WYWIAD MIESIĄCA
Wywiady z reżyser Agnieszką Holland publikowaliśmy na łamach „Monitora“ nie raz, nie dwa Zawsze to była ciekawa rozmowa dotycząca kina, ale i aktualnych wydarzeń Podobnie jest i tym razem.
Wyreżyserowała Pani w Polsce i na świecie czterdzieści osiem filmów. To imponująca liczba. Wiele filmów pokazano na festiwalach. Pani kino porusza. Nowy festiwal Arcymistrzowie, zaproponowany przez Gdyńskie Centrum Filmowe, wybrał Panią jako pierwszą reprezentantkę – arcymistrzynię kina.
To zaszczyt, bardzo miły. Nagrodzono już Złotymi Lwami na festiwalu polskiego kina w Gdyni cztery moje filmy, plus dodatkowe Złote Lwy dostałam za całokształt i jeszcze za reżyserię filmów „Kobieta samotna” i „Pokot”. Trochę się nazbierało. W Polsce najczęściej dostaję nagrody na festiwalu, jak mnie nie ma, bo robię kolejny film. Na świecie różnie. Najważniejsze, żeby filmy poruszały widzów. Uważam więc, że ważne są zawsze rozmowy o filmie, także między twórcami. Twórcy powinni mówić, po co zrobili swoje filmy. Ja się staram o tym mówić.
Które swoje filmy z dawnych lat uważa Pani za ważne?
Mam kilka swoich ulubionych filmów z tych starszych i wiem, że one rezonują ze współczesnym widzem mimo upływu lat. Na pewno „Całkowite zaćmienie”, „Olivier. Olivier” i trudny do znalezienia film „Gorzkie żniwa”, który był realizowany bardzo prostymi środkami, bo nie mieliśmy wtedy w ogóle pieniędzy, ale to jest naprawdę mądry film. „Europa, Europa” nie jest moim ulubionym filmem, ale przekonałam się, że się sprawdza u młodszych widzów.
„Zielona granica” dostała Złote Lwy w Gdyni w ubiegłym roku. (jest zgłoszona do tegorocznych Oskarów – przyp. red)
Film to dla mnie ciągle ważny, dobrze przyjęty i też dobrze oceniany na świecie. Bo sytuacja teraz jest globalna i to jedno z głównych wyzwań, przed którym stoi bogaty świat. Czy w Niemczech, czy we Francji, we Włoszech czy w Stanach Zjednoczonych odbiór tego filmu był podobny. I kiedy przyznano filmowi te Złote Lwy, też mnie nie było w Gdyni. Ale gala na zakończenie festiwalu mnie wzruszyła, bo była manifestacją wielu moich przyjaciół ze świata nie tylko filmu.
Byłam i jestem bardzo wdzięczna koleżankom i kolegom za akcję poparcia dla „Zielonej granicy” już w roku 2023, kiedy film wchodził na ekrany. To był dla mnie najtrudniejszy moment. Myślę zatem, że środowisko filmowe nie oduczyło się jeszcze solidarności. A jak wiadomo, mnie w tamtych latach w publicznym przekazie traktowano niemal jako wroga ludu. Więc takie wsparcie było bardzo potrzebne.
Czy przed laty jako jedna z niewielu polskich reżyserek czuła się Pani kobietą samotną?
Tożsamość to jest ważny problem, ale najpierw jestem człowiekiem, a potem kobietą, a nie odwrotnie. Nie mam obsesji w kobiecym temacie. Ale mam poczucie, że udało mi się coś osiągnąć, udało mi się być jakimś słyszalnym głosem, jak się to mówi – jestem akustyczna. Dzisiaj chcę więc pomagać innym kobietom i nagłaśniać fakty, np. dotyczące tego, jak niesprawiedliwie były i jeszcze czasami są traktowane kobiety przez historię czy politykę, a przede wszystkim, jakie powinny mieć szanse.
Oczywiście jest już lepiej w tej materii dzisiaj niż wtedy, kiedy ja debiutowałam, bo nowe pokolenie kobiet ma już takie poczucie, a nawet pewność, że nie musi się już ze swoimi aspiracjami ukrywać. Młode kobiety są coraz bardziej pewne, że im się należy od świata i od życia to samo, co mężczyznom. Jest więc postęp. Ale ciągle niewystarczający w dziedzinie legislacji. W tym zakresie procesy przebiegają średnio, więc zmagania w tych kwestiach jeszcze przed nami.
Pani od lat komentuje politykę. Czy to ważne zajęcie dla artystki?
