post-title Rozmowa z pianistą Piotrem Alexewiczem

Rozmowa z pianistą Piotrem Alexewiczem

Rozmowa z pianistą Piotrem Alexewiczem

Ile wyrzeczeń kosztuje miłość do fortepianu?

 WYWIAD MIESIĄCA 

Wyłonieni podczas 50. Ogólnopolskiego Konkursu Chopinowskiego laureaci pierwszych dwóch nagród otrzymali promocję do październikowego Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego bez konieczności udziału w eliminacjach. Pierwsze miejsce zdobył Piotr Alexewicz, dziewiętnastoletni student I roku studiów licencjackich Akademii Muzycznej im. Karola Lipińskiego we Wrocławiu w klasie prof. Pawła Zawadzkiego.

A ponieważ młody wirtuoz został też laureatem Nagrody Dyrektora IP w Bratysławie na XII Międzynarodowym Forum Pianistycznym „Bieszczady bez granic“ w Sanoku (2018 r.), przybył do stolicy Słowacji, by wystąpić przed tutejszą publicznością. Przed koncertem udało się nam z nim porozmawiać.

 

Czym dla Pana jest pierwsza nagroda, zdobyta podczas tegorocznego Ogólnopolskiego Konkursu Chopinowskiego?

To wielkie wyróżnienie i zaszczyt, ale przede wszystkim to przepustka do międzynarodowego konkursu, który odbędzie się w październiku.

 

Czuje Pan, że świat stoi przed Panem otworem?

Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. Na najbliższe miesiące mam zaplanowanych parę koncertów – w kraju i za granicą – i jestem bardzo szczęśliwy, że mogę się podzielić muzyką ze słuchaczami.

Ile dziennie Pan ćwiczy?

To dobre pytanie. To zależy od programu, który przygotowuję, ale i od innych czynników. Na przykład będąc w podróży, nie zawsze mam okazję, by zasiąść przy fortepianie. Skrzypek ma inną sytuację, bo on po prostu może mieć swój instrument przy sobie, a ja takiego komfortu nie mam.

 

Jest Pan jednym z tych, którzy kiedy zobaczą fortepian, na przykład na dworcu kolejowym w Amsterdamie, zaczynają grać, bez względu na przechodzące tamtędy tłumy?

Uchowaj Boże! Nie lubię takich manifestacji muzycznych. Co miałbym w takim przypadku zaprezentować? Etiudy Chopina? Uważam, że taki fortepian jest wystawiany dla tych, którzy po prostu mają ochotę na nim pograć. To bardzo fajne rozwiązanie. Cieszę się, że muzyka klasyczna staje się coraz bardziej popularna.

 

A wracając do mojego pytania, ile czasu trzeba poświęcić na grę na fortepianie, by dojść do takiego celu, jaki Panu udało się osiągnąć?

Staram się ćwiczyć nie mniej niż 6 czy nawet 7 godzin dziennie. Idealnie jest wstać rano, trzy godziny poćwiczyć, potem zrobić sobie dłuższą przerwę, by po południu grać kolejne trzy godziny. Czasami wieczorem też ćwiczę, wszystko zależy od dnia i liczby zajęć na uczelni.

 

Jak udaje się Panu godzić studia z licznymi koncertami w różnych miejscach na świecie?

Mam indywidualny tok studiów, co mi pozwala godzić jedno i drugie.

Jak odkryto u Pana talent muzyczny?

Żadne z moich rodziców nie jest muzykiem – oboje są lekarzami, pracują we wrocławskich klinikach i przychodniach. Ale ponieważ tato kończył podstawówkę muzyczną, to stał u nas w domu stary instrument. Pierwsze dźwięki na nim zagrałem dzięki babci, która prezentowała mi kolędy i polskie przeboje. I tak sobie pogrywałem ze słuchu, nie znając nut.

