Andrzej Mularczyk: Katyń – historia dramatów ludzkich

 WYWIAD MIESIĄCA 

Na Słowację dotarł film „Katyń” w reżyserii Andrzeja Wajdy, który w Polsce miał premierę przed rokiem i od razu zyskał rozgłos. Film dostał też nominację do Oscara w kategorii filmu nieanglojęzycznego, którego jednak nie otrzymał, a szkoda…

Autorem zarówno jego scenariusza, jak i książki, zatytułowanej „Post mortem Katyń“, wydanej na Słowacji w tłumaczeniu Petra Čačky przez Wydawnictwo „Ikar”, jest Andrzej Mularczyk, który spotkał się ze słowackimi czytelnikami w Instytucie Polskim w Bratysławie. Zaraz po tym spotkaniu udało nam się porozmawiać z autorem o wspomnianej książce i scenariuszu.

 

Znamy Pana jako świetnego scenarzystę filmów, które wszyscy znamy i kochamy, czyli „Samych swoich“, „Nie ma mocnych“, „Kochaj albo rzuć“ . Czym jest dla Pana gatunek komediowy i dlaczego zdecydował się Pan podjąć trudny temat zbrodni katyńskiej?

Zawsze fascynował mnie dramat historii, który odmieniał losy ludzi. Napisałem wiele scenariuszy filmowych, jak choćby do serialu „Wrota Europy“, opowiadającego o nawale bolszewickiej. Z kolei komedia to moje inne widzenie świata. Według mnie komedia to dramat, posługujący się inną optyką.

 

Czy dramat katyński również dotknął Pańskiej rodziny, tak jak to było w przypadku Andrzeja Wajdy?

Kiedy w 1943 roku opublikowano wiadomość o odkryciu zbrodni katyńskiej, przybiegł do mnie mój kolega, mówiąc: „Twojego ojca mogli zabić bolszewicy“. Mój ojciec był dowódcą 2. pułku strzelców konnych i po 1939 roku udzielał się jako oficer w podziemiu, w Armii Krajowej. Wraz z rodziną utrzymywaliśmy, że nic nie wiemy o jego losie, więc wszyscy byli przekonani, że i on został zamordowany w Katyniu.

 

Co spowodowało, że zdecydował się Pan napisać książkę „Post mortem Katyń“?

Takim decydującym faktem było odkrycie, że Andrzej Ślaski, mój najbliższy sąsiad znad Narwi, gdzie mam dom letniskowy, jest jedną z osób poznaczonych zbrodnią katyńską. W Katyniu zginął jego ojciec, zaś bezpośrednio do napisania tej książki posłużyły mi historia jego rodziny, klimat oczekiwania, nadziei, wiary, że może jednak ojciec powróci.

Proszę sobie wyobrazić, że ta rodzina czekała niego do pięćdziesiątego któregoś roku! Żyła nadzieją, że może jednak żyje gdzieś na Syberii, że ktoś go widział w Tadżykistanie! Klimat ten starałem się przekazać w książce zgodnie z zasadą, że muszę dotknąć korzeni prawdziwego losu. Opowieść sąsiada sprawiła, że poczułem się uprawniony do opisania tej historii.

 

Podczas spotkania z czytelnikami mówił Pan, że trudno pisać scenariusze na zamówienie. W przypadku tego właśnie scenariusza to była jednak praca na zamówienie?

Tak, ale to było zamówienie, które złożyła nie tyle osoba, co historia. Czułem, podobnie jak Andrzej Wajda, że jest moim obowiązkiem podjąć to wyzwanie. Obaj wiedzieliśmy, że jeśli się tego nie zrobi teraz, to może być za późno. Kiedy otrzymałem propozycję napisania scenariusza o Katyniu, długo się zastanawiałem, bo wiedziałem, że Wajda odrzucił już sześć czy siedem poprzednich projektów i że mój czeka być może taki sam los.

Ale ponieważ on wiedział, że ja się zajmuję właśnie dramatami prawdziwych ludzi, szukam korzeni tych dramatów gdzieś w rzeczywistości, to jakoś mi zaufał. Odbyliśmy tylko dwa czy trzy spotkania, na których ustaliliśmy pewien klimat scenariusza. Potem zostałem sam na sam z białymi kartkami papieru aż do chwili oddania gotowego tekstu. I tak właśnie wyglądało moje zmaganie się z wyzwaniem do napisania tego scenariusza, choć ostatnio jestem nastawiony antyfilmowo.

 

Dlaczego?

Wolę odpowiadać za to, co jest moim słowem. Nie, nie obraziłem się na kino, ale ono pochłania strasznie dużo czasu. Scenarzysta jest tylko częścią gotowego utworu. Jego wyobraźnia przechodzi obróbkę, bo takie jest prawo kina. Rzadko się zdarza, że autor jest zadowolony z wyniku pracy reżysera – w większości przypadków wyobraźnia autora jest rozbujana i to, co potem dostanie na taśmie, bywa dla niego zaskoczeniem.

