BLIŻEJ POLSKIEJ KSIĄŻKI
Dzieci są świetnymi obserwatorami rzeczywistości. Ponoć najlepiej zachęcić je do czytania książek, dając dobry przykład, czyli samemu czytać w ich obecności. Za nami Dzień Dziecka, więc prezenty zapewne już podarowane, ale czy potrzeba okazji, by obdarować kogoś książką? Są takie lektury, które stanowią przyjemność samą w sobie, niezależnie od wieku. Powiedziałabym nawet, iż dorosłym, wychowanym w czasach niedoboru pięknie wydawanych książek, przeglądanie świetnej dziecięcej literatury zdecydowanie poprawia nastrój.
Wydany nakładem Naszej Księgarni przepiękny zbiór ilustracji autorstwa Emilii Dziubak pod tytułem „Rok w lesie” to jedna z takich pozycji. Lubicie przyrodę – spacery po parku, wycieczki do lasu lub obserwację natury? Ta publikacja zachęci wasze dzieci lub wnuki do rozwijania w sobie tych pasji.
Chociaż książka nie ma treści słownych, pomysłowo zestawione ilustracje układają się w wiele jednoczesnych opowieści o życiu lasu i jego mieszkańców. Szczegółów jest tak dużo, że nawet oglądane po wielokroć zawsze czymś zaskoczą. „Rok w lesie” to zaledwie jedna z kilku pozycji serii „Rok w…”, tak więc jeśli znajdzie uznanie młodych czytelników, macie już pomysł na kolejne prezenty.
Dobrą książkę dla dziecka zawsze warto zabrać ze sobą na pierwsze letnie wyjazdy. A gdy ono pogrąży się w lekturze, również i my możemy poczytać coś, na co normalnie być może nie znaleźlibyśmy czasu. Bardzo lubię reportaże, a sposób, w jaki patrzy na świat Filip Springer, szczególnie mnie urzeka. Autor kultowej już „Miedzianki”, wielokrotnie nagradzany pisarz i reportażysta, od lat pozostaje na moim czytelniczym celowniku.
Kilka lat temu ukazał się zbiór jego reportaży pod tytułem „Miasto Archipelag”. Cytując autora, jest to „reporterska podróż po stolicach dawnych województw: trzydzieści jeden ośrodków tworzy archipelag możliwości, rozczarowań i szans”. Każdy, kto urodził się w średnim czy mniejszym mieście, dokładnie wie, o co chodzi – klimaty dawnej, przebrzmiałej świetności, mieszają się z poczuciem bycia gdzieś z tyłu historii, wykuwanej w stolicy czy innych metropoliach.
Ale nie dajmy się nadmiernie ponieść pesymizmowi – podupadające osiedla i zagnieżdżona solidnie beznadzieja są elementami również i tych wielkich miast. To, co łączy opowiadane przez Springera historie, to silne poczucie przynależności mieszkańców do swoich zakurzonych lub zardzewiałych małych światów.
Politycy wymyślili ideę 49 województw i również politycy ten pomysł porzucili. A ludzie? W miastach archipelagach nie brakuje zarówno przegranych, jak i zwycięzców, na szczęście tych, którzy po prostu czują się ich częścią i na tym budują swoją codzienność, nie brakuje – i o nich są te reportaże. Nawiasem mówiąc, „Miasto Archipelag” zostało wydane w bardzo eleganckiej formie.
Gdy zamknęłam tę książkę, dotarło do mnie, że okładka, porządny papier i ciekawe fotografie są nieoczywistym podsumowaniem tej długiej międzymiastowej podróży, pewną nobilitacją – na przekór kurzowi i poczuciu zapomnienia. Cóż bowiem znaczy hasło: „Miejsce dobre do życia”? Jak zawsze zależy to tylko i wyłącznie od ludzi, od tego, co zbudują, a co zepsują i co na nowo zaczną budować.
Właśnie te chęci są na wagę złota, tym różni się historia o Słupsku czy Przemyślu, od tej o Skierniewicach. Dlatego dla mnie, mimo lekkich „smuteczków” snujących się poprzez strony tych reportaży, „Miasto Archipelag” ma wymowę optymistyczną – miejsce pochodzenia, nawet jeśli czas rozkwitu ma już za sobą, zawsze stanowi centrum naszych życiowych wysp, kształtuje nas i jednoczy, nawet na końcu świata.
Agata Bednarczyk