jako mała dziewczynka mieszkająca w Polsce, żyłam zupełnie czymś innym niż mój mąż Słowak i jego rówieśnicy- oni byli przesiąknięci mečiarowską propagandą.

 

Do jakiego stopnia?

Tak jak dzieci przesiąkają propagandą. W moje ręce trafiła książeczka, którą napisał mój mąż, mając  6lat. „Mała księga polityków i Mečiara“Potem obejrzałam film dokumentalny Terezy Nvotovej, która dokładnie pokazała mechanizm oddziaływania byłego premiera.

 

Co Cię w nim uderzyło?

To, że dzieci, będąc na trzepaku, bawiły się w Mečiara. Tak jak gdzie indziej bawią się w wojnę, to na Słowacji – w Mečiara! A potem do tego te „dzieci republiki“, które urodziły się po północy w nowym państwie, powstałym po podziale Czechosłowacji. To, że Mečiar się z nimi spotykał co roku, obdarowywał lalkami Barbie, wykorzystywał propagandowo.

 

Ja pamiętam niesamowite pęknięcia w rodzinach, kiedy to o Mečiara kłócono się nawet przy stole podczas rodzinnego obiadu i zrywano więzi. Udało Ci się to też uchwycić? Czy dziś już nikt do tego się nie przyznaje?

To pęknięcie jest zaznaczone symbolicznie, bo jak się wsiadało do taksówki, to na podstawie tego, jakiego radia słuchał taksówkarz, w takim kierunku szła rozmowa. Jak słuchał Radia Twist – to można było krytykować Mečiara, jak innej opcji – wiadomo było, że Mečiar będzie chwalony.

 

A jak to według Ciebie przełożyło się na dzisiejszą Słowację?

Mnie zainteresował schemat powtarzalności, który Fico przeniósł do polityki, a który właśnie Mečiar zapoczątkował .  Słowacja była   na bardzo niebezpiecznym zakręcie – groziło jej, że nie wejdzie do Unii Europejskiej.

 

Do NATO wchodziła później niż kraje Grupy Wyszehradzkiej!

No właśnie. Miałam poczucie, że w tej książce trzeba wytłumaczyć takie podstawy, by móc dyskutować o Słowacji.

 

A jednak w mniemaniu wielu Słowacja jest podobna do Polski.

Bo my się najczęściej porównujemy z Czechami. Jesteśmy czechofilami, a o Słowacji nie chcemy się dowiedzieć niczego więcej, bo zakładamy, że jest taka sama jak Polska.

 

W czym jest inna?

Kiedy patrzymy na siebie poprzez kontakty przygraniczne, to jasne – górale z jednej i z drugiej strony Tatr są tacy sami mentalnie. Orawiacy przypominają naszych górali, mają te same piosenki, ich języki brzmią podobnie. Mogłaby istnieć osobna republika Tatralandia i nic by się nie stało (śmiech). Mnie fascynuje na Słowacji to, że na tak małym terenie spotyka się tak wiele kultur i tę różnorodność czuje się w życiu codziennym.

Tu nie ma takiego monolitu, który na siłę jest nam w Polsce wpajany od małego. A to nie jest tak do końca. Teraz w Polsce popularnością cieszą się publikacje o Kaszubach, Ślązakach, bo chcemy się o sobie dowiedzieć czegoś więcej. My nie jesteśmy tacy sami, jak w piosence disco polo: „…bo wszyscy Polacy to jedna rodzina“. Słowacja jest dobrym przykładem, że różnorodność jest fajna.


Rozmawiamy w przededniu wydania książki „Ufo nad Bratysławą“  (wyjdzie 13 października w wydawnictwie Czarne – przyp. red.) i z zapowiedzi wiem, że będzie w niej mowa o trzech morzach „słowackich“. Niech zgadnę, o jakie chodzi:  Liptowską Marę i Adriatyk? Z trzecim musisz mi pomóc. Idę dobrym tropem?

Nie. Liptowska Mara jest bardzo interesująca i zastanawiałam się, czy o niej pisać. Ale natrafiłam na fajne reportaże z czasów, kiedy likwidowano wioski, by powstał ten zbiornik wodny, więc uznałam, że nie będę przepisywać cudzych tekstów. Może kiedyś doczekają się tłumaczenia na polski?

