WYWIAD MIESIĄCA
Aga Zaryan to artystka, która w Polsce jest ceniona coraz bardziej i przed którą właśnie otwierają się drzwi do światowej kariery. Na swoim koncie ma kilka ciekawych projektów jazzowych, a przez czytelników magazynu „Jazz Forum” została wybrana wokalistką jazzową roku 2007, 2008 i 2009. O zamiłowaniu do jazzu i drodze muzycznej rozmawiałam z nią po jej wspaniałym występie podczas Dni Jazzu w Bratysławie.
Występuje Pani pod pseudonimem. Skąd pomysł na Agę Zaryan?
Historia tego pseudonimu związana jest z miłością do mojego dziadka, który nazywał się Zareński Jan. Mój pseudonim to połączenie pierwszych sylab jego nazwiska i imienia. Pseudonimy w jazzie są dosyć popularne. Moje byłe nazwisko: Agnieszka Skrzypek – mówię „byłe”, bo zmieniłam stan cywilny – było trudne do wymówienia za granicą.
Próbowała Pani swoich sił za granicą pod własnym nazwiskiem?
Tak, przez pierwsze lata. Nawet pierwszą płytę wydałam pod swoim prawdziwym nazwiskiem. W tej chwili ta płyta jest już w reedycji, ale już pod pseudonimem.
Od początku zakładała Pani, że wyjdzie poza polski rynek?
Zawsze miałam wrażenie, że ta muzyka ma potencjał, by zaistnieć również poza Polską. Jazz jest muzyką międzynarodową, liczyłam więc na to, że uda mi się wydać płytę za granicą. W najbliższym czasie, mam nadzieję, to się powiedzie.
Otworzyły się już wszystkie drzwi do międzynarodowej kariery?
Tak, otworzyły się. Teraz zobaczymy, jak szeroko. Liczymy bardzo na Japonię, która jest bardzo dobrym rynkiem dla jazzu. Mamy różne plany koncertowe.
Wracając do pseudonimu, ma Pani ormiańskie pochodzenie, czy to zbieg okoliczności, że brzmi rodem z Armenii?
To tylko zbieg okoliczności. Nigdy tam nawet nie byłam.
Może więc warto tam się wybrać?
No właśnie. Myślimy o tym. Może właśnie z blond włosami, nie ormiańskim pochodzeniem, ale ormiańskim pseudonimem miałabym większą szansę, żeby tam zaistnieć?
Ewa Bem była Pani nauczycielką śpiewu. Czy również i wzorem?
Ewa Bem nie jest dla mnie wzorem, ale była moją pierwszą nauczycielką. Oprócz śpiewu nauczyła mnie akceptacji samej siebie, co artyście jest bardzo potrzebne.
Ma Pani jakąś idolkę wśród polskich jazzmanek?
Szanuję bardzo Lorę Szafran. Uważam, że ma bardzo ciekawą barwę głosu. Jest taką prawdziwą jazzową babą. Jazz jest muzyką dla twardych kobiet, wymaga bardzo dużej wytrwałości. To nie jest muzyka, gdzie się odcina kupony, tu trzeba pokazać, że wciąż ma się coś do zaoferowania.
A Pani jest taką twardą „babą”?
Muszę być twardą babą, choć, oczywiście, muzyka, którą gramy, pokazuje również moją liryczną stronę.
Kiedy zakochała się Pani w jazzie?
W 1996 roku, kiedy usłyszałam płytę Elli Fitzgerald, którą podarował mi znajomy. Rok później już byłam w Stanach na warsztatach jazzowych.
Ale wcześniej miała Pani kontakt z muzyką?
Wcześniej uczęszczałam do szkoły muzycznej drugiego stopnia na wydział piosenki. Planowałam, że pójdę na wydział aktorski. Z aktorstwa zrezygnowałam w wieku 20 lat, kiedy zajęłam się jazzem. Niezbyt wcześnie, ale w dobrym momencie, kiedy człowiek może wybrać sobie jakąś drogę i konsekwentnie nią podążać.
Uzyskała Pani Fryderyka za piosenkę poetycką, więc trochę spełniły się Pani marzenia związane z aktorstwem…
Nie do końca zgadzam się z tą nazwą: piosenki, które zaśpiewałam, nie są piosenkami poetyckimi. To nie są interpretacje piosenek z punktu widzenia aktorskiego, ale wiersze, które zaśpiewałam w naturalny sposób, nie narzucając interpretacji. Nazwa „piosenka poetycka” wydaje mi się troszeczkę chybiona.
Ale satysfakcja była, prawda?
Fryderyk dał mi wielką satysfakcję, bo to jest wyróżnienie, nobilitacja. To miłe zostać zauważonym w branży. Jeszcze bardziej cieszyłby mnie Fryderyk w kategorii jazzowej.
Wszystko przed Panią.
Na razie mam tylko nominacje, ale zobaczymy, może z kolejną płytą się uda?
Uzyskała Pani również nominację do tytułu Kobiety Roku, którą to wybiorą czytelniczki pisma „Twój Styl”. Czy tego typu wyróżnienia traktuje Pani jako przepustkę, by móc robić to, co Pani lubi, by docierać z jazzem do jak największego grona odbiorców? Kiedyś, przed laty Anna Maria Jopek wystartowała w Eurowizji, by zaistnieć, a potem robić to, co kocha.
Takich rzeczy nie pochwalam. Oczywiście Anna Maria Jopek ma zupełnie inną drogę, ale ja nie wystąpiłabym na Eurowizji, bo to okropny, bardzo tandetny festiwal.
Co byłaby Pani w stanie zrobić, żeby zostać zauważoną?
Proszę mi wierzyć, jestem bardzo szczęśliwa, że jestem zauważana w takim stopniu, jak obecnie.
Czyli nie poszłaby Pani na kompromis?
W muzyce nie idę na kompromisy. Uważam, że na kompromisy trzeba iść w relacjach z ludźmi, w przyjaźni, małżeństwie. Muzykę traktuję bardzo poważnie. Dla mnie sława nie jest najważniejsza. Kompromisy w muzyce wydają mi się zupełnie niepotrzebne. Ja mam swoją publiczność, odbiorców, moje płyty się dobrze sprzedają.
Ale może właśnie Anna Maria Jopek utorowała trochę drogę i dla Pani?
Nie sądzę, bo my tworzymy zupełnie inne światy muzyczne. Wydaje mi się, że ją ciągnie trochę do popu, do muzyki ludowej, ona ma większe spektrum zainteresowań. Dla mnie występ na Eurowizji byłby obciachem. Oczywiście, nie krytykuję ludzi, którym zależy na karierze i na większej liczbie odbiorców. Ja nie muszę śpiewać na stadionach.
Jakie więc cele przed Panią?
Wydanie płyty pod szyldem „Blue Note Records”.
To duży prestiż wydać płytę w tym wydawnictwie.
To ogromny prestiż. Jestem pierwszym artystą z Polski, który wydaje album pod tym szyldem. Ta wytwórnia wydaje płyty wspaniałych muzyków, więc dla mnie to nobilitacja. Droga jazzmanów nie jest usłana różami i jest dłuższa. Ja zostałam doceniona, mając 30 lat, a przecież śpiewam już długo. Ale może właśnie dlatego bardziej potrafię to docenić? Jestem bardzo szczęśliwa, że udało mi się!
Co jest potrzebne artyście, żeby udało mu się osiągnąć to, co Pani?
Talent, szczęście, no i jeszcze trzeba spotkać odpowiednie osoby w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. W tym świecie, który nas otacza, bez dobrego menedżera, bez sponsora na płytę, bez osób, które pomogą zaistnieć, nie udaje się osiągnąć niczego. Talent i determinacja to podstawa: trzeba po prostu chcieć iść tą drogą.
Były chwile załamania?
Nigdy nie chciałam rzucić śpiewania, bo za bardzo je kocham. Przez lata w ciągu dnia byłam nauczycielką angielskiego, a wieczorami śpiewałam. Gdybym nie odniosła sukcesu, nadal bym śpiewała, tylko wówczas my byśmy ze sobą nie rozmawiały, bo śpiewałabym w jakimś małym klubie, o którego istnieniu pani pewnie by nawet nie wiedziała.
Wiem, że miała Pani jeszcze jedną wielką miłość – tenis. Musiała Pani dokonać wyboru: muzyka albo sport?
Zawsze musiałam mieć jakąś pasję. Najpierw był tenis, potem muzyka. Skończyłam grać, kiedy miałam 14 lat.
Została tylko muzyka? Czy ma Pani inne pasje?
Moją pasją jest jazda na nartach. Jazz daje mi poczucie wolności, ale podobnie czuję się, kiedy szybko szusuję na nartach.
Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcia: Stano Stehlik