Potem rodzice zaprowadzili mnie do Nony, czyli płatnej szkoły muzycznej. I tam się wszystko zaczęło. Najpierw uczyłem się gry na gitarze, ale to nie było to. Miałem wtedy 5 czy 6 lat i zmuszanie mnie do gry na tym instrumencie kończyło się krzykiem. Potem mama wymyśliła, że wymienimy gitarę na pianino.

 

Od razu było lepiej?

Na początku było ciężko, bo to była walka ze mną, która trwała do piątej czy szóstej klasy. Ale potem jakoś się przekonałem i zacząłem ćwiczyć na poważnie.

 

Dzięki czemu nastąpił taki przełom?

Zacząłem słuchać muzyki poważnej. Wcześniej jej nie znałem, nie interesowałem się nią, nie wiedziałem, co to jest „Preludium Deszczowe“ Chopina, „Requiem“ Mozarta. Znałem tylko kilka oper Pucciniego czy „Nabucco“ Verdiego.

 

Skąd? Chodził Pan z rodzicami do opery?

Raz byliśmy z rodzicami w operze, ale było to nieudane wyjście, ponieważ się  spóźniliśmy, przyszliśmy na ostatni akt, bo rodzicom pomyliła się godzina przedstawienia. I to była moja – jako dziecka –  jedyna wizyta w operze. Muzykę chłonąłem z płyt. Mieliśmy w domu dużą kolekcję płyt, ponieważ zbierał je tato.

Pasja rodziców spowodowała, że zainteresował się Pan muzyką poważną?

To nie tyle była pasja mojego taty do muzyki, ale jego pasja kolekcjonerska. On jest kolekcjonerem i gromadzi książki, płyty, bez względu na to, czy będzie je czytał, czy słuchał. Jego cieszy sam fakt kolekcjonowania. I kupował te płyty razem z „Wyborczą“ czy innymi gazetami.

W ten sposób zebrał różne dzieła Mozarta, Wagnera, Brahmsa itd. Nie były to może jakieś wyjątkowe wykonania, ale by zainteresować chłopca, starczyły. I tak stopniowo odkrywałem i zachwycałem się Chopinem, Mozartem, Beethovena. Zaczęła mnie fascynować symfonika, fortepian jeszcze nie tak bardzo.

 

Potrafi Pan grać na innych instrumentach?

Próbowałem grać na skrzypach, również we wspominanej już Nonie, ale jakoś mi nie szło. Za bardzo nie ćwiczyłem, chyba byłem wtedy zbyt mało ambitny. Ale coś tam liznąłem.

 

Flet też był?

Tak, jako instrument obowiązkowy w szkole podstawowej na lekcjach muzyki. Ale co tam się człowiek może nauczyć? Gamę i parę dźwięków.

 

Kiedy nastąpił ten przełom, który zapoczątkował Pańską fascynację fortepianem?

Kiedy absolutnie mnie zafascynował II koncert fortepianowy Rachmaninowa, który usłyszałem w wykonaniu mojego obecnego profesora Zawadzkiego. To była kluczowa sprawa, która pokazała mi fortepian w nowym świetle. Potem zacząłem nałogowo słuchać Chopina i innych kompozytorów.

 

I ten nałóg wywindował Pana na takie wyżyny, że dziś jest Pan najlepszym pianistą w Polsce?

Nie porównuję się do nikogo. Nawet teraz, kiedy spotykaliśmy się z innymi uczestnikami konkursu, nie patrzyliśmy na siebie spode łba. Jesteśmy dobrymi znajomymi i wspieramy się. Konkurs to jedna wielka loteria, czasami ktoś jest pierwszy, innym razem szósty. Wszystko zależy od momentu, od chwili. Nie ukrywam, że jestem szczęśliwy, że znajduję się tu, gdzie jestem. Trzeba też wszystko dobrze rozegrać w swojej głowie.

Udaje się?

Nie można popaść w fascynację swoją osobą, bo to niezdrowe.

 

To jakie ma Pan słabości?

