Bez ludzi nie miałoby to sensu!

 PIĘKNY TRZYDZIESTOLATEK

Tomek Bienkiewicz od razu przyjął zaproszenie do Bratysławy na obchody 30-lecia Klubu Polskiego (28 października), choć już od kilku lat nie mieszka na Słowacji. Najwyraźniej i Słowacja, i Klub mają stałe miejsce w jego sercu, o czym były prezes tej organizacji chętnie opowiedział mi zaraz po imprezie jubileuszowej.

 

To miłe, że pokonałeś kilkaset kilometrów, by świętować z nami jubileusz Klubu Polskiego!

Przyjechałem, bo 30 lat to kawał czasu. Z zaciekawieniem posłuchałem podczas jubileuszu opowieści Ryszarda Zwiewki, który wspominał początki Klubu. I muszę podkreślić, że 30 lat to naprawdę fajny wiek. Bo to już nie jest podlotek, ale dorosła organizacja. Każdy z nas, gdy miał 30 lat, wszystkie wyskoki miał za sobą i mógł już bazować na zdobytych doświadczeniach, by iść do przodu.

To samo dotyczy Klubu Polskiego, który postrzegam jako dojrzałą organizację, mającą swoje miejsce nie tylko w Słowacji, ale też w krajach ościennych. Przecież podczas jubileuszu gościliśmy zaprzyjaźnionych przedstawicieli Polonii z Brna, Wiednia, Budapesztu i innych, którzy byli pozytywnie zaskoczeni, jak bardzo fajnie ta nasza słowacka Polonia, może nie największa, ale zespolona, lubi być ze sobą.

 

Co Ci dało prezesowanie w tej organizacji?

Oj, bardzo dużo! Przełamałem bardzo dużo swoich wewnętrznych barier. Kiedy zaczynałem współpracować z Klubem i potem, gdy stanąłem na jego czele, miałem problem z wystąpieniami publicznymi. Byłem troszkę zamknięty w sobie, gdy wiedziałam, że na tym, czy innym spotkaniu będzie jakiś przedstawiciel z ambasady. Potem okazywało się, że to są normalni ludzie, tacy sami jak my. Po prostu nauczyłem się w klubie, że trzeba być sobą. Fajnie ta współpraca nam się wtedy układała!

 

Które wydarzenia Klubowe wspominasz najcieplej?

Wszystkie klubowe wydarzenia wspominam jako cudowny czas. Jeśli miałbym podkreślić kilka z nich, to z pewnością były to nasze pierwszomajowe duże imprezy z cyklu „Z Polską na Ty”.

Z Polską na Ty – Sentymentalna retrospekcja (1.5.2013)

Szczególnie zapadła mi w pamięć edycja z mojej pierwszej kadencji – pewnie dlatego, że była to pierwsza duża impreza – podczas której na dziedzińcu EUROVEI gościliśmy przedstawicieli klubu motoryzacyjnego aut weteranów, którzy wjechali na plac kilkudziesięcioma polskimi zabytkowymi samochodami. Przygotowanie tych imprez wymagało wiele wysiłku, ale również dawało wiele satysfakcji.

Bardzo lubiłem też „Szanty na Dunaju” i nasze coroczne spotkania zielonoświątkowe na początku czerwca, podczas których mogliśmy się integrować i po prostu pobyć ze sobą.

 

Co było najtrudniejsze w prezesowaniu?

Najtrudniejsza była pierwsza kadencja, bo bardzo dużo nowych rzeczy musiałem się nauczyć. Kolejna kadencja była już łatwiejsza, bo technicznie wiedziałem, z czym się mierzę. Pamiętasz, współpracowaliśmy ze sobą prawie każdego dnia! A potem, jak już się zorientowałem, jak to wewnątrz wszystko działa, to już była wielka przyjemność!

Głównie płynąca z tego, że daje się kawałek szczęścia ludziom, którzy tutaj mieszkają. Co jeszcze fajnego wspominam? Że Klub to przekrój przez całe społeczeństwo, że są tu też starsi ludzie, którzy pamiętają jeszcze Czechosłowację i trudne czasy komuny, a nawet wjazd polskich czołgów do Czechosłowacji. Oni trochę inaczej funkcjonują w klubie, ale dzięki nim mamy te bardziej tradycyjne imprezy.

Ale jest też młoda krew, która jest szczególnie widoczna w Bratysławie i Koszycach, gdzie jest największy napływ nowych osób. Dzięki nim udawało nam się organizować bardzo ciekawe imprezy. Krótko podsumowując, bardzo mocno się rozwinąłem przez ten czas prezesowania w Klubie, co rzutuje na to, co się teraz dzieje wokół mnie w moim życiu prywatnym.

 

A co się dzieje? Jak się potoczyły Twoje losy po powrocie do Polski?

Wydarzyło się sporo. Doświadczenia związane z zarządzaniem, zdobyte między innymi w Klubie Polskim, po powrocie do kraju wykorzystywałem w kierowaniu oddziałami związanymi z IT, utworzyłem z kolegami firmę, która obecnie zatrudnia ponad 300 inżynierów i myślę, że nadal zawodowo będę związany z tą branżą. Pod koniec 2021 r. wstąpiłem do Wojsk Obrony Terytorialnej, gdzie mogłem sprawdzić się w roli żołnierza. Niestety, podczas ćwiczeń na poligonie uległem wypadkowi i musiałem zrezygnować z tej aktywności, ale mam pozytywne wspomnienia z tego okresu.

 

Czego byś życzył Klubowi na kolejne lata?

Żeby wszystkie fundusze spływały na czas. Nie ma co ukrywać – działalność Klubu jest oparta na środkach płynących z różnych fundacji, głównie są to dotacje z Republiki Słowackiej, trochę też z Polski. Pamiętam, jak to bywało, gdy zaczynaliśmy realizację projektów w marcu czy w kwietniu, a pieniądze spływały kilka miesięcy później.

Czego bym jeszcze życzył Klubowi? Bardzo dużo pozytywnej energii od członków Klubu, bo Klub to nie tylko pan prezes i panie wiceprezeski czy „Monitor Polonijny“. Bez ludzi nie miałoby to sensu! Życzę więc stałego dopływu nowych ludzi. I żeby potrafili oni wyrazić wdzięczność za to, co wszyscy aktywni ludzie robią na rzecz ich Klubu.

Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcia: Stano Stehlik

 

Przypomnijmy, że w czasach jego prezesowania, czyli w latach 2012 – 2016 Klub Polski organizował sporo wydarzeń promujących Polskę, które były odpowiedzią na negatywną kampanię, dotyczącą polskich artykułów spożywczych na Słowacji. To także był okres, kiedy do Klubu przybyło sporo nowych osób pracujących w międzynarodowych korporacjach, a wydarzeniami, które ich przyciągały, był na przykład coroczny udział klubowiczów w konkursie na najlepszy gulasz w jednej z bratysławskich dzielnic – w Podunajskich Biskupicach, czyli tam, gdzie mieszkał prezes z rodziną. I choć nigdy polska drużyna nie pokonała silnej konkurencji słowackiej czy węgierskiej, to wspólne mieszanie w olbrzymim kotle, czyli gotowanie kilkunastu litrów gulaszu, scalało polską społeczność w Bratysławie.

MP 1/2025