 

A jak to było w przypadku współpracy z Andrzejem Wajdą?

Ustaliliśmy, że on weźmie z mojej książki interesujące go motywy, postacie, klimat i zrealizuje film według swojej wizji.

 

Czym się różniły Panów wizje?

Ta Andrzeja Wajdy była bardziej panoramiczna, historyczna, pokazująca sam mord katyński, natomiast moja była bardziej kameralna. Skupiłem się na tym, co się działo po wojnie, na czekaniu kobiet, będących córkami, matkami, żonami ofiar Katynia. Te kobiety, czekające latami na powrót synów, braci, ojców, mężów, to kolejne ofiary Katynia. Ich życie upłynęło w cieniu tamtej zbrodni.

To mnie zafascynowało i ten wątek zacząłem drążyć. Głównym problemem mojej propozycji książkowej jest problem straty w życiu ludzkim, które od początku do końca jest permanentnym uczestnictwem w jakichś stratach: tracimy dzieciństwo, tracimy młodość, tracimy rodziców, tracimy żony, bo się rozwodzimy, tracimy kochanki. Strata jest przypisana do losu ludzkiego.

Ale to, co się zdarzyło w Katyniu, to strata narodowa, ponieważ tam właśnie straciliśmy 22 tysiące osób, przynależnych do elity narodu. Książka pokazuje, że z jednej strony trzeba być wiernym pamięci, ale z drugiej trzeba umieć pokonać traumę i znaleźć w sobie siły, by iść do przodu. Jestem autorem pamięci i posłużę się słowami, które wypowiedział Andrzej Stasiuk: „Pamięć i przeszłość to moja ojczyzna, mój dom“. I tak właśnie jest w moim przypadku – skupiam się na opowiadaniu historii, której nie wolno nam zapomnieć.

 

A zatem to dotykanie przez Pana pewnych emocji i bycie blisko bohatera spowodowało, iż Andrzej Wajda wybrał właśnie Pański scenariusz?

Kiedy się spotkaliśmy, scenariusz jeszcze nie istniał. Przedstawiłem Wajdzie tylko swoją wizję, która go zachwyciła. Wiedziałem jednakże, że Wajda jest bardzo przebierny, więc nie miałem żadnej pewności, iż coś z tego wyniknie. Rozstaliśmy się na długie miesiące. Andrzej Wajda dzwonił do mnie kilkakrotnie w trakcie pisania scenariusza, proponując spotkania.

Wiedziałem jednak, że nie mogę się z nim spotkać, ponieważ obawiałem się, iż gdyby do takiego spotkania doszło i opowiedziałbym mu połowę materiału, to jakąś krytyczną uwagą podciąłby mi nogi. Bałem się, że wówczas nie miałbym siły i śmiałości dokończyć dzieła, więc powiedziałem mu, iż spotkamy się po oddaniu gotowego tekstu.

Był zdegustowany tym, że nie potrzebuję konsultacji. Chyba dobrze zrobiłem, bo to, co mu było potrzebne, znalazł w mojej książce. W tym wypadku oparłem się mistrzowi i uważam, iż obaj na tym dobrze wyszliśmy.

 

Czyli uważa Pan film Wajdy za sukces?

To, że Wajda zdecydował się zrobić film wstrząsający, pokazujący mord katyński, budzący tyle emocji uznałem za krok słuszny. Ten film na tym wygrał, spowodował poruszenie i dzięki temu dotarł do świadomości ludzi – obudził w nich to, co przez wielu było zapomniane.

 

Czy młodych ludzi interesuje ten temat?

Nikogo nie zainteresuje to, co nie jest wyssane z mlekiem matki. Przed rozpoczęciem produkcji filmu przeprowadzone zostały badania socjologiczne w liceach i gimnazjach polskich, z których dowiedzieliśmy się, że około 40-50% młodzieży nie ma pojęcia, co się stało w Katyniu. To pchnęło Wajdę do tego, aby stworzyć obraz, wyposażony w pewne szczegóły historyczne, obraz zbrodni. Film budzi wielkie emocje, ale chyba dzięki temu problem traumy narodowej został zauważony.


Czy ten film, książka mogą coś zmienić we wzajemnych relacjach między Polską a Rosją?

Rosjanie urządzili małą premierę filmu, który wzbudził wśród nich pewne refleksje. Wielka sztuka, jakim jest film nominowany do Oscara, działa również na snobizm oligarchii rosyjskiej. A jednak wiemy przecież, że Rosjanie nadal nie chcą dopuścić Polaków do akt, które ma ich prokuratura wojskowa. Uważam, że dobrze jest pewne zadrażnienia załatwiać poprzez sztukę, a nie tylko poprzez pretensje publicystyczne. Tu chwała Wajdzie, że dotarł z tym tematem do publiczności rosyjskiej.

 

A dotarł też do szerszej publiczności na świecie?

Tylko do tej publiczności, która chce być zorientowana, jakie filmy są nominowane na Oscara.

Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcia: autorka

MP 11/2008