Czego uczy nas Titanic?

 WYWIAD MIESIĄCA 

Dlaczego na Titanicu było zbyt mało łodzi ratunkowych? Jakie famy krążą na temat statku? Które z historii pasażerów są najbardziej przejmujące? Czy na Titanicu byli Polacy? Czym się różni bratysławska wystawa „Titanic” od tej, prezentowanej we Wrocławiu?

Na te i wiele innych pytań odpowiada Krzysztof Mędrala, ambasador wystawy „Titanic”, który – nawiązując do mającej 90 m wysokości Iglicy sprzed wrocławskiej Hali Stulecia – tak zaczyna swoją opowieść o tragedii słynnego statku: „Trzy takie iglice to długość Titanica!“.

Czemu służy bryła lodowa, którą znajdziemy tak na wrocławskiej, jak i bratysławskiej wystawie?

To jest interaktywna instalacja, dzięki której możemy odczuć temperaturę wody, w której znalazło się około 1500 pasażerów, którzy nie znaleźli miejsc w łodziach ratunkowych. To bardzo trudny element historii. Utrzymanie przez kilkanaście sekund dłoni na powierzchni bryły jest prawie niemożliwe.

Ludzie, którzy trafili do wody w kamizelkach ratunkowych, zmarli z wyziębienia. Kamizelki ratunkowe ich nie uratowały. Woda miała minus dwa stopnie Celsjusza, a trzeba pamiętać, że słona woda zamarza w temperaturze poniższej zera.

W takiej wodzie człowiek najczęściej umiera w ciągu kilku, kilkunastu minut. Było to także bardzo to trudne i przykre przeżycie dla tych, którzy z oddali, z łodzi ratunkowych obserwowali śmierć swoich bliskich, wiedząc, że nic nie mogą zrobić.

 

Czy to prawda, że ofiar mogło być mniej, gdyby na statku znajdowała się odpowiednia liczba łodzi ratunkowych?

Statek spełniał wymagania prawne – przestarzałe, XIX-wieczne – które mówiły o tym, że liczba szalup zależy nie od liczby pasażerów, ale od tonażu statku. Katastrofa Titanica zmieniła te przepisy i spowodowała, że dzisiaj jesteśmy na morzu bezpieczniejsi.

Jak powstał Titanic?

Statek był odpowiedzią na działania konkurencji. Linia Cunard w latach 1906-1907 wybudowała dwa wspaniałe transatlantyki: Mauretanię i Lusitanię. Pokonywały one ocean bardzo szybko, a ich rekordu nie było można pobić aż do 1929 roku.

White Star Line musiało zatem odpowiedzieć w jakiś sposób na działania konkurencji. Pojawił się pomysł wybudowania także dwóch wspaniałych wielkich czterokominowców, a w przyszłości także trzeciego. Pierwszym był Olympic, drugim Titanic, a trzecim miał być Britannic.

Ponieważ wiadomo było, że White Star Line nie wybuduje statków szybszych, postawiono na luksus i wielkość. Niektórzy pasażerowie podróżowali w kabinach urządzonych w stylach historycznych, spożywali posiłki w najwykwintniejszej restauracji na morzu, więc cóż z tego, że rejs trwał trochę dłużej, skoro odbywał się w tak niezwykle komfortowych warunkach!

 

Która z historii pasażerów wzrusza Pana najbardziej?

Tych historii jest wiele, ale dla mnie najbardziej wzruszająca jest historia państwa Straus. Starszy człowiek, multimilioner, właściciel domu handlowego Macy’s w Nowym Jorku podróżował Titanikiem razem ze swoją żoną Idą. Było to małżeństwo z długim stażem, bardzo się kochające, zgodne, szczęśliwe.

Kiedy okazało się, że Ida otrzymała miejsce w szalupie ratunkowej, a jej mąż Izydor nie, ponieważ był mężczyzną, ona nie skorzystała z możliwości ocalenia siebie i pozostała z nim na pokładzie, ponieważ tak bardzo go kochała. Według relacji pasażerów ta para była widziana po raz ostatni na pokładzie spacerowym, na ławeczce, kiedy to mocno przytulali się do siebie. Ciała Idy nigdy nie odnaleziono, ciało pana Strausa – tak. To jest jedna z takich bardzo wymownych, wzruszających historii.

Czy Titanikiem podróżowali także Polacy?

