OKIENKO JĘZYKOWE
Kibicem sportowym nie jestem, w telewizji oglądam jedynie finały różnych mistrzostw świata z udziałem Polaków, czynnie uprawiam „chodziarstwo”, ale z psem na długich spacerach, to jednak czytam (i to nie tylko z obowiązku) komentarze zarówno sportowe, jak i te ze sportem związane pośrednio, autorstwa naszego redakcyjnego kolegi Andrzeja Kalinowskiego.
Pisze ze swadą, używając języka typowego dla dziennikarzy sportowych, a czasami, co jest dla mnie miłe, przywołuje w swoich artykułach moje nazwisko. Wnikliwi czytelnicy „Monitora” wiedzą, dlaczego. Otóż „wywołuje mnie do tablicy” w sytuacji użycia w swoich tekstach wątpliwych form językowych. Tak też zrobił w zamieszczonym w poprzednim numerze artykule, kiedy to pisał o uprawiającej boks polskiej zawodniczce Agnieszce Rylik.
Panią tę nazwał bowiem „bokserką”. Pamiętam, że kiedyś tak nazywano sportowy podkoszulek. Forma mnoga tej nazwy brzmi oczywiście „bokserki”. Kiedy jednak w internetowej wyszukiwarce wpisałam hasło „bokserka”, chcąc sprawdzić, kto i w jakim kontekście tej formy używa, wyskoczyła mi reklama, zatytułowana „Seksowne bokserki”.
Tym razem jednak nie chodziło o seksowne zawodniczki uprawiające boks, choć Agnieszka Rylik na pewno do nich należy. Dalsza część tekstu – „Zrób zakupy bez wychodzenia z domu. Seksowna bielizna dla mężczyzn” – zdradzała bowiem o które znaczenie interesującego nas leksemu szło.
Czy zatem nasza utytułowana zawodniczka jest „bokserką”? A może jest jednak „bokserem”?
Formy żeńskie już od dłuższego czasu są przyczyną wielu sporów, nie tylko wśród językoznawców. Jedni preferują tradycyjne formy męskie, drudzy każdą męską formę potrafią zamienić na żeńską. Do pierwszych należy na pewno Elżbieta Radziszewska, pełnomocnik (pełnomocniczka?) rządu do spraw równego statusu, która w sierpniu br. powiedziała: „Nie jestem minstrą, ale ministrem”. Zwolennikiem tradycyjnego nazywania kobiet za pomocą męskich form był też znany aktor Michał Żebrowski, który tak niedawno jeszcze utrzymywał, iż „reżyserka to pomieszczenie dla reżysera”.
Chyba jednak zmienił zdanie, albowiem w głośnej koprodukcji polsko-słowacko-czeskiej „Janosik. Prawdziwa historia” zagrał u dwóch „reżyserek”. Formy żeńskie królują na różnych stronach internetowych, blogach i czatach. O przyczynach powrotu do nich pisałam już kiedyś na łamach „Monitora” (MP, 10/2006). Mało tego, pisałam wówczas o swoim dystansie do nich.
Upłynęły dwa lata i mój dystans zmalał. Ba, myślę nawt, że najwyższy czas zdjąć odium z żeńskich nazw zawodów i funkcji i uznać, że nie ma nic złego w „reżyserkach” czy „bokserkach”. Ale… bez przesady! W tworzeniu tego rodzaju form kierujmy się też innymi względami.
Zgadzam się też na np. „pilotkę” czy „tokarkę”, a nawet na „ministerkę”, jeśli to pilot, tokarz czy minister płci pięknej, ale… Czy bankowca lub stoczniowca tejże płci należy nazwać „bankówką”, „stoczniówką”? A może „bankowczynią”, „stoczniowczynią” ??? Na Boga! NIE!!! Przynajmniej na razie. Ale za kilka lat… Kto wie?
Maria Magdalena Nowakowska