Za to zainteresowała mnie Zemplinská širava, która też jest określana jako słowackie morze. Drugie – zgadłaś, to Adriatyk. A trzecie – Balaton. Bo mnie w sumie bardzo interesują stosunki słowacko-węgierskie, o których Polacy nie mają pojęcia. Nic nie wiedzą o Uhorsku, a Słowacy są w tym kontekście czarną dziurą.

 

To temat rzeka.

Gdybym ja tu przyjeżdżała z tą wiedzą, byłoby mi łatwiej pewne rzeczy zrozumieć. Bo przecież mniejszość węgierska jest tutaj bardzo liczna i to jest bardzo ciekawe, jak wyglądają relacje mieszanych rodzin, jak się z tym żyje. Ty masz dłuższe doświadczenie i pewnie byś zwróciła uwagę na inne zagadnienia – dałabyś czytelnikom inne klucze do Słowacji. Ja po moich pięciu, sześciu latach w tym kraju miałam poczucie, że muszę poruszyć właśnie te, a nie inne tematy. Choć, oczywiście, zdaję sobie sprawę, że nie wszystkich zagadnień dotknęłam. O niektórych powinien napisać ktoś mądrzejszy ode mnie.

 

Czytelnicy dzięki Tobie dowiedzą się też o bardzo nietypowych zawodach, które odbywają się na Słowacji – zawodach… w kopaniu grobów. O co chodzi?

O tych zawodach dowiedziałam się ze słowackiego filmu dokumentalnego „Cooltúra“. Polecam obejrzenie go. Od jakiegoś czasu w Trenczynie odbywają się międzynarodowe zawody w kopaniu grobów. I to są zawody Grupy Wyszehradzkiej. Nie ma piękniejszej metafory niż ta, że wszystkie kraje V4 kopią groby. Ale jak pojechałam na miejsce, to dowiedziałam się jeszcze czegoś, podczas konferencji prasowej dowiedziałam się o możliwości wysyłania prochów zmarłych w kosmos. Z pomocą aplikacji będziemy mogli śledzić, gdzie mama albo tata właśnie przelatują.

 

Co???

Tak, to autentyk! Naprawdę o tym się rozmawiało. Cena wysyłki około dwóch i pół tysiąca euro. Można to sobie wygooglować. Tym tekstem zamykam książkę i to jest literacko najlepszy tekst. To samograj. Tam jest tyle znaczeń, które rzeczywistość przyniosła, ja nie musiałam niczego w żaden sposób naginać.

 

Zdajesz sobie sprawę, że chyba najbardziej ciekawymi tej książki jesteśmy my – Polacy mieszkający na Słowacji? Intryguje nas, czy nasze spostrzeżenia się pokryją, co zauważyłaś innego itd. 

Tak! Ja też jestem bardzo ciekawa, na ile będą się zgadzać z moimi tezami, a gdzie będą uważać, że przegięłam, albo że się mylę. Każdy ma prawo do swojego spojrzenia na Słowację. Jak obserwuję moich znajomych z Polski tutaj, ich posty na portalach społecznościowych, to widzę, jak ich punkt widzenia zależy od powodu, dla którego znaleźli się w tym kraju. Ten, kto podjął świadomą decyzję o przyjeździe tutaj, będzie bardziej stał po stronie Słowaków, może być nawet słowakofilem. Ale jeśli kogoś sytuacja życiowa zmusiła do przeprowadzki, to wcale nie musi być szczęśliwy.

 

A jak to było z Tobą? Emigracja serca?

Nie, właśnie nie! To nie była emigracja serca i tym bardziej to było niezrozumiałe dla Polaków. Albo inaczej: emigracja serca – owszem – jeśli idzie o miłość do kraju. Ja po prostu, studiując ukrainoznawstwo, pojechałam na Erasmus do Preszowa. Wszyscy uważali, że jestem nienormalna, że mając do wyboru Pragę, wybrałam Preszów, który jest wielkości Tarnowa. I w ogóle co tam będę robić? A ja się tam zakochałam w Słowacji! Ja się tu dobrze czuję i wiedziałam, że tu muszę wrócić. I tu nie chodzi o to, że nie ma tutaj rzeczy, które mnie wkurzają, bo jest ich mnóstwo. Ale mam wrażenie, że znalazłam swoją tożsamość i ona jest słowacka.

 

I ta miłość Cię trzyma do dziś?

Tak. Dopiero po dwóch latach poznałam swojego męża Słowaka, co jeszcze bardziej mnie tu umocowało. Prawdopodobnie na zawsze. No i mam polsko-słowacką córkę. Ale zanim założyłam rodzinę, przyjechałam tu do pracy. Wręcz przyleciałam na skrzydłach, choć dobrze wiemy, że nie chodziło o emigrację ekonomiczną. Ja tu przyjechałam do bardzo dziwnej pracy.