Kiedy mówimy o Polakach na Titanicu, to musimy sobie przypomnieć, jak wyglądał rok 1912 w historii. Ziemie polskie były wówczas podzielone między trzech zaborców. Państwo polskie nie istniało, zaś deklaracja o przynależności narodowej była czasami osobistą decyzją pasażera. Nie było paszportów, nie było dowodów osobistych tego typu, którymi się legitymujemy, podróżując obecnie.

Na statku były osoby, które urodziły się na polskich ziemiach, ale które nie deklarowały się jako Polacy. Jedna z pasażerek – Leah Aks – urodziła się w Warszawie. Ta pani podróżowała na pokładzie Titanica z dziesięciomiesięcznym synkiem Frankiem Philipem. Płynęli do Stanów Zjednoczonych, gdzie czekał na nich jej mąż, by tam mogli razem rozpocząć nowe życie.

Kiedy ewakuowano statek, Leah Aks dostała miejsce w łodzi ratunkowej i w tym całym harmiderze, hałasie, żeby wejść do łodzi, musiała na moment oddać dziecko komuś na pokładzie. Kiedy weszła do szalupy, odwróciła się, dziecka nie było! A łódź natychmiast opuszczono w dół. Proszę sobie wyobrazić, jak mogła się czuć kobieta, która w takich okolicznościach straciła z pola widzenia swoje ukochane dziecko!

Wiele godzin później, kiedy statek Carpathia podjął rozbitków z Titanica, Leah Aks weszła na jej pokład, rozpaczliwie szukając swojego dziecka. I szczęśliwie odnalazła je, ale w ramionach innej kobiety, która nie chciała go oddać. Zawołano oficera, by rozstrzygnął spór. Matka wskazała charakterystyczne znamię na klatce piersiowej, które miała jej pociecha. Sprawdzono i okazało się, że dziecko to znamię miało. W ten oto sposób mały Frank wrócił w ramiona swojej mamy!

 

Jego potomkowie poszukują więzi z Polską?

Prawnuczka Franka Aksa, pani Shelley Binder mieszka w Stanach Zjednoczonych i jest profesorem fletu. I chociaż nigdy nie była w Polsce, to ma jednak przekonanie o polskich korzeniach, chociaż Leah deklarowała się jako Żydówka.

 

Jakie famy krążą na temat tego statku?

Słyszałem różne historie, bo każdy kraj lubi prezentować jakieś swoje związki z Titanikiem. Na przykład kiedyś mówiono o Polaku, który nazywał się Grudzik. Ponoć ratował się z Titanica przebrany za kobietę. Jednak nigdy takiej osoby nie było. Niektórzy twierdzą, że na Titanicu były używane szwajcarskie srebrne platery – to nieprawda. Inni mówili o porcelanie z Austrii – nawet sam widziałem takie okazy z sygnaturą Titanica, ale nie mają one nic wspólnego z prawdziwym Titanikiem.

Na wystawie we Wrocławiu możemy podziwiać prawdziwe drzwi z Titanica. Jaka jest ich historia?

To wyjątkowe drzwi, przez które w Southampton na pokład statku weszło wielu pasażerów klasy pierwszej. W trakcie ewakuacji drugi oficer kazał je otworzyć, aby ułatwić im wsiadanie do łodzi ratunkowych z niższego pokładu. Niestety nikt już nie opuścił statku przez te otwarte drzwi. Kiedy w 1985 r. odkryto wrak Titanica, okazało się, że one nadal są otwarte. Wkrótce potem odpadły od kadłuba i zostały podniesione w trakcie jednej z ekspedycji wydobywczych. Teraz są na wrocławskiej wystawie. To jeden z najcięższych eksponatów, ważący półtorej tony, i jeden z największych eksponatów tego typu. Bardzo wyjątkowy!

 

Jak został przywieziony z Ameryki do Europy?

Eksponaty są transportowane samolotem. Nie płyną na żadnym statku. To spore przedsięwzięcie taki eksponat tutaj umieścić. Pracuje nad tym duży zespół ludzi, konserwatorów, by wszystko odbyło się w bezpieczny sposób. Każdy eksponat jest traktowany inaczej, w zależności od tego, z jakiego materiału został wykonany. Każdy z nich ma tutaj swoją osobną historię.

 

Czym się różni wystawa „Titanic” w Bratysławie od tej we Wrocławiu?