Mam ich wiele. Lubię być w towarzystwie znajomych, zdarza mi się wyjść na imprezę, choć nie jestem fanem klubów, ale raczej wybieram domówki czy wyjścia ze znajomymi na miasto. No i potem trudno mi wrócić do domu, żeby ćwiczyć.

 

Jest ktoś taki, kto stoi obok Pana na straży? Może rodzice, menadżer?

Rodzice, wiadomo, wspierają mnie, kochają, życzą mi jak najlepiej. Od spraw muzycznych jest mój profesor, który jest moim mentorem i wytycza mi ścieżki, sugeruje, na które koncerty przyjmować zaproszenia, na które nie – żebym się nie rozdrabniał i miał też czas na rzetelną pracę.

 

Z pewnością nie są Panu obce zniechęcenie i momenty, kiedy nie chce się ćwiczyć. Co wtedy?  Podpytuję, bo być może nasi czytelnicy starają się swoje dzieci zachęcić do ćwiczeń na jakimś instrumencie. Co działało na Pana?

Wszystko zależy od osoby, każdy z nas jest inny i nie ma złotego środka. Przede wszystkim należy rozwijać pasję. Fajne jest wprowadzanie do świata muzyki poprzez wyjścia do opery, filharmonii czy na koncerty. We wrocławskim Narodowym Forum Muzyki są organizowane specjalne programy dla dzieci, gdzie dyrygent wprowadza małych słuchaczy w świat muzyki.

Oczywiście to nie zastąpi treningu – trzeba usiąść i ćwiczyć, bo to nieodzowne, choć nie zawsze przyjemne. Każdy koncert, podobnie jak w przypadku sportowca każdy mecz, poprzedza ciężka praca. Bez ćwiczeń i systematyczności nie da się osiągnąć sukcesów.

 

Było coś, co musiał Pan przeboleć czy poświęcić, by pójść na całego ścieżką muzyczną? Może, jak to u chłopców bywa, zamiłowanie do piłki nożnej lub innych sportów?

Stosunkowo późno zabrałem się za fortepian, bo w klasie szóstej, więc w piłkę zdążyłem sobie pograć. Czy jest to aż takie wyrzeczenie? Sporo rzeczy da się pogodzić. Ja na przykład z pasją jeżdżę na nartach. Każdy przecież potrzebuje jakiejś odskoczni i relaksu.

To Pana pierwsza wizyta w Bratysławie?

To wielkie wyróżnienie zagrać w Instytucie Polskim w Bratysławie i takie osobiste spełnienie, że mogę szerzyć polską kulturę za granicą. A w Bratysławie byłem dwa lata temu i bardzo mi się to miasto spodobało. Powiem nawet, że lepiej się tu czuję niż na Zachodzie i z przyjemnością tu powrócę.

 

Mógłby Pan mieszkać za granicą?

Mógłbym. Nie jestem przywiązany do jednego miejsca, lubię poznawać nowe, uczyć się języków obcych. Interesują mnie obce kultury.

 

Jest jakieś idealne miejsce do zamieszkania dla pianisty?

Czy ja wiem? Pianiści może raczej patrzą pod kontem najlepszych profesorów, pod okiem których mogliby się jeszcze doszkolić i w takim kontekście najlepszym miejscem jawi się szkoła moskiewska.

 

Pańskie nazwisko każe się domyślać, że pochodzi Pan ze Wschodu. Czy to prawda?

To ormiańskie nazwisko, bo dziadek ze strony mojego taty stamtąd pochodził, ale ja nigdy nie byłem w Armenii.

 

Ponieważ rozmawiamy przed Pańskim koncertem, to spytam się, czy miewa Pan tremę i jakieś specjalne rytuały?

Oczywiście, że miewam tremę przed każdym koncertem. Jeśli chodzi o ograniczenia, to na pewno wyciszam mój telefon. No i żeby być świeżym i wypoczętym, to przed koncertem lubię się godzinkę zdrzemnąć.

Małgorzata Wojcieszyńska
zdjęcia: Stano Stehlik

MP 4/2020