czyli polsko-słowackie seminarium tłumaczeniowe w Warszawie
Bardzo często spotykam się z pytaniem, czy jako polsko-słowacki tłumacz mam w ogóle jakąś pracę, skoro Polacy i Słowacy bardzo dobrze się rozumieją ze względu na bliskość obu języków. Pozory jednak mylą, a zawód polsko-słowackiego tłumacza jest tego najlepszym przykładem.
Mimo że język polski i język słowacki to języki pokrewne, można pomiędzy nimi znaleźć dosłownie tysiące różnic – mniej czy bardziej zabawnych. Zdradliwe słowa zdradliwymi słowami, ale jak dojdzie co do czego, nawet konwencjonalne wypowiedzi dostarczają prawdziwych dylematów przekładowych.
W tłumaczeniu pisemnym sytuacja wygląda nieco lepiej, ponieważ tłumacz ma teoretycznie czas na poszukanie idealnego rozwiązania (chociaż wiadomo, że z terminami różnie bywa). Podczas tłumaczenia ustnego natomiast trzeba w sekundzie zdecydować o wyborze najlepszego słowa, wyrażenia czy całej frazy.
Słowniki są wspaniałą rzeczą, międzynarodowe fora internetowe to też świetna pomoc, ale nie ma to, jak osobiste relacje między polskimi tłumaczami na Słowacji i słowackimi w Polsce. I to był główny pretekst do zorganizowania pierwszego spotkania zaprzyjaźnionych polskich i słowackich tłumaczy.
Głównym pomysłodawcą i organizatorem była Julka Batmendijnová. Ustaliliśmy termin na 16 – 18 lutego br., a warszawskie koleżanki zarezerwowały salę w Instytucie Słowackim i wspaniałe zakwaterowanie tuż obok niego.
Celem spotkania były prezentacje słownictwa i tematów, którymi zajmujemy się w naszej praktyce na co dzień, wymiana doświadczeń, a następnie dyskusja, która w niektórych przypadkach zajęła więcej czasu niż sama prezentacja, bo tyle było pytań, tyle ciekawych opinii i rozwiązań.
Ze wszystkich problematycznych przykładów, które pojawiły się podczas spotkania, wspomnę choćby ten, dotyczący systemu polskiej administracji publicznej, który nieco różni się od tego słowackiego. Ktoś mógłby uznać, że są to sprawy drobne, ale nic bardziej mylnego!
W tłumaczeniach ustnych, jak również pisemnych bardzo często napotykamy na problem z ekwiwalencją międzyjęzykową i stosownym nazewnictwem. Na przykład na szczeble województwa w Polsce mamy do czynienia zarówno z administracją państwową (wojewoda), jak i administracją samorządową (marszałek województwa + sejmik), podczas gdy na Słowacji na tym samym szczeblu, czyli tzw. kraju samorządowym spotykamy się tylko z administracją samorządową (przewodniczący/marszałek + rada/sejmik kraju samorządowego).
Inaczej wygląda sprawa na szczeblu powiatu, w Polsce chodzi o administrację samorządową (starosta + rada powiatu), podczas gdy na Słowacji na tym szczeblu mamy do czynienia tylko z administracją państwową w postaci urzędu powiatowego, na czele którego stoi dyrektor. Nie mówiąc już o tym, że polski starosta i słowacki starosta to dwa absolutnie odmienne stanowiska. Ale przed tym spotkaniem nie miałem o tym wszystkim zielonego pojęcia.
Po całym sobotnim programie, koncentrującym się na tematach z zakresu tłumaczenia ustnego, nadszedł czas na kulturalną rozrywkę – wieczorem udaliśmy się do teatru na przedstawienie „Emigrantów“. W niedzielę zaś kontynuowaliśmy nasze seminarium, rozmawiając o tłumaczeniu pisemnym i tematach związanych z osobliwościami, występującymi w tłumaczeniach poświadczonych.
Jednak największą wartością całego weekendowego spotkania było poza wymianą doświadczeń zacieśnienie kontaktów. Wnioski, wynikające z dyskusji, potwierdziły, że warto pozostawać w bliższym kontakcie i od razu zaczęliśmy planować jesienną odsłonę polsko-słowackiego seminarium tłumaczy, tym razem w Bratysławie. Kto wie, może to spotkanie zapoczątkowało nową tradycję.
Mario Kysel