Wystawy są podobne, autoryzowane przez tę samą instytucję i opowiadają historię Titanica za pomocą przedmiotów wydobytych z jego wraku. Natomiast dobór eksponatów pokazywanych we Wrocławiu i w Bratysławie jest nieco inny. We Wrocławiu mamy artefakty, które nie podróżują zbyt często, w tym cherubina ze słynnych Wielkich Schodów czy wspominane drzwi wejściowe na statek. Ponadto eksponatów jest nieco mniej, ale robią większe wrażenie. W Bratysławie natomiast znalazło się 50 dodatkowych przedmiotów z mojej kolekcji, które tam wypożyczyłem.

Skąd Pańskie zainteresowanie Titanikiem i co to za tytuł „ambasador wystawy Titanic”?

Moja pasja trwa już 27 lat.  Polega na zgłębianiu historii statku i przedmiotów użytkowych, które się na nim znajdowały. Dziś tą pasją mogę się dzielić z innymi, występując w dwóch rolach, będąc jej ambasadorem oraz – czasem – przewodnikiem.  Jako ambasador reprezentuję wystawę i wspieram najlepiej jak potrafię, ponieważ uważam, że stanowi ona bardzo wartościowy projekt o charakterze edukacyjnym. To jest jedna z najbardziej znamienitych kolekcji świata, więc bardzo się cieszę, że można ją zobaczyć w moim rodzinnym Wrocławiu.

 

Jak do tego doszło, że jest Pan w posiadaniu przedmiotów z legendarnego statku?

Musimy tu rozgraniczyć kolekcję artefaktów z Titanica, którymi opiekuje się specjalnie do tego powołana instytucja amerykańska. Ten zbiór, pochodzący z wraku, jest chroniony prawem. Natomiast eksponaty, którymi wsparłem wystawę w Bratysławie, z moich prywatnych zbiorów, to przedmioty z tej samej serii –  ta sama porcelana, te same sztućce, te same srebrne patery czy boazerie ścienne, ale pochodzące z siostrzanych statków. Są one identyczne z tymi, które były na Titanicu, ale nie ucierpiały przez katastrofę.

Jak Pan się stał posiadaczem tych zbiorów?

To jest moja wielka pasja, która nie ma końca. Jest jak gonienie króliczka, którego nigdy się nie złapie, bo żaden kolekcjoner nie może mieć wszystkiego, o czym marzy. Wszystko zaczęło się kilkanaście lat temu od jednej filiżanki, która była moim marzeniem. Wtedy myślałem, że na tym się skończy. Ale potem zrozumiałem, że do tej filiżanki brakuje spodka, łyżeczki i tak w sposób zupełnie nieświadomy i nieintencjonalny zbudowałem w ciągu kilkunastu lat zbiór, który jest uważany za jedną z największych kolekcji prywatnych przedmiotów White Star Line w Europie.

 

Zdradzi Pan, ile kosztowała pierwsza filiżanka?

Próbuję sobie przypomnieć – myślę, że to było ok. 200 funtów. Znam rynek tych przedmiotów dość dobrze. Mam dobrą orientację w wartości eksponatów, w sposobie ich znajdywania a czasem przekazywania kolejnym właścicielom. Staram się moją pasję prowadzić w sposób mądry, również pod względem finansowym.

 

Wrocławski przystanek wystawy jest jej ostatnim w Polsce?

Wystawa przyjechała do Wrocławia z Warszawy i obecnie jest jej ostatnim przystankiem w Polsce, przed wyjazdem za granicę kraju.

 

Rolą ambasadora jest także zwiedzanie wystaw?

Jestem ambasadorem wystawy w Polsce, ale rzeczywiście chętnie podróżuję, także za granicę. Ambasadorem jestem po raz drugi – tę zaszczytną funkcję pełniłem również w 2018 r., gdy wystawa była pokazywana w Krakowie. Jestem wielkim pasjonatem historii Titanica i lubię zwiedzać wystawy jemu poświęcone, ale oczywiście nie jest to żadnym moim obowiązkiem.

Cieszy mnie to, że także od wielu lat mogę niektóre wystawy współtworzyć, a kiedy moje eksponaty są wypożyczane, podróżuję razem z nimi i dzielę się swoją pasją ze zwiedzającymi. Pasja zawsze powinna być wyborem  serca i tak jest w moim przypadku.

Pańskie życie kręci się wokół tego legendarnego statku?