Tak. Wiadomo, że bliżej mi do demokratów niż do autokratów, ale w kontekście tego, co dzieje się na naszej granicy z Białorusią, krytykuję władze za aktualne poczynania. I to nie dlatego, że z kimś chcę się rozprawić, tylko takie mam głębokie przekonanie, że sprawy na granicy wymagają innych działań niż te, które są podejmowane. Godzenie się na procesy okrucieństwa i rasizmu stawia nas jako społeczeństwo na równi pochyłej. Wtedy trudno mi nie zabierać głosu. Odzywałam się i odzywam, kiedy jestem przekonana, że dzieje się zło.
Znam dość dobrze sytuację na granicy, więc wiem, kiedy jest propaganda i kłamstwo, z których czerpie się polityczne złoto. Nie chcę, żeby władza, na którą głosuję, uciekała się do takich metod. Bo wtedy my jako ludzie zmieniamy się mentalnie. I to jest problem Polski i Europy. Grozi nam europejski neofaszyzm. Zmienia się paradygmat, na którym były oparte europejskie wartości. Tego się po prostu boję.
Czy polityka wpływa na Panią jako artystkę?
Jedno nie przeszkadza drugiemu w tym dosłownym sensie, ale zdaję sobie sprawę, do jakiego stopnia polityka nas determinuje i to w takich trudnych czasach, kiedy jesteśmy na rozdrożu. I wiem, jak wiele zależy od polityki: postawy ludzkie, nasze życie, więc nie sposób teraz uciec od polityki. Oczywiście nie jesteśmy wszystkiemu winni, co dzieje się na świecie i co przeżywa świat. Winny jest system, który powstał po takim nawale nowoczesności, która nas dotknęła w ostatnich latach.
Mamy zbyt wiele rzeczy, które zmieniają się za szybko. Mamy rewolucję Internetu i mediów społecznościowych, które nas przeorały, mamy globalne kryzysy – klimatyczny czy emigracyjny, mamy nieudaną globalizację, która okazała się wehikułem do narastania nierówności, mamy rewolucję genderową, która dla wielu ludzi jest nie do przyjęcia, bo zbyt szybko się dzieje, a dotyka najbardziej ukrytych lęków, więc mamy mnóstwo wyzwań i do tego demokrację sondażową, gdzie politycy tak naprawdę nie mają przestrzeni, żeby budować jakąś szerszą koalicję światową sytuacja dla nas wszystkich jest bardzo trudna.
A moja twórczość nie określa wszystkiego, bo byłoby to niemożliwe, ale mam taki temperament, że jestem sobą, dostrzegając wszystko, co dzieje się dookoła. I tak mam już od jakiegoś osiemnastego roku życia.
A co ważne jest w Pani twórczości?
Bardzo ważne, żeby nie wpadać w manicheizm czy czarno-białą propagandową wizję świata. Jeżeli się czegoś nauczyłam z lektur, filmów i własnego doświadczenia życiowego, to tego, że świat i ludzie są skomplikowani. Są zdolni do dobrego i złego, choć wiem, że łatwiej jest uruchomić zło niż dobro. Zależało mi w mojej twórczości na pokazywaniu tej ambiwalencji, że człowiek jednocześnie może być zły i dobry, że ofiary mogą stać się katami, a kaci ofiarami i że nic nie jest dane raz na zawsze.
A twórcy powinni nieustannie trzymać termometr rzeczywistości i czuć w jaką stronę to, co nas otacza, idzie. Po prostu to jest nasze zadanie, choć oczywiści wiem, że niuanse nie są teraz specjalnie w modzie. Ale warto pamiętać, że dobro wymaga wytrwałości. Podobnie jak działanie prospołeczne. I myślę, że to jest też funkcja sztuki.
Właśnie dzisiaj…
Trzeba odbudowywać to, co w codziennym życiu jest niszczone przez tzw. nowoczesność. Media powinny być wolne od polaryzacji, podobnie jak sztuka. Wolność sztuki, kultury jest podstawą, choć są klienci, którzy chcą zamykać się w swoim plemiennym myśleniu. Podstawą działalności mediów muszą być fakty i ich raportowanie. To jest busola. Nie ma mowy o demokracji, kiedy rządzą fake newsy.
Najnowszy Pani film jest o Franzu Kafce.
Kafka był też pisarzem politycznym. A po II wojnie światowej uważano go wręcz za proroka, bo opisał obozy koncentracyjne, zanim one się naprawdę wydarzyły. Czy wymiar polityczny Kafki jest najważniejszy? Myślę, że nie. Ale sposób, jaki wymyśliliśmy na opowieść o Kafce w tym filmie, zaskoczył mnie samą. Kafka jest w pewnym sensie moją ucieczką od takiej bezpośredniej polityki.
