post-title Dyplomatyka i łowy

Dyplomatyka i łowy

Dyplomatyka i łowy

 DYPLOMACJA (NIE)CODZIENNA 

Powyższy tytuł ośmieliłem się pożyczyć od samego Adama Mickiewicza, który tak właśnie nazwał IV Księgę „Pana Tadeusza”, czytaną przez każdego z nas w szkole. O łowach bowiem i ich znaczeniu w dyplomacji będzie tym razem mowa.

Podejmuję ten temat w pełni świadom, że obecnie obowiązująca poprawność polityczna (a może obyczajowa?) nakazuje o polowaniach i myśliwych wypowiadać się wyłącznie źle. Nie zawsze tak było.

Europejscy władcy – cesarze, carowie i królowie – od wieków traktowali łowy jako ważny element polityki, sprzyjający nieformalnym spotkaniom głów koronowanych i najważniejszych osobistości. Samo polowanie, połączone ze swoistą obrzędowością, stanowiącą trwały dorobek kultury materialnej i duchowej, było tylko niewielką cząstką całości.

Specjalnie wydzielone i utrzymywane dobra królewskie czy cesarskie, zameczki i pałacyki myśliwskie, w których zamieszkiwano i biesiadowano w czasie łowów, a także po ich zakończeniu, są po dzień dzisiejszy cennymi obiektami muzealnymi, ukazującymi nie tylko cenne zbiory trofeów, ale całe bogactwo kultury minionych czasów.

 

Ponieważ Królestwo Polskie, a także Cesarstwo Austro-Węgier rozwijały szczególnie bogatą kulturę łowiecką, warto wspomnieć kilka ważnych miejsc, dziś ważnych pamiątek kultury w Polsce i na Słowacji. Pierwszy to zamek myśliwski w Niepołomicach pod Krakowem, zwany Małym Wawelem, położony obecnie na skraju, a niegdyś w Puszczy Niepołomickiej.

Po drugie i po trzecie dwa piękne obiekty na Słowacji – w Świętym Antonie koło Bańskiej Szczawnicy oraz w Topolczankach. Ten ostatni zameczek myśliwski był miejscem szczególnie umiłowanym przez pierwszego prezydenta Czechosłowacji Tomasza Masaryka. Zresztą oba obiekty zasługują na uwagę i zwiedzenie, bo ich mury były świadkami wielu ważnych wydarzeń i spotkań.

Tyle o historii dawnej, a teraz o niedawnych dziejach i moich osobistych doświadczeniach.  Z tego, co wiem, byłem jedynym ambasadorem leśnikiem i leśnikiem, który został tytularnym ambasadorem. Na studiach miałem obowiązkowy przedmiot gospodarka łowiecka, kończący się egzaminem. Od 1969 roku byłem też członkiem Polskiego Związku Łowieckiego.

Kiedy w 1997 roku przybyłem do Bratysławy, miałem świadomość, że będę zapraszany na polowania dyplomatyczne; byłem więc na taką ewentualność przygotowany. W ambasadzie przy ul. Hummelovej 4 zastałem pozostałość jeszcze z czasów Konsulatu Generalnego PRL, mianowicie służbową broń myśliwską, którą po pewnym czasie i nie bez komplikacji udało mi się odesłać do kraju.

 

Po raz pierwszy uczestniczyłem w polowaniu dyplomatycznym na bażanty w 1997 roku w Palarikowie. Brali w nim udział przedstawiciele niemal wszystkich ambasad akredytowanych w Bratysławie (także tych, których siedziby znajdowały się w Wiedniu i Budapeszcie), no i naturalnie prominentni reprezentanci słowackiego rządu. Pamiętam, że królem polowania, a w rzeczywistości królową została włoska dyplomatka w randze I sekretarza.

Jak głosił werdykt komisji sędziowskiej, została królem ponieważ „największej liczbie bażantów darowała życie, była jedyną kobietą-myśliwym, a ponadto wszystko zrobiła z wielką gracją” (miała piękną pelerynkę i kapelusz z piórkiem). Jak widać polowanie dyplomatyczne mogło się też odbywać z przymrużeniem oka, a liczba upolowanych kogutów nie była najważniejsza.

Najważniejszy był jednak zawsze ostatni „miot”, to znaczy biesiada przy stole, na którą zjeżdżali często także ambasadorowie, którzy w samym polowaniu nie brali udziału. Takich spotkań w kniei w towarzystwie dyplomatów lub innych ważnych polskich i słowackich osobistości było w czasie pełnienia mojej misji kilkanaście.

Towarzyszyła im wspaniała atmosfera, nigdy nie był ważny wynik polowania – mimo starań gospodarzy, czyli ministra rolnictwa, dyrektora generalny Lasów Państwowych lub szefa Protokołu Dyplomatycznego MSZ.

W przyrodzie i przy stole, w dyskrecjonalnej atmosferze łatwiej było rozmawiać nawet o bardzo trudnych sprawach. W takich momentach nie miałem wątpliwości, że wypełniam misję dyplomaty, choć przy okazji uczestniczę w polowaniu.

I na zakończenie przytaczam odpowiedź na pytanie, co jest na polowaniu najważniejsze. Brzmi ona: po pierwsze towarzystwo, po drugie towarzystwo i po trzecie towarzystwo. Pewnie z tego też wynika, że dyplomację łatwiej uprawiać w dobrym towarzystwie.

Darz Bór –  Lovu a Lesu Zdar!

Jan Komornicki

MP 5/2018