Pasja to taka sfera życia, do której sięgamy wtedy, kiedy mamy ochotę. Tak jak artysta, który maluje obraz wtedy, kiedy ma wenę. Ja także muszę mieć wenę, by zajmować się Titanikiem. Kiedy jej nie mam, mogę pójść pograć w tenisa czy pojeździć na rowerze. Zawodowo pracuję w finansach, mam wykształcenie w dziedzinie dalekiej od sztuki, więc te dwa bardzo różne obszary tworzą mój balans w życiu, dzięki czemu łapię równowagę, by czuć się szczęśliwym.

 

Na której wystawie spotkamy się ponownie?

Wystawy, które współtworzę poprzez wypożyczenie wielu eksponatów, odbywają się obecnie w Bratysławie na Słowacji i Rosenheim w Niemczech. W Rosenheim zobaczycie Państwo wyjątkową wystawę, która nie podróżuje i dostępna będzie do stycznia 2026 r. 300 eksponatów tam wystawianych pochodzi z prywatnych zbiorów kolekcjonerów z całego świata. Moich jest tam ok. 70. To bardzo pieczołowicie przygotowywany projekt, nad którym wraz z innymi osobami pracowaliśmy przez rok.

 

Dlaczego wciąż fascynujemy się Titanikiem?

To dobre pytanie. Odkładając na bok wszystkie emocje, trzeba zauważyć, że Titanic to fenomen. Można by o nim mówić choćby na wykładach z marketingu, zatytułowanych np. „Titanic jako marka z ponadstuletnią tradycją“. Jestem przekonany, że każda osoba przypadkiem zaczepiona na ulicy, nawet 10-letnie dziecko, wie, co to jest Titanic – statek, który zatonął. I to wystarczy.

Titanic świat fascynował, fascynuje i będzie fascynował. Dlaczego? Myślę, że wiele czynników na to wpłynęło. To był nowy, najbardziej luksusowy statek i płynął w swój pierwszy rejs. Pisały o nim gazety. Na jego pokładzie znajdowali się znani na całym świecie ludzie, co znacznie urozmaica jego historię o osobiste wątki tych różnych znanych postaci. Tym statkiem płynęły również setki imigrantów w poszukiwaniu szczęścia za oceanem.

Uważa się też, że zatonięcie Titanica to koniec pewnej epoki. Niektórzy twierdzą, że to koniec epoki edwardiańskiej, chociaż król Edward zmarł w 1910 r., czyli dwa lata przed Titanikiem. A jednak to zatonięcie Titanica kończy ten czas niezwykle wytwornych obyczajów, etykiety, strojów, podziałów klasowych, również pewien okres w muzyce.

Wkrótce potem wybuchła pierwsza wojna światowa, więc obyczaje w naturalny sposób stały się prostsze, a ludzie przewartościowali to, co dla nich ważne. Do tych samych okopów trafili właściciele rezydencji i ich służący. Wkrótce potem, w latach 20., pojawiają się krótkie sukienki, jazz. Rok 1912 minął, ale wraca do nas na wystawie.

Co jest największym atutem wystawy „Titanic”?

To, że otwieramy puszkę zamkniętą 113 lat temu, oglądamy przedmioty, które były bliskie ludziom wtedy żyjącym. Oglądamy przedmioty osobiste, przedmioty związane z konstrukcją statku i jego wyposażeniem. To wymowna dla mnie historia, bo proszę sobie wyobrazić, jaka to była niesamowita myśl techniczna! Takie statki projektowano ręcznie, w kreślarniach, bez komputerów, bez Internetu.

Finalnie, wybudowano trzy identyczne statki: Olympic, Titanic, Britannic. Najgłośniej mówiono o Olympicu, bo był pierwszym ze słynnego tria. Dwa kolejne zatonęły: Titanic w trakcie pierwszego rejsu, Brtitannic w czasie I wojny światowej. I tylko dlatego, że statki te zatonęły, a na dnie mórz spoczęły ich wraki, my możemy się uczyć o ich historii. Olympic pływał szczęśliwie przez 24 lata. Został zezłomowany w 1935 r. Choć już nie istnieje, to jego młodszy o rok brat Titanic uczy nas do dzisiaj. To też świadczy o wyjątkowości jego historii.

Małgorzata Wojcieszyńska

Zdjęcia: Stano Stehlik, Archiwum Krzysztofa Mędraly

Wystawa we Wrocławiu będzie dostępna do końca lipca, w Bratysławie – do 24 sierpnia 2025 roku.

MP 6/2025