 

Czyli?

Pewna pani z Krakowa chciała tu otworzyć sklep alkoholowy i ja jej w tym pomogłam, choć w ogóle na tym się nie znałam.

 

Niezły początek!

Ten sklep to był pretekst do przyjazdu. Odpowiedziałam  na ogłoszenie, kiedy skończyłam ukrainoznawstwo w Krakowie. Byłam w totalnej czarnej dziurze, jak każdy człowiek po skończeniu kierunku nikomu niepotrzebnego. Pracowałam wtedy na kasie w Ikea. Nie da się gorzej! Nikomu nie polecam (śmiech). Nie wiedziałam, co dalej. Po przeczytaniu ogłoszenia w dwa tygodnie się spakowałam, by być tu.

 

Znałaś słowacki?

Jestem samoukiem, uczyłam się go, będąc w Preszowie. Sklep udało się założyć, ale potem splajtował. Był usytuowany na przeciwko pałacu prezydenckiego, czyli w takim miejscu, które wabi wszystkich zagranicznych biznesmenów. Obserwuję je –  wszyscy tam po czasie plajtują.

 

Poznałaś tutejszą Polonię? Jesteś jej ciekawa?

Wiem, że to zabrzmi okrutnie, ale nie jest mi to potrzebne do życia.

 

Dlaczego tak sądzisz?

Polacy słyną za granicą z tego, że Polak Polaka jednak będzie poszukiwać, a potem będą się gromadzić, będą sobie pomagać i będą jakoś kultywować kulturę. Ja tego nie potrzebuję. U mnie doszło do załamania tożsamościowego, polegającego na tym, że ja z tej Polski zwiałam

 

Wrzuciłaś wszystkich Polaków do jednego wora z napisem: Nie lubię?

Mam wąską grupę znajomych Polaków, mieszkających tu lub przyjeżdżających tutaj, z którymi się spotykam. Nie wyszukuję specjalnie polskich wydarzeń.

 

Nie wyszukujesz czy stronisz od Polaków?

Jestem antyklerykalna, a środowiska polonijne bardzo źle mi się kojarzą z politycznymi i katolickimi tematami. Ponieważ  tych rzeczy bardzo nie lubię, dlatego nie zamierzam wchodzić w jakieś konflikty. Mam niewyparzoną gębę, więc może lepiej, że nie pojawiam się na jakichś imprezach.

 

Według mnie tutejsza Polonia nie jest definiowana przez pryzmat wiary. Może z wyjątkiem grupy z Nitry?

To, że w Nitrze tak jest, to w ogóle mnie nie dziwi. W mojej książce cały rozdział poświęciłam Nitrze, ponieważ tam pracowałam jako tłumaczka przy musicalu o Janie Pawle II. To jest bardzo dobry pretekst do poruszenia tematu wiary.

 

No właśnie, jak postrzegasz tutejszy katolicyzm?

Niektórzy mi zarzucają, że zbyt śrubuję ten temat w mojej książce. Słowacja jest konserwatywnym katolickim krajem, ale nie jest tak konserwatywna i katolicka jak Polska. Bardzo tu od tego odetchnęłam. Piszę o tym w tym rozdziale o morzach. Na przykład przyglądając się, jaki mają Słowacy stosunek do ciała ludzkiego.  Polacy bardziej wstydzą się swojego ciała. To widać na plażach, w szatniach na basenach czy pod prysznicami. I to właśnie wynika z polskiego katolicyzmu. A jak w Polsce dotrzeć na plażę nudystów, to jest to śmieszne, bo ci ludzie z kolei są tacy dumni z siebie i obnoszą się z tym swoim niby-wyzwoleniem!

 

A tu?

Jak jadę do Senca, na Vajnory, Zlaté Pieski, nikt się nie przejmuje, czy kobiety są toples. Nikt na to nie zwraca uwagi. Tu jest jednak większy luz. Taka większa południowość. Jak opowiadam w Polsce o Słowacji, to trochę mi nie wierzą. I – niestety – co mnie bardzo irytuje, wciąż obserwuję pogardę względem Słowacji. Takie podśmiewywanie się z niej. Nawet jak tu przyjechał mój ojczym, to ocenił, że Bratysława to Rzeszów lat 80. Z taką dumą jakąś. A ja zawsze jak lwica bronię Słowacji.