Wiem, że do tej pory nie zrobiłam takiego filmu, jak ten o Kafce. Jesteśmy po zdjęciach i montażach. I mam takie przeczucie, że chyba nie jest źle. Tytuł będzie chyba „Franz”, a może inny. Jeszcze dyskutujemy i ja sama ze sobą też. To jest dla mnie nowe doświadczenie artystyczne. W gruncie rzeczy ci wielcy artyści polscy i światowi są zarzuceni różnymi interpretacjami, dotyczącymi ich twórczości i życia.
Te interpretacje z góry określają ich miejsce i pozycję, a dla mnie jest ważne, by się dogrzebać do wyjątkowej istoty nieprzeciętnego artysty. I myślę, że tak jest w przypadku filmu o Kafce.
Kiedy prowadzi Pani szkołę mistrzowską dla młodych twórców, co najtrudniej przekazać?
Ten łańcuch przekazywania z pokolenia na pokolenie doświadczeń i autorytetu, wynikającego z bycia osobą starszą, z większym dorobkiem. Teraz się to po prostu zachwiało. Dla mnie Andrzej Wajda czy Leszek Kołakowski to były autorytety. Oni mi dawali coś wielkodusznie, ale ja im też coś dawałam z siebie, była prawdziwa komunikacja międzypokoleniowa, która aktualnie zanikła.
Mam jednak duże nadzieje związane z najmłodszym pokoleniem, dzisiejszych dwudziestolatków. To jest świetne pokolenie. Mam takie poczucie, że jeżeli ktoś uratuje ten świat – to oni. Oni są naprawdę inni. Nie można oczywiście uogólniać, bo są różni, ale ci, którzy się ze mną kontaktują, są postępowi i otwarci.
Nie jest im łatwo, bo nie mają autorytetów, nie mają się do kogo odwołać i sami budują swój światopogląd. Często odmawiają poddania się presji pieniądza, konsumpcji i to jest nowe. I daje nadzieję. Staram się z nimi rozmawiać najszczerzej, jak mogę, ale nie wiem, co biorą ode mnie.
Czy szczerość nie sprawia Pani kłopotu?
Nie, ale to jest też pewien proces. Bardzo długo nie mówiłam o pewnych rzeczach, nie byłam szczera. Co tu kryć trwało to całe dziesięciolecia. Dopiero niedawno się otworzyłam w książce Karoliny Pasternak „Holland. Biografia od nowa”. Musiałam zatem dojrzeć do tego. Zresztą nie tylko ja dojrzewałam, bo pewne procesy społeczne niedawno stały się publiczne. Przez lata pokutowało stwierdzenie, że brudy pierzemy w domu i nie powinniśmy się dzielić bolesnymi czy wstydliwymi faktami.
Teraz jest pewna odwrotność. Teraz tego „dzielenia się” jest aż za dużo. To ekshibicjonizm, czemu sprzyjają oczywiście media społecznościowe. Jeżeli to jest szczere i głębokie – to super, ale jeżeli to jest wyrachowane i na pokaz – to fatalnie, wręcz czasami dramatycznie. Niedawno licealista powiedział mi, że jeśli ktoś z młodych ludzi nie ma teraz cech neuroróżnorodnych i nie jest w jakimś spektrum, to świat i otoczenie się nim nie interesują. Więc fajnie mieć ADHD albo Aspergera, bo wtedy jest się kimś ciekawym. Jeśli tak ma być, to jest to aberracja.
A jak Pani odbiera sukcesy i porażki swojej córki – reżyserki Katarzyny Adamik?
Bardzo ją wspieram i solidaryzuję się z nią przy sukcesach i przy porażkach. Jest jej łatwiej, bo jest rozpoznawalna, ale równocześnie jest jej trudniej, bo wymagania wobec niej są większe i porównuje się ją choćby ze mną.
Prowadzicie rozmowy warsztatowe?
Tak, w warsztacie filmowym Kaśka jest lepsza ode mnie. Jest po prostu mocna i dobra. Również w pracy z aktorami jest mocna. Ja jestem mocniejsza w skupieniu narracji, w opowieści filmowej i przekazie do widzów. Nasze dyskusje są znaczące.
Miewa Pani wątpliwości?
Oczywiście. Jednak nie mam takiego poczucia, że się zwijam w sukcesie i że mam teraz mniej energii twórczej. Ale trzeba się z tym liczyć, że kiedyś może to nadejść. Bardzo bym chciała mieć tyle samodyscypliny, że gdy zobaczę, że już nie mam cierpliwości albo nie mam ciekawości, by zrobić coś nowego, abym po prostu przestała robić filmy. Ale na razie mam dość energii.
Alina Kietrys
Zdjęcia: Wikimedia