post-title Miło mi

Miło mi

Miło mi

 ROZSIANI PO ŚWIECIE 

„Kraj sprzątaczek i papieża” – to najlepsza zapowiedź reportażu o Polsce i Polakach, nadawanego w belgijskim radiu „1”. Każdy chciał słuchać. „Jesteś Polką?”. „Tak“- odpowiadam. „A, to super! Wiesz, u mojej mamy sprząta Polka. Jest naprawdę dobra i sympatyczna“. „A tak? To miło“ – odpowiadam. „Pracuje u niej już 10 lat. Ja też szukam takiej. Nie znasz kogoś? Bo ta od mojej mamy nie ma już czasu.

Za dużo klientów”. Taki dialog prowadzę przynajmniej raz na tydzień. Coś takiego! Zawsze odpowiadam, że mi miło? Miło, że prawie każdy Belg kojarzy Polskę ze sprzątaczkami? Co ja plotę! Ale jednak mi miło! Miło mi, że Polki są tu cenione za pracowitość i uczciwość. Wiele z nich już pierwszego dnia pracy dostaje klucz do domu pracodawców, kod do alarmu i 200 procent zaufania!

Dlaczego miałabym się wstydzić? Każdy chce mieć polską pomoc domową. Po pierwszym maja 2009 r., czyli po otwarciu belgijskiego rynku pracy dla Polaków, firmy sprzątające robią złoty interes. I to w dobie ciężkiego kryzysu! Niektóre biura zatrudniają wyłącznie Polki i to nie tylko do sprzątania, ale również do obsługi administracyjnej.

Wioska cudów! Ale nic dziwnego, skoro państwo belgijskie dopłaca do tego interesu.

A wszystko zaczęło się dawno, dawno temu…

W latach osiemdziesiątych pewna pani ze wschodniej Polski przyjechała do Belgii. Trochę musiała nakombinować, żeby otrzymać wizę. Podjęła pracę u Żydów polskiego pochodzenia. Pani owa ściągnęła swojego męża, który był specjalistą w dziedzinie budownictwa. Ten ściągnął brata, bo klient był zadowolony i miał już znajomych chętnych do wyremontowania domu dobrze i tanio.

Pani ściągnęła siostrę, bo sąsiadka Żydów-pracodawców też potrzebowała pomocy przy swoich 12 dzieciach. Brat ściągnął sąsiada, siostra mamę, mama koleżankę. I tak do Belgii zjechało się pół wioski ze wschodniej Polski. Ciągle ktoś kogoś ściągał, aż w końcu powstała w Belgii mała Polska.

Kwitła praca na czarno. Zaradni i pracowici Polacy łatwo znajdowali chętnych na swoje usługi. Szacuje się, że po 2000 roku ten malutki kraj liczył już ok. 70 000 – 100 000 Polaków. Prawie wszyscy przebywali i pracowali w Belgii nieoficjalnie. Wyjątek stanowiła tzw. „stara Polonia”, czyli osoby, które po II wojnie światowej nie mogły już wrócić do Polski, oraz osoby, które ze względów politycznych lub poprzez małżeństwa z obywatelami Belgii otrzymały prawo do pobytu.

W pewnym momencie zaczęła się nagonka na polskie sprzątaczki. Śledzono je w autobusach w drodze do pracy, łapano „na gorącym uczynku”, pracodawców karano przerażająco wysokimi kwotami – 25 tys. euro za „głowę” (polskiej sprzątaczki!). Ale problem nielegalnej pracy nie został rozwiązany. Polki, Rosjanki czy Filipinki nadal zarabiały, sprzątając na czarno u belgijskich rodzin.

Liczba „czarnych” sprzątaczek była tak duża, że trzeba było coś z tym zrobić. Okazało się, iż lepiej będzie dofinansowywać koszty utrzymania pomocy domowej i zrobić konkurencję nielegalnemu zatrudnianiu, by w ten sposób zasilić belgijski budżet oraz coraz szczuplejszą kasę ubezpieczenia społecznego.

W efekcie wprowadzono tzw. czeki usługowe, którymi klienci płacą za pracę pomocy domowej. Jeden czek równa się godzinie pracy, czyli 7,50 euro. Resztę dopłaca państwo. Ale część tej kwoty i tak wraca do państwa w postaci podatków i składek na ubezpieczenie społeczne. Co więcej, rodzina, zatrudniająca pomoc domową, każdego roku może sobie odliczyć od podatku 30 proc. kosztów na nią wydanych! Żyć nie umierać! Teraz godzina sprzątania w domu nie kosztuje jak dawniej 10 czy 11 euro, ale zaledwie 5,25 za godzinę! I to bez ryzyka!

Ale nie o to chodzi. Chodzi o postawę Polek w tym całym zamieszaniu. Korzystają one z możliwości legalnej pracy „na szmacie”, jak to się tutaj mówi, ale cenią się wyżej. Na jednym ze spotkań integracyjnych, prawie każda spotkana przeze mnie Polka mówiła: „NA RAZIE sprzątam, ale chodzę też do szkoły na kurs językowy, na kurs dla pracowników biurowych. Szukam innej pracy (czytaj: umysłowej!)”.

Nie chcą już być obywatelkami drugiej kategorii, sympatycznymi, ale i w oczach wielu Belgów ograniczonymi. Nie poddają się, choć często muszą godzić pracę z wychowywaniem dzieci, życiem rodzinnym i nauką. Niektóre z nich są samotnymi matkami. Ale idą do przodu. Integrują się i podejmują kolejne wyzwania.

Coraz więcej z nich po latach sprzątania i często poniżania pracuje w biurach, sklepach, szkołach i bankach.

Z dumą przyznaję, że jestem Polką.

Aldona Kuczyńska-Naskręt, Belgia

MP 11/2009