A co Cię denerwuje na Słowacji?

Tak zwane usługi gastro, w skrócie mówiąc. W Polsce są one na o wiele wyższym poziomie. Bratysława powoli się rozkręca, ale do Warszawy jest jej bardzo, bardzo daleko. Powstają nowe miejsca, ale jeśli chodzi o usługi to jakiś dramat!  W Polsce czujesz się zaopiekowany, nawet jak się zbliża czas zamknięcia lokalu. Kiedyś jako studentka pracowałam w gastro w Polsce i dla mnie to było nie do pomyślenia, żeby wygonić kogoś z lokalu, bo trzeba go zamknąć. Ja byłam uczona tak: „Dziewczyno, pracujesz w barze, jak przyjdzie o 3 w nocy zakochana para, zamówi małe piwo i będą się godzinę całować, to ty z nimi siedzisz. Taka praca! A jak się nie podoba to idź do innej!“. A tu na Słowacji zdarzyły mi się naprawdę kuriozalne sytuacje.

 

Myślisz, że Słowacy będą Cię za tę książkę kochać? A może raczej spoglądać na Ciebie spode łba?

Nie jestem pewna, czy w ogóle jest sens tłumaczenia tej książki na słowacki. Mam takie poczucie, że w niej są zawarte same oczywistości. Ja tam tłumaczę słowa: skutok sa nestal. Dla Słowaka to przecież zrozumiałe.

 

Ale to może być interesujące, jak ich postrzega Polka!

Pewnie tak, nas też przecież interesuje, jak nas odbierają zagraniczni historycy, jak piszą o Polsce. Jeśli chodzi o grupę hejterów, to jestem pewna, że będą mówić, jaka to jest zła książka, ile zawiera błędów! Jestem na to przygotowana. Myślę, że będzie ich dużo (śmiech). Nie przejmuję się tym.

 

Co na to mąż? Był pierwszym recenzentem?

Nie. Mamy 15-miesięczną córkę, która nie przespała jeszcze żadnej całej nocy. Mamy dyżury nocne w noszeniu jej.  W takich warunkach nie miałabym odwagi zmuszać męża do czytania mojej książki.

 

Po wydaniu książki oczekujesz większego zainteresowania Polaków Słowacją? Do tej pory było ono nikłe.

Było wzmożone po zabójstwie Kuciaka.

 

Temu morderstwu też poświęcasz rozdział?

Tak. Zainteresowała mnie reakcja Słowaków, którzy w końcu zebrali się w sobie i poszli protestować. Bo z tym u nich to akurat różnie jest. Myślę, że w Polakach jest większa wola protestu.

 

Dlaczego?

Słowacy są zbyt pohodoví (‘wygodni’ – przyp. red.) Oni tak przeczekują. To taka niefajna cecha. A może czasami fajna? Trudno ocenić. Wtedy się pisało o nich w Polsce. No i tematem też jest prezydentka Čaputová, której Polacy Słowakom zazdroszczą. O niej też będzie krótki tekst, ale bardzo trudno się pisze o polityku, który jest w  porządku.

 

Weronika Gogola zainteresuje Polaków Słowacją?

Nie chcę celować w wysokie C, żeby potem nie oberwać po uszach. Będę szczęśliwa, jak kogoś książka zaciekawi i dzięki niej postanowi, że tu przyjedzie. Czy będzie wielki bum? Tego nie wiem. Ale czy ja tak naprawdę tego chcę? W kontekście tego, co mówiłam o swoim separatyzmie i chowaniu się przed Polakami, to może ja nie chcę, żeby tak dużo ich tu przyjeżdżało? (śmiech).

 

To może jednak zachowajmy sobie tę Słowację dla siebie? (śmiech)

No chyba tak będzie lepiej (śmiech). Słowacja elitarna, tylko dla wybranych (śmiech).

Małgorzata Wojcieszyńska

MP 10/2021

 

Weronika Gogola (ur. 1988) – absolwentka ukrainoznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Za debiutancką powieść „Po trochu“ otrzymała Nagrodę Conrada oraz była nominowana do Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus, Nagrody Literackiej „Nike” i Nagrody Gryfia. Książka w tym roku doczekała się tłumaczenia na słowacki  („Po troškách“ – wydawnictwo Slovart). W październiku w wydawnictwie Czarne wyjdzie jej druga książka „Ufo nad Bratysławą“. Mieszka w Bratysławie.

zdjęcia: Stano Stehlik