KINO OKO
Filmy opowiadające historie wigilijne są osobnym gatunkiem, więc trzeba je oceniać w kategorii filmów świątecznych, a nie w kontekście całej kinematografii. Widok Świętego Mikołaja, spełniającego ukryte marzenia bohaterów, którzy uwikłani są w problemy typu: kocha, nie kocha, ma nas wprowadzić w nastrój ciepła, wzruszeń i zapachu pierogów z grzybami. Wiadomo, że to nie są filmy, których ambicją jest zmiana losów świata czy zmuszanie do refleksji nad egzystencją. Jasne jak słońce, że „Listy do M. 3” to nie Kieślowski czy Kurosawa.
Zadaniem tego filmu nie jest wpłynięcie na postrzeganie świata czy pobudzenie intelektu widza. Wręcz przeciwnie! Taki film ma sprawić, że na chwilę przestaniemy myśleć, zapomnimy o stresie, sprzątaniu, niedokończonych projektach w pracy i tym, że na Wigilii będzie nielubiany wujek, gadający w kółko o polityce. Ma być lekko i przyjemne i mamy się wprowadzić w świąteczny nastrój, a reżyser trzeciej części „Listów”, Tomasz Konecki, zdaje się rozumieć zadania gatunku.
Pierwsza część „Listów” okazała się hitem. Gdy film ukazał się w kinach, na polskim rynku nie było czegoś takiego. Co prawda była to ewidentna reprodukcja angielskiego przeboju „To tylko miłość”, ale co tam, polskie „Listy” były zabawne, wzruszające i „nasze polskie”, więc wszyscy przymknęliśmy oko na to, że już to gdzieś widzieliśmy. A skoro nie zarzyna się kury znoszącej złote jaja, powstała część druga, gorsza, ale przynosząca dochody, a teraz i trzecia. I tak oto powstał pierwszy w Polsce cykl filmów z tymi samymi bohaterami, których losy przecinają się w nieoczekiwanych sytuacjach w wigilię Bożego Narodzenia.
Nie chciałabym Państwu zdradzić za wiele z fabuły, ale powiedzieć mogę, że sercem cyklu pozostał wątek Mikołaja Mela, który wcale nie jest święty. To typowy antybohater, nieuleczalny kobieciarz, leń i fatalny pracownik, taki wrażliwy drań. Wcielający się w niego Tomasz Karolak oraz partnerujący mu 9-letni Mateusz Winek są świetnym duetem. Co prawda podobnych duetów, opartych na kontraście i kontrze, były w światowym kinie tysiące, jednak nasza para radzi sobie całkiem dobrze, a ich rozmowy, czułości i kłótnie wypadają wiarygodnie, więc dajemy się wciągnąć.
Nie ma tu żenującego rubasznego humoru, do którego przyzwyczaił nas Karolak, a wręcz przeciwnie, można się nawet wzruszyć. Wątki się mnożą, epizody z życia bohaterów nakładają na siebie, powodując zamieszanie z poplątaniem. I choć film zawiera – niestety – fabularne odgrzewane kotlety, które jedliśmy już w części pierwszej i drugiej, product placement wali po oczach jak halogen, a kilka wątków nie zostaje domkniętych, przez co widz zostaje trochę z niczym, to mimo wszystko warto sobie pozwolić na takie dwie godzinki odpoczynku dla głowy.
Tomasz Konecki zadbał, aby w jego filmie nie zabrakło tego, czego każda świąteczna produkcja potrzebuje. Jest tu świąteczny kicz w postaci ewidentnie sztucznego śniegu, amerykańskich hitów bożonarodzeniowych i cukierkowych plenerów, w których Warszawa wygląda jak z zagranicznej pocztówki, ale taki właśnie kicz ma w sobie coś uspokajającego, jest tu jakaś serdeczność, ciepło i wdzięk.
Z wielu wątków i epizodów najlepiej wypada duet młodych dziadków, granych przez Agnieszkę Dygant i Piotra Adamczyka, którzy, można by rzec, wymiatają! Zabrakło za to znanych z poprzednich części Maćka Stuhra i Romy Gąsiorowskiej, którzy chyba znacząco wpłynęli na sukces poprzednich dwóch części.
Bardzo miły, ciepły i pozytywny film. Nawet jeśli zbiegi okoliczności są grubymi nićmi szyte, a prawdopodobieństwo niektórych historii wiarygodne jak obietnice polityków, to raz w roku przymykam oko, wybaczam, a nawet polecam, bo dość już mam negatywnej energii, hejtowania i kłótni o sprawy ważne. Wrzućmy na luz, a Kurosawę zostawmy sobie na wiosnę.
Magdalena Marszałkowska